Otwarcie sezonu 2011 - kwietniowe połowy

/ 4 komentarzy / 2 zdjęć


Moja tegoroczna przygoda z wędką zaczęła się tak na prawdę 25 marca, gdy pogoda jeszcze była dosyć ponura i zimna. Dzień wcześniej oczywiście pakowanie do nowego pokrowca, który zamówiłem w tym samym miesiącu, bo szczerze mówiąc nie dałbym rady w tym roku nieść tego wszystkiego w plecaku ze szkoły tak jak to było w dwóch poprzednich sezonach. Jak można się było spodziewać na stawie jeden wielki syf. Wszędzie pełno śmieci nie mówiąc już o takich samych skupiskach odpadów w drodze do zbiornika nr 802.

Po ciężkim dojechaniu rowerem nad zbiornik zastanawiała mnie jedna rzecz - gdzie jest moja miejscówka!? Przeszedłem się po całej linii stawu od strony łąki i nie byłem pewny gdzie to dokładnie było. Nie wiem jak mogłem zapomnieć miejsca, w którym w tamtym roku złowiłem pierwszego lina na stawach PZW i złowiłem pierwsze ryby na grunt, bo wtedy dopiero poznałem tajniki tej metody wędkowania. Po kilku minutach zasiadłem na jakimś stanowisku, które było najsuchsze i nie wiał tak mocno wiatr. Rozłożyłem sprzęt, zarzuciłem spławikówkę i gruntówkę i czekałem bezczynnie siedząc na krześle, patrząc za spławikiem w falującą wodę.

Wydawało mi się, że temperatura sięgała 0 , bo przemokły mi buty, ale z biegiem czasu jakoś się o tym zapomniało. Posiedziałem z dwie, niecałe dwie godziny i zwinąłem się gdzieś około 18, bo zrobiła się już tak naprawdę noc. W drodze powrotnej i domu oczywiście rozważałem nad następnym wyjazdem , który się odbył 3 dni później z takimi samymi efektami, czyli żadnego brania i zimno, choć trochę lepiej niż trzy dni wcześniej. W kwietniu byłem jeszcze raz nad tym samym zbiornikiem ale także nic nie było i z smutną miną szybko przeminął dla mnie marzec. Ale co idzie z końcem miesiąca - nowy miesiąc, kwiecień , czyli ocieplenie i początki wiosennych wypraw.

Początki nowego miesiąca nie były zbyt przyjemne, przynajmniej dla mnie, gdyż szkoła średnia zobowiązuje i potrzeba na naukę więcej czasu niż w gimnazjum. Tak to jakoś szło i z myślą na lekcjach 'kiedy by to się wybrać na topole' doczekałem się bardzo ciepłej pogody, która towarzyszyła mi dnia 21 , 22 i 23 kwietnia. Pierwsze dwa dni byłem 'pod topolami' i się nie zawiodłem. Przyjechałem z myślą, że może dzisiaj rybki będą chciały coś poskubać, bo w końcu już minął trzeci tydzień od mojej ostatniej wyprawy i było dosyć gorąco jak na ten miesiąc. Nie wiem czemu, ale gdy cały czwartek siedziałem z myślą o wolnych dniach od szkoły i o rybach dopiero wybrałem się na nie dosyć późno, około 17, a miałem cały dzień aby to zrobić wcześniej...

Scenariusz wypadu taki sam jak trzy poprzednie - zero brań, i wiatr wiejący jak na złość w moją stronę. było to lekko wkurzające ale dało się wytrzymać. Z myślami o powrocie do domu przed 19 zobaczyłem, że trzciny obok mnie się dosyć poruszają, i zostają tak jakby podgryzane przez jakieś stwory. Wszystko było już spakowane, tylko dwie podpórki i wędka została na wierzchu. Przyciągnąłem zestaw jakieś 4 metry od brzegu i zobaczyłem jak mój dosyć ciężki spławik znika pod wodą. Chwila zawahania i zacięcie... tylko szkoda, że żyłka była tak luźno, że spławik ani nie drgnął a ryby uciekły na chwilę.

Z nadzieją zarzuciłem ponownie spławik w to samo miejsce i czekałem niecałe dwie minuty i spławik znów tak samo odjechał jak poprzednio. Myśli mam pomieszane, bo z jednej strony jak nie zatnę jej dobrze, to znów będzie trzeba czekać z nadziejami na kolejną szansę, a jeśli zatnę i wleci w te trzciny, to haczyk plus cały zestaw zostanie w rybie. Ale w końcu zacinam z nadzieją, że coś będzie. Oczekiwania i zmartwienia są spełnione! Ryba siedzi na haku , ale odpływa w stronę trzcin, które są kilka centymetrów od spławika. Walka była dosyć ciekawa, mimo, że niecałe 4 metry od brzegu. Rybka dostarczyła mi adrenaliny i zakończyła moją złą passę bez brania. Karaś 22 cm - pierwsza ryba sezonu 2011 - mój największy karaś. Z uciechą wypuszczam karasia do wody i wracam zadowolony do domu.

Mimo iż zaspokoiłem swoje oczekiwania byłem głodny kolejnej wyprawy i pojechałem następnego dnia znów na ten sam zbiornik i znów byłem świadkiem karasi, które pływały w trzcinach . Nie miałem już tyle szczęścia co dzień wcześniej, ale za to jakieś 5/6 metrów od brzegu przypłynęła ławica małych płotek, które udało mi się złowić w ilości 8. Ich długość była różna, ale dalej mała - od 10 do 15 cm. Mimo wielkości ryb byłem zadowolony, że życie w stawie znów ożyło i dało mi szansę na złapanie tych ryb. Jest jeszcze jedna ważna rzecz, która uczyniła mnie bardziej doświadczonym - trzeba obserwować wodę. Mogłem rzucać drogą zanętę w miejsce, w którym ryby nie żerują, a mogłem tylko wysilić się i pooglądać wodę i miejsce żerowania ryb nie sypiąc zanęty a łowiąc je. Teraz tylko czekam na wtorek (26 kwietnia) ale tym razem o porze porannej.

Powodzenia i połamania kija na życiowych rekordach w nowym sezonie!

 


4.8
Oceń
(32 głosów)

 

Otwarcie sezonu 2011 - kwietniowe połowy - opinie i komentarze

hanss914hanss914
0
No i tak trzymaj.;))
Gratuluje udanego połowu.
Ja mam już pierwsze sztuki za sobą.;)
(2011-04-26 11:56)
darekgliwicedarekgliwice
0
troszkę z tym wypuszczaniem karasia przesadziłeś, chodzi mi oczywiście o karasia srebrzystego, jest to ryba inwazyjna wypiera naszego rodzimego Złocistego karasia, "Japońce" rozrastają sie w zatrważającym tempie nawet kilka razy w roku, a gdy jest ich zbyt wiele to karłowacieją , więc lepiej zabierać tego chwasta lub oddaj go komuś kto zabiera ryby
(2011-04-26 18:53)
Patrol94Patrol94
0
Trochę to przykre, że wypuszczasz rybę ale niestety nie rodzimą. Wiem, że u "nas w stawie" nie ma karasi pospolitych więc gdyby każdy tak zabierał nawet te japońce to by tego gatunku wcale nie było, a tak to można przynajmniej się zadowolić nimi :) (2011-04-26 19:45)
rafrodrafrod
0
Jestem daleki od dawania rad, ale wg mnie to bardzo dobrze, że zarzuciłeś wędki blisko trzcin. Moim zdaniem, właśnie w taki sposób należy rozpoczynać wędkowanie wczesną wiosną. W sumie to zawsze okolice trzcinowisk, grążeli są "jadłodajnią" dla białorybu (leszcz oraz "gruuube białoryby" mogą być wyjątkiem), z czasem przenoszę się w głębsze rejony. Poza obserwacją wody polecam też obserwację innych wędkarzy. Ja często na swoim łowisku obserwuję osoby, które prują kijem ile fabryka dała. Nęcą kukurydzą, więc nastawiają się na karpia - to jest łowisko karpiowe... Zazwyczaj schodzą o kiju. Ja łowię zawsze w pobliżu trzcinowisk, tuż za nimi, czasem to jest długość kija. Co do problemu holowania, to uważam, że wiosną ryba jest bardzo głodna, a w związku z tym mało ostrożna i można zastosować bardzo mocny zestaw, który pozwoli na hol siłowy. Osobiście stosuję żyłkę 0,275 (jakaś francuska, nie pamiętam nazwy niesamowicie mocna wg producenta) oraz na przyponie plecionkę 0,12. Jeżeli nie łowimy okazów (wg mnie to ryby medalowe wg WW), to w zupełności wystarcza. Po takim holu możemy z rybą zrobić, co chcemy, wypuścić zabrać - na pewno będzie w formie. Po drugie ryba po zimie jest słaba, nie ma tyle siły, co we wrześniu. W tym roku wyholowałem karpia 2,10 kg na wędkę, która była zastawiona z białym robaczkiem na płoć z przyponem 0,12 mm. Zazwyczaj jedną wędkę ustawiam na grunt, a drugą lekką na płoć - lubię te rybki łowić :-)
A tak na marginesie dodam, że nigdy nie złowiłem karasia, a chętnie bym połowił takie cuda, szczególe te nasze, złociste. Niestety, nie mam takiego łowiska w okolicy, gdzie ta ryba występuje...
Wracając - wielokrotnie widziałem zdziwione miny wędkarzy, że łowię ze spławikiem  "pod szczytówką" (gruntowy ołów leży tuż obok). Ale niech się śmieją i kpią, nasze miny zmieniają się, gdy schodzimy ze stanowiska :-)
Przy połowie węgorza również proponuję łowienie blisko trzcinowisk (to ich naturalne siedliska). I obserwacja wody, jak napisałeś. W niedzielę wielkanocną widziałem węgorza grubości ręki pół metra od brzegu. Na wyciągnięcie ręki :-).
Pozdrawiam
(2011-04-27 22:32)

skomentuj ten artykuł