Okonie spod ławicy

/ 1 komentarzy / 5 zdjęć


Po ciężkim tygodniu pracy, zaistniała w końcu możliwość popołudniowego wypadu nad jezioro. W pierwszej kolejności mam jednak do załatwienia z Kolegą sprawę materiału na budowę pomostu na innym jeziorze, którą traktuję priorytetowo. Tym samy do końca nie jestem pewien, ile czasu wystarczy mi, aby chociaż na chwilę wziąć spinning do ręki, zejść na brzeg jeziora i wykonać chociażby kilka rzutów. Czasu faktycznie mam niewiele tym bardziej, że jeszcze muszę przygotować narzędzia i innych materiały, niezbędne do prac przy odnowieniu pomostu. 

Po załatwieniu wszystkich formalności nawet się nie obejrzałem,  jak zrobiła się godzina 19.00. Mam więc dosłownie godzinę wędkowania do czasu wyjazdu do domu. Popychany nad brzeg jeziora naturą łowcy i chęcią wciągnięcia w nozdrza,  chociażby odrobiny powietrza przepełnionego zapachem jeziora, postanawiam ruszyć nad wodę. Szybko wyjmuję z samochodu torbę spinningową, spinning Mikado Desire Hunter o długości 2,40 i ciężarze rzutowym 10-40g, wraz z tegoroczną nowinką Jaxona, kołowrotkiem Tabias 300FDX.

Ach ta pogoda! Po ostatnich wichurach, w dniu dzisiejszym nadal mocno wieje z kierunku północno-zachodniego. Niskie, kłębiasto-warstwowe stratocumulusy, pchają dziś przed sobą chłodną masę powietrza. Silny i zarazem orzeźwiający wiatr z jednej strony dobrze natlenia wodę, z drugiej jednak utrudnia oddawanie precyzyjnych rzutów. Jest on na tyle silny, że jego podmuchy, kładą pokryte bogatym listowiem gęste trzcinowiska, dodatkowo utrudniając obławianie przybrzeżnej strefy. 

Ze względu na deficyt czasu, decyduję się obłowić dosłownie dwa-trzy pomosty w rejonie wschodniej zatoki jeziora.  Na pierwszy ogień wybieram niewielki pomost przeznaczony do kotwiczenia łodzi. Do delikatnego przyponu podłączam 6cm pływający woblerek w postaci szczupaczka. To ten sam woblerek, który tak dotkliwie został pocięty przez drapieżniki, podczas mojego ostatniego wypadu nad Wartę.

Po zmontowaniu zestawu pora na ceremonialne przywitanie z wodą . „Dzień dobry wodo, witam Cię pięknie, bądź dla mnie hojna”. Praktycznie klęcząc na pomoście, wykonuję pierwszy ostrożny rzut na godzinę jedenastą tak, aby wyczuć siłę znoszenia podmuchami wiatru lekkiej przynęty. Trochę za daleko od trzcinowiska. Poprawiam wyrzut na godzinę dziesiątą. Teraz prowadzę przynętę na głębokości niewiele ponad metr i do dwóch od skraju trzcinowiska. Obserwują uważnie położenie żyłki. Jak tylko przynęta mija najbardziej wystającą na jezioro kępkę trzcin, następuję uderzenie. Któż z nas nie zna tego tak charakterystycznego śpiewu napiętej żyłki, na której grają podmuchy wiatru. Oceniam, że będzie to chyba kaczodzioby. Po krótkim holu, tłuściutki niewymiarek delikatnie uwolniony z małej kotwiczki,  ponownie wraca do wody. Pozostało mi tylko jeszcze wyplątać z podbieraka, małą kotwiczkę woblera. Niestety! Zabieg ten silnego zapięcia grotów o siatkę podbieraka, musiał się skończyć cięciem cążkami ramion kotwiczki i zakładaniem nowej.

Wiatr wiatrem, ale nie uszło mojej uwadze delikatnie, powierzchniowe oczkowanie jakiejś drobnicy, w odległości około 20m od pomostu. Zapinam więc trochę większego woblerka z biały brzuszkiem i delikatną czerwoną linią. Zestaw posyłam za zanotowane oczka i szybko sprowadzam na nominalną głębokość około 1,5m. Pierwszy rzut, drugi rzut i bez odzewu. Za trzecim wykonuję trzy ruchy korbką i robię sekundową przerwę. Trzy ruchy korbką i przerwa. Po kolejnym takim manewrze następuje uderzenie. Niewielki to okonek, ale najważniejsze, że mam informację, że okonie są pod ławicą.

Stwierdziwszy, że kolejne okonie są tego samego rocznika pobijają mojego coblera na tej samej głębokości, wpadam na inny pomysł. Konkluduję, że jeżeli na tej głębokości są małe, to zapewne na większej powinny podążać za ławicą i większe. 

Zakładam wirówkę Mepps Aglia nr 4 z biały skrzydełkiem. Tym razem, zaraz po dotknięciu przez wirówkę wody,  zamykam kabłąk i licząc, 121, 122, 123, 124, pozwalam jej opaść na głębokość ponad dwóch metrów. Dynamiczne podciągnięcie zestawu wprawia skrzydełko w obroty, które zaznaczają się rytmicznymi draniami szczytówki wędziska. Dosłownie kilka ruchów korbką kołowrotka i następuje uderzenie, niemal idealnie zsynchronizowane z rozpryskiem drobnicy. Tym razem okoń jest ładniejszy, ale do rewelacji mu jeszcze daleko. Schowany w głębi pomostu podążając wzrokiem za ławicą podnoszę drugiego, trzeciego  i kolejnego okonia. 

Niestety po kolejnym pobiciu następuje refleksja, że najwyższa pora wracać do domu. Mój czas przeznaczony na wędkowanie dobiegł końca. Żegnam się więc z łowiskiem standardowym powiedzonkiem. „Dziękuję wodo, że byłaś dla mnie hojna”. Pakuję pośpiesznie sprzęt do samochodu i w bardzo dobrym nastroju wracam do domu.

 


4.6
Oceń
(14 głosów)

 

Okonie spod ławicy - opinie i komentarze

karwos33karwos33
0
Powitanie wody najważniejsze! :) Wpis fajny, przyjemnie się czyta Twoje artykuły Marku. Na prawdziwe, tłuste garbusy trzeba jeszcze poczekać, ale we wrześniu (mam nadzieję) się zaczną. Pozdrawiam! (2015-07-27 10:22)

skomentuj ten artykuł