Pan Józek na czerwonym Komarku

/ 12 komentarzy / 2 zdjęć




  • konto usunięte




Do opisania poniższej historii skłoniło mnie przeczytanie opowieści jednego z kolegów portalowych, traktującej jeśli dobrze pamiętam o Panu Józku na czerwonym Komarku. Historia w sumie podobna, ale jakże pouczająca.

Wszystko zaczęło się w połowie lipca 2005 roku. Lato było wyjątkowe. Jak co roku, zgodnie z tradycją, wspólnie z kilkorgiem znajomych wybraliśmy się pod namioty. Zawsze w tym samym towarzystwie, co roku. Ktoś powie że to nudne, ale zapewniam, że zawsze mamy co wspominać. Teraz też miało być podobnie.

Pogoda tego lata była naprawdę cudowna. Słońce regularnie rozpoczynało swą wędrówkę po niebie nie napotykając po drodze żadnych chmur, a kończyło ją zanurzając się w nieskazitelnie gładkim lustrze jeziora. Jednym słowem wymarzona pora na urlop pod namiotami. Każdego dnia, niezmiennie budziłem się jako pierwszy, bo kto by tam spał, kiedy poranne promienie słońca zaczynają nagrzewać poszycie namiotu. Tak więc o czwartej trzydzieści albo koło piątej byłem już na nogach. Zamiast śniadania od razu rozsiadałem się nad wodą i cichutko, tak by nie budzić biwakowiczów rozpoczynałem to, co tygrysy lubią najbardziej, czyli wędkowanie. Poranki na tym jeziorze są zawsze wyjątkowe. Słońce rzuca długie cienie kładące się na piaszczystych skarpach przedzierając się przez listowie. Migocze wesoło jakby chciało zawołać:

- Wstawaj! Szkoda dnia! Zapraszam do zabawy!
By po chwili spłynąć na wodę srebrzystym deszczem iskier. Krople porannej rosy rozszczepiają jego blask na miliardy miniaturowych tęcz i leniwie spływają po źdźbłach nieruchomych traw, by w końcu spaść na chłodną jeszcze ziemię, zahaczając po drodze pajęczynę obwieszoną koralami kropelek. Ptactwo budzi się z nocnego letargu i zaczyna swój codzienny koncert. Moja znajoma łyska przypływa by się przywitać, ciągnąc za sobą gromadkę piskląt. Przygodę którą razem przeżyliśmy (znajoma łyska i ja) opiszę kiedyś w oddzielnym opowiadaniu. Jak to śpiewał O.Z - ...”nie zamienił bym tych paru dni za żaden skarb, za nic...”. Fascynuje mnie ten świat, jego różnorodność i harmonia. Zastanawia mnie każdy szelest, każdy odgłos budzącego się po nocy życia. Kiedy jest już po siódmej inni uczestnicy wypadu także wstają. Ja im wtedy robię przymusowe kazanie w stylu:
- Wszystko się już obudziło, a wy jak zwykle nic z tego nie macie. Przespaliście najpiękniejszy poranek jaki można zobaczyć.
No i zaczyna się dzień. Dzień na biwaku.

Śniadanko, kawka, rozmowy o planach, zarzucanie zestawów. Oczywiście nieraz w mojej siatce jest już jakiś ciekawy okaz, bo kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje. Wszyscy są zdziwieni jak ja to robię, że spać chodzę o koło drugiej w nocy, a o wpół do piątej już śmigam. A mnie po prostu woła natura. To znaczy ta ludzka część natury, bo w nocy uwielbiam się napić piwka. No i jak się tego piwka napiję, to natura mnie wzywa po trzech godzinach i nie ma przebacz, nie da rady już spać. Dzięki temu mam okazję codziennie witać wszystkich mieszkańców okolicy, a wierzcie mi, jest ich wielu. Rozmarzyłem się, a nie o urokach przyrody miałem pisać, więc do rzeczy!

Każdy z nas ma chyba jakiegoś dyżurnego Pana Józka na czerwonym Komarku. Oczywiście ja też! Tylko mój Pan Józek ma na imię Wenanty, a jego pojazd to motocykl produkcji krajowej marki SHL. Marka z pewnością nieznana wśród młodszej części społeczeństwa. Tak, były takie motory. Jak się jechało z górki, to mogły się rozpędzić nawet do setki! Ale górka musiała być długa. Rocznik tegoż pojazdu można łatwo określić na pierwszy rzut oka, ponieważ wszystko co może w nim klekotać i zgrzytać, klekoce i zgrzyta niemiłosiernie. Wenanty regularnie pojawia się nad jeziorem co dwa dni, znacząc ślad swych wędrówek rdzą sypiącą się za motorem i kłębami dymu z dziurawej rury wydechowej, która w żaden sposób nie może sobie poradzić z odprowadzaniem produktów spalania oleju. Przy czym chodzi tu o olej zarówno ten w paliwie, jak i ten z miski olejowej tej piekielnej maszyny. Do pojazdu Wenantego, doczepiona za pomocą śruby M16 turla się obowiązkowo przyczepka na kołach od motoroweru „Komar”. Ta przyczepka też pamięta czasy wesołej twórczości PRL-u. Podskakuje na wybojach robiąc taki łomot, jakby obok przetoczył się skład towarowego pociągu. Co on w niej wozi? Nikt tak do końca nie wie. Wędki , ale co jeszcze?... Sam Wenanty to człowiek raczej nikczemnej postury. Chudy jak trzcina i dość wysoki. Może się kiedyś golił, ale chyba było to jeszcze w czasach kiedy w powszechnym użyciu były żyletki „Polsilver” i woda po goleniu „Przemysławka”. Wenanty zawsze ma na głowie kask pochodzący z epoki, zwany jajem. Nigdy nie zapina pasków pod brodą, bo mawia że go uwierają i te luźne paski zabawnie dyndają mu po policzkach. Nosi jakieś ubranie robocze trochę jakby nadgryzione zębem czasu, lub też przez mole, a na nogach zawsze, niezmiennie sandały pozbawione napiętków. Żadnych gumowców!

- Od gumowców, powiada, to tylko grzybicy się dostaje.
Na ramionach Wenantego, niezależnie od stanu pogody, zawsze rozwieszona jak na wieszaku spoczywa stara, wojskowa peleryna. Człowiek tak malowniczy, ze nie sposób ominąć go obojętnie.
Zresztą, gdyby nawet komuś udało się go nie zauważyć, z całą pewnością jego uwagę przyciągnął by odgłos wystrzałów pędzącej na złamanie karku SHL-ki. Wenanty, to człowiek o niepowtarzalnym kolorycie. Ale przejdźmy do sedna.

Ów ciekawy osobnik pojawia się co dwa dni, zawsze po południu. Zjeżdża z górki jak szalony i już z daleka widzi flagę powiewającą nad moim namiotem. Mam taki zwyczaj, że zawsze znaczę teren za pomocą flagi, by poinformować znajomych, że jestem tu i teraz. Podjeżdża więc Wenanty za każdym razem, by się z nami przywitać. Poczucie humoru i energia tryskająca z tego prawie siedemdziesięciolatka powala na kolana. Z każdej jego wizyty mamy wiele radości. A wiedza jaką posiada?! Normalnie omnibus, że klękajcie narody! Wiele mnie nauczył. Bezbłędnie rozpoznaje miejsca żerowania ryb, a sztukę przepowiadania pogody opanował do perfekcji. Jego porady i wskazówki są…. bezcenne. Muszę jeszcze wspomnieć, że gdy zostaje na noc nad wodą, a zdarzy mu się usłyszeć dźwięk mojej gitary, to zawsze zostawia wędki i zjawia się przy ognisku jak duch z jeziora. Można by się go wystraszyć. Ale potrafi się bawić i jest zawsze mile widzianym gościem, szczególnie, że jego nalewka miodowa jest tak samo niepowtarzalną sprawą jak on sam. Zawsze przy takich okazjach snuje swoje opowieści, których słuchamy z zapartym tchem a one przenoszą nas do tak niezwykłych zakątków i czasów, że zapominamy o świecie. Bajarzem jest doskonałym. Wiele razy widziałem Wenantego w akcji. Potrafi on zaczarować ryby. Zdarza się, że zaskakuje nas takimi okazami jakie mogą się tylko przyśnić, przy czym sprzęt jakiego używa, jest tak samo groteskowy jak jego właściciel. Jak on to robi? Cóż - stary wyga.
Kiedy nic nie złowimy, zawsze pyta czy coś nam dać na kolację, bo on bierze zębatego, a resztę wypuszcza. A my honorowo odmawiamy by ukryć, że trochę nam łyso żeśmy nic nie złapali.

Pewnego dnia, późnym popołudniem jak to zwykle bywało, usłyszeliśmy huk z rury wydechowej. Syn Kolegi Mirasa Łukasz, od razu krzyknął do nas:
- Panowie! Wenanty zasuwa!
Istotnie pojawił się na wzgórzu. Dym ogarniał zarośla, a narastający łomot zwiastował jego przybycie. Patrzyliśmy na to niepowtarzalne zjawisko z rozdziawionymi gębami. Spytałem:
- Miras, jak on to robi, że się nie zabije na tej SHL-i? To możliwe żeby taki dziadek, na takiej kupie złomu, po takich wertepach tak zasuwał? Ty popatrz jak on zapiernicza!
Miras z właściwą dla siebie powściągliwością odparł:
- No zapiernicza. Jak zawsze. A popatrz jak mu ta fura z tyłu skacze. No niechybnie za którymś razem się zabije.

Motor toczył się z góry coraz szybciej, a łomot narastał nam w uszach. Wojskowa peleryna powiewała targana pędem powietrza. I nagle wszyscy osłupieliśmy. SHL-ka była już prawie u podnóża wzniesienia. Już czas byłoby hamować, bo się zakręt jest bardzo ostry i w dodatku szutrowy! Ale nie! Jechał jeszcze szybciej i…………….
Na wirażu motocykl zarył przednim kołem w piach. Wenanty, wyrzucony siłą odśrodkową wystrzelił jak z procy i poleciał! Tu stopklatka. Kadr jak z filmu. Twarz skamieniała, na głowie jajo, a na plecach peleryna furgocząca jak płaszcz Batmana i rozcapierzone ręce. Hehe, Batman jako żyw!

Poleciał prosto do jeziora. Za Batmanem poleciała przyczepka oderwana nagłym szarpnięciem zatrzymującego się gwałtownie Batmobilu. Czas się zatrzymał. Nastała cisza tak nierealna, że aż serca dało się słyszeć. Nie pamiętam dalszej akcji, aż do momentu, kiedy razem z Mirasem taszczyliśmy z wody bezwładnego Batmana. Nie było nam do śmiechu. Wyglądał na martwego. Łukasz wydobywał z wody dobytek Wenantego: klapki, jajo które spadło z głowy i wszystko co przedtem było w wózku, a teraz pływało dookoła. Już mieliśmy zacząć reanimować niefortunnego jeźdźca, kiedy podniósł rękę i odgarnął moczarkę przyklejoną do twarzy i szyi. Otworzył te swoje szare oczy i z rozbrajającym spokojem oznajmił:
- Hamulce se miałem naprawić k*, ale mi się nie chciało. Łańcuch se miałem podciągnąć, też mi się k* nie chciało. No to żem se popływał psia jego mać.
Batmobil nie ucierpiał za bardzo. Pomogliśmy Wenantemu naprostować zwichrowane widełki, wyprostowaliśmy błotnik. Siedział u nas dwa dni zanim wszystkiego nie wysuszył. Przyczepkę zawieźliśmy mu do domu samochodem.

I wiecie co? Następnego dnia po południu, usłyszeliśmy znów znajome wystrzały. To nasz znajomy Batman znów zasuwał z tej samej górki, jakby nic się nigdy nie stało. Podjechał z uśmiechem i oznajmił:
- Co się gapią? Wędkarza na motorze nie widzieli? Dzisiaj wędki zostawicie w krzakach. Gitara ma grać.
To mówiąc sięgnął do przyczepki i wyciągnął dwie olbrzymie flachy miodowej nalewki. Postawił je na stole i kazał umyć szkło. Wiecie jak to się skończyło.
Kiedy go zapytałem co robi by zachować taką formę odpowiedział:
- Nic synek. Całe życie jeżdżę na ryby.
No proszę ja Was! Jak ja będę wyglądał w tym wieku? Ten człowiek tak wiele przeszedł. Bagaż doświadczeń ma ogromny i niesamowity. I jest tak energetycznie naładowany, że wierzyć się nie chce. Czy to dzięki wędkarstwu? On tak twierdzi ale czy to możliwe?
Możliwe czy nie, ja też chciałbym kiedyś mieć tyle zdrowia i werwy co on.
Pozdrawiam Batmana Wenantego i mam nadzieję, że w tym sezonie znów uraczy nas swoimi opowieściami i nalewką na miodzie.
GHOSTMIR

Zdjęcia pochodzą z www

 


3.7
Oceń
(48 głosów)

 

Pan Józek na czerwonym Komarku - opinie i komentarze

2780plox2780plox
0

Już Ci kiedyś pisałem, że Twoje opowiadania to "zawodowstwo". I ciągle to potwierdzasz.

Nie znam Cię osobiście, ale widząc jak piszesz to uważam, że musisz być strasznym "jajcarzem".

Pozdrawiam.

(2010-06-07 08:20)
u?ytkownik42354u?ytkownik42354
0
Oj Kolego Plox. Nawet będąc w wojsku byłem w orkiestrze  dętej i dwóch zespołach. Jeden estradowy, jeden rozrywkowy. Miałem  w ekipie kabareciarzy, aktorów,  różnych artystów. Chyba mi coś tam po nich zostało.  :-) (2010-06-07 09:12)
ppawelppawel
0
Widzę,że się Kolego rozkręcasz. Tak trzymaj i racz nas swoimi opowiadankami. Ktoś Ci pałę walnął za wpis? Co za ludzie. (2010-06-07 11:59)
an2212an2212
0
sa jeszcze tacy niesamowici ludzie chociaz coraz rzadziej mozna ich spotkac . przepiekne sa te twoje opowiadania . pozdrawiam i polamania kija
(2010-06-07 12:13)
u?ytkownik40353u?ytkownik40353
0
no kolego takie opowiadanie przeczytac po pracy to to juz czlowiekowi zakwasy schodzom z miesni a dostaje jch w szczece ze smiechu super sprawa te twoje opowiesci jak zawsze 5 pozdrawiam
(2010-06-07 19:07)
warunwarun
0
Panie Mirosławie, łzy ze śmiechu wystąpiły mi z oczu :D Niezły kawałek filmu można by z tego nakręcić... istny Bareja :D Tylko tekst z "Bruneta wieczorową porą" - "Patrz pan jakie pijane jeżdzą. O następny artysta bez świateł jedzie". Oczywiście 5 punkcików. Ale widać jak pięknie Pan się rozkręcał już przy opisach przyrody. Czekam na kolejny upust literacki w Pana wykonaniu.
Osobiście też uwielbiam te poranki jak się wszystko budzi do życia. Mam wrażenie, że takim "prostownikiem" nie tylko swoje akumulatory mogę naładować ale do swojego diesela również :)
(2010-06-07 22:01)
u?ytkownik42354u?ytkownik42354
0
Aleś mnie Pan Panie Kolego połaskotał! Dzięki wielkie! No ale fakt, że mój nieodżałowany Wenanty wielkim artystą w mordę był! Ja i Miras będziemy gościa pamietać do końca naszych dni. A ile dzięki niemu spadów poznałem! (2010-06-07 22:17)
pisaqpisaq
0
No kurna, tego mi brakowało ;)
Czekamy na część II i na "Rój" ;>

Jedno mnie tylko ciekawi, spadająca średnia.
Ja pytam gdzie komentarz? Jak ktoś dał "lufę", to powinien powiedzieć dlaczego ;>
Widać tchórz śmierdzący :)
(2010-06-08 11:49)
u?ytkownik42354u?ytkownik42354
0

Pisaczku Drogi. Większość "towarzystwa wzajemnej adoracji" wyprowadziła się z wedkuje.pl

Choć pozostało tu wielu moich przyjaciół, to jednak pozostali i wrogowie, którzy teraz mają wyżerkę, bo ich poczynania wobec mnie są widoczne. 

Ale już o tym mówiliśmy, że dla nas ważne są komentarze czytających, a nie te zakichane gwiazdki. Cóż, ładnie to wygląda jak ocena jest wysoka, ale nic poza tym.

(2010-06-08 12:04)
sapeksapek
0
Skrytym pałarzom mówimy NIE!
Pozdrawiam ciepło.

(2010-06-09 22:08)
arturarturarturartur
0
Za  oknem  właśnie  pada  .  Zanosi  się  na  niezłą  burze  .  Dobry  czas  na  dobre  opowiadanie  .   Pozdrawiam  .
(2010-06-12 21:25)
u?ytkownik58380u?ytkownik58380
0

Kolejny dobry wpis. Gratuluje.

OCENA: 5

(2010-11-12 22:29)

skomentuj ten artykuł