Ostatnio ryby coś wybredne i brać nie chcą
Magdalena (Szpulka28)
2012-07-17
Konkretniej muszę się trochę poużalać gdyż od pewnego czasu bardzo trudno o branie w miejscach gdzie zazwyczaj nie można było narzekać. Nie wiem czego może to być winą, ale nie tylko ja to zauważyłam-zaczynam się poważnie martwić. Jeziora, które niegdyś hojnie obdarowywały wędkarzy ekscytującymi braniami dziś sprawiają, że ja zawsze cierpliwa i czerpiąca radość z samego machania kijem bez koniecznych rezultatów, zaczynam się irytować. Przykład-w ostatni weekend wybraliśmy się z Kędziorem i Woziem na nockę. Postanowiliśmy, że wyjedziemy wcześniej tak żeby zająć miejscówkę i trochę podnęcić. Zajęcie tego miejsca było dla nas ważne gdyż to jedyne miejsce gdzie można podjechać samochodem bez przykrych konsekwencji a dodatkowo rozmieszczenie pozwala usiąść trzem osobom w pewnych odstępach, ale tak aby mieć ze sobą kontakt. Jest to także przez nas miejsce sprawdzone i wiemy czego można się tu spodziewać.
Wyjazd ustawiliśmy na 16, bo kumpel pracę w sobotę kończy dopiero o 15. Daliśmy mu chwilę na wypicie kawy;) No i jazda. Na miejscu byliśmy ok. 17. Gdy dojechaliśmy dorwała nas ulewa. Tak jakby chmura oberwała się od zgaszenia silnika. Nasze miejsce okazało się zajęte. Odczekaliśmy jednak w aucie, gdyż jak trafnie zauważyliśmy wędkarz, który je zajął wpadł tylko okazyjnie żeby pomoczyć kijek i był kompletnie nieprzygotowany na deszcz. Szybko zwinął wędki. Ale tak szybko jak tego dokonał, tak samo szybko przestało padać.
Po krótkiej rozmowie dowiedzieliśmy się, że kolega od dłuższego czasu nie miał żadnych brań i że do tej pory udało mu się tylko wyciągnąć jedną maleńką płotkę. Jako, że nie miał nic przeciwko towarzystwu szybko rozwinąwszy na nowo wędałki zaprosił nas do wspólnego wędkowania. Chłopcy rozstawili się z gruntówkami przy nim ale ja przeniosłam się na oddaloną nieco dalej miejscówkę wśród drzew. Postanowiłam zapolować na lina wśród grążeli z wysokiego brzegu-miejsce gdzie piękny lin już wcześniej się trafił. Niestety prócz 4 gatunków ryb (krąp, ukleja, płoć, okoń,) po jednej sztuce z każdego nic nie udało mi się tu wyciągnąć. Trzy pierwsze na białego a garbusek na czerwoniaka trójeczka dendrobena-prawie by się nią udusił gdyż żadna z tych ryb nie dłuższa niż 8cm. Zrobiłam papa rybkom i hop do wody. Oczywiście zawsze każda musi dostać buziaka, żeby później wróciła do mnie jak podrośnie:)
Chłopcy łapali cały czas na gruntówki, ale niestety bez rezultatów. Podobno jakieś uderzenia były ale bez możliwości zacięcia takich brań-pewnie płotka skubała. Moje okazy mnie osłabiły-postanowiłam przenieść się z powrotem do reszty. Tam wyjęłam gruntówkę i usadowiłam się z samego brzegu pod drzewem. Podrzucałam za trzciny na lewą mańkę i tam jeżeli coś brało to był to maleńki krąpiak, który spragniony mojego robaka łapał go w locie zanim sprężyna opadła na dno i zaczepiał się bez zacinania. I te brania też nie miały miejsca zbyt często.
Po zachodzie, co nastąpiło dość szybko (więcej czasu spędziłam na spławikowaniu), sprężynowe brania ucichły doszczętnie.
Atrakcją dla mnie było obserwowanie świetlików, które latały wokół nas i przyświecały tak pięknie a zarazem wprowadzały atmosferę tajemniczości. Zapamiętam ten widok. Był cudowny.
I aż trudno uwierzyć-do 1 w nocy nie brało kompletnie nic. Zirytowana już całkowicie zgarnęłam swoje wędki i poszłam spać do samochodu. Ustawiłam sobie budzik na 3 tak żeby w razie czego rozpocząć wędkowanie tuż przed wschodem. Jednakże i to nie miało sensu. Woziu zasnął na przednim siedzeniu a Kędzior chrapał przy wędkach bardzo znudzony. Po wschodzie małe krąpiaczki się ożywiły i to była jedyna atrakcja poranka-czekać aż łaskawy maluch zechce obwąchać robaka lub ewentualnie go przemleć i wypluć. Wielce niezadowolona nie pozwoliłam koledze położyć się do auta na moje miejsce tylko usadowiłam go za kierownicą i wskazałam kierunek dom. O 8 byliśmy już w domkach.
Nie myślcie, że jestem jakoś strasznie wybredna ale znam to łowisko i wiem, że musiało coś się stać, że ryba nie chciała brać-takiej nędzy jeszcze nigdy tam nie widziałam. Wielu ludzi, z którymi ostatnio miałam okazję rozmawiać jest niezadowolonych z ostatnich wypraw i to nie tylko w to miejsce ale także w kilka innych, które miałam okazję także odwiedzić i super rezultatów też stwierdzić nie mogę nie mogę-ale chociaż coś się działo w porównaniu do tego co spotkało nas w ostatni weekend. Wiem też z pewnych źródeł, że nie było i ma nie być w tym m-scu odłowu w tym roku, ani w przyszłym-więc pytanie brzmi: Gdzie poszła sobie ryba?
W przyszły weekend zamierzam sprawdzić czy kochane stworki zechcą brać, czy może dalej będą się z nami bawić w ciuciu babkę-bo to nie do pomyślenia, żeby z dnia na dzień cała nasza czwórka nie złapała ani jednej ryby większej niż dłoń. Ehhh pożyjemy zobaczymy. Tymczasem nie mogę doczekać się następnego wypadu nad wodę. :) Żeby chociaż brań było więcej.