Zaloguj się do konta

Ostatnie wędkowanie z przyjacielem

Pojechałem z moim przyjacielem Adamem do Lipian, nocnym pociągiem. Chcieliśmy być skoro świt nad jeziorem Chłop, a od stacji było około dziesięciu kilometrów. Zabraliśmy do pociągu rowery, żeby ni męczyć się pieszą wędrówką, tym bardziej, że mieliśmy bardzo obciążone plecaki. Było w nich mnóstwo zanęty, oraz wszelakiego rodzaju przynęt, począwszy od rosówek, a skończywszy na gotowanej pszenicy.

Przyjaciel miał duży, solidny rower, a ja pożyczony od siostry, mały składak, Wigry 1. Jego pojazd miał światło z przodu, a mój nie, dlatego on jechał jako pierwszy. Po zjechaniu z asfaltu na leśną dróżkę musiałem bardzo uważać, żeby nie skręcić sobie karku. Ścieżka była półokrągła i wąska i każde nieuważne ruszenie kierownicą mogło spowodować bolesny w skutkach upadek. W Lipianach i okolicach jest dużo jezior, na wszystkich moczyliśmy już kije, pozostał nam tylko Chłop, na którym nie byliśmy ani razu. Słyszeliśmy tylko od znajomych, że w wodach tego akwenu jest wiele dużych ryb różnorakiego gatunku.

Tak więc, w zupełnych ciemnościach jechałem za przyjacielem po skromniutkiej ścieżce, aż nagle usłyszałem jego krzyk. Uważaj ! Ostatnią rzeczą, którą zobaczyłem był wysoki podskok jego roweru i jego lądowanie na mchu. Okazało się, że wjechaliśmy na wielki korzeń rosnący w poprzek drożyny. Gdy się trochę ocknąłem, lekko poobijany, najpierw sprawdziłem co z Adamem. Na szczęście był cały i jego pojazd też. Po dokładniejszych oględzinach okazało się, że najgorzej ucierpiał tylko mój rower. Pękł na pół, tylko łańcuch trzymał wszystko w kupie. I jak ja dalej pojadę, było to pytanie bez odzewu. Przerzuciłem mój plecak na rower towarzysza wyprawy, a sam zarzuciłem składaka na plecy i ruszyliśmy dalej, ale już piechotą.

Całe szczęście, że było już niedaleko do ośrodka wypoczynkowego i dużego pomostu, z którego mieliśmy wędkować. Gdy zaczęło się rozjaśniać mieliśmy już zanęcone stanowisko. O świcie wędki poszły w ruch i spławiki zatańczyły na wodzie.
Pierwsze brania zaczęły się prawie od razu, zaczęliśmy wyciągać duże płocie. Później podeszły leszcze, a Adam złowił na rosówkę półkilowego okonia. Na końcu pomostu łowił wędkarz, który co jakiś czas wyciągał, jak mi się wydawało, szczupaki. Z daleka nie było dobrze widać co łowi, ale wyglądało to dość ciekawie. Podszedłem do gościa i zagaiłem rozmowę. Powiedziałem, że jesteśmy na tym akwenie pierwszy raz i nie za bardzo wiemy na co możemy liczyć. Miły i rozmowny pan objaśnił mi, co i jak i pokazał swoje ryby. Oniemiałem z wrażenia. W siatce pływały okonie jak konie, najmniejszy miał około kilograma, a największy mierzył równo pięćdziesiąt centymetrów. Było ich dziesięć i wszystkie wzięły na żywca. Opowiedział mi, że wielkie garbusy podchodzą w stronę pomostu za uklejkami, zaganiają je w zwartą ławicę i urządzają rzeź. Ponoć okonie są punktualne jak w zegarku, przypływają o dziewiątej rano, żerują godzinę, dwie i odpływają w inne miejsce.

Po usłyszeniu tych rewelacji, szybko zakończyłem rozmowę i pognałem na drugi koniec pomostu, podzielić się dobrymi wiadomościami z przyjacielem. Zaczęliśmy od razu od łowienia małych rybek, ale nie bardzo nam to szło. Ukleje trzymały się za daleko od nas by dorzucić podrywką, parę razy spróbowaliśmy, ale bez rezultatu. W geście desperacji wyciągnąłem cieniutką żywczóweczkę, z maleńkim spławiczkiem i na haczyk założyłem białego robaczka. Była już prawie dziesiąta, kiedy zarzuciłem pierwszego, złowionego żywczyka daleko do wody. Następną rybkę oddałem towarzyszowi, ale już kolejną pływała na mojej drugiej wędce. Usiadłem na foteliku i czekałem na wielkie pasiaki. Coś te czekanie jednak się przedłużało. Postanowiłem zwinąć jeden zestaw i sprawdzić jak się czuje moja przynęta. Powoli skręcałem żyłkę, a tu jak nie łupnie, kij wygiął się w pałąk i za pięć minut mój pierwszy, z tego jeziora, czterdziestak pływał w siatce.,

Na tym jednak brania okoni się zakończyły. Podszedł do nas łowca rekordowych pasiaków i dodał, że nie powiedział jeszcze o tym, że garbusy żerują w pół wody, a przy dnie nie ma co ich szukać. Dobrze że to powiedział, tylko czemu tak późno, ale następnym razem będziemy już mądrzejsi .Przypomniało mi się, że jak zwijałem zestaw, to mój okoń wziął chyba właśnie w tym obrębie wody, o której mówił doświadczony wędkarz.

Zakończyliśmy wędkowanie zadowoleni z połowów i obiecaliśmy sobie, że kiedyś jeszcze, tutaj, zapolujemy na medalowe garbusy.
Ani ja, ani on nie wróciliśmy na to obiecujące łowisko. Ja może jeszcze kiedyś tam połowię, ale Adam już nie. To było jego ostatnie wędkowanie w życiu. Po krótkim czasie od tamtej wyprawy pojechaliśmy razem na grzyby. Nagle, w lesie, przestał widzieć na jedno oko. Po wizycie u lekarza okazało się, że dopadła go groźna odmiana stwardnienia rozsianego
Pożył jeszcze dwa lata, a teraz wędkuje gdzieś na błękitnych jeziorach w niebie.

Opinie (4)

CEJN58

Bardzo wzruszający artykuł .Mój serdeczny kolega ,który za moja namową zaczął wędkarską przygodę w podeszłym już wieku też długo nie powędkował .Pełny życia i humoru odszedł nagle . Szkoda, ale myślę ,że wędkuje teraz w krainie wiecznych łowów i czystych jezior.No ale takie jest życie.Pozdrawiam [2009-04-07 17:35]

adrianzuk

Niestety kolego takie są koleje losu, jedni żyją dłużej inni krócej, ale ważne że było coś co was łączyło, można teraz powspominać wspólne wypady. Pozdrawiam [2009-04-08 10:57]

Zdzichu

Bardzo fajny artykuł ... no i te garbusy.Szkoda tylko Twojego przyjaciela, kiedyś i my "tam" sobie połowimy. Pozdro ... [2009-04-08 20:52]

użytkownik

5 [2013-06-04 11:22]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Robaki czy kaszka

Jadąc na rybki nie jeden z nas ostro się do tego szykuje kupuje wiadra za…