Pasiasty Drapieżca


Dopóki przynęta znajduje się w wodzie wszystko się może zdarzyć. Będąc w zgodzie z tą zasadą podbierak powinien być ostatnią rzeczą, która jest składana tuż po zakończeniu połowu. Przygoda, która mnie spotkała dowodzi, że także i pierwszą jaka jest rozkładana po dotarciu na łowisko.

Każdą wolna chwilę, jak na wytrawnego wędkarza przystało, spędzałem nad wodą. Wędkarskie geny ciągnęły mnie nad akwen w poszukiwaniu przygód. Dzień wcześniej zadzwoniłem do kuzyna, aby wszystko ustalić. Postanowiliśmy pojechać na „nockę” nad jezioro (mocno zarośnięta linia brzegowa, bardzo mało stanowisk łowieckich, sytuację ratowały tylko pomosty, niestety były w większości wypadków własnoręcznie zbudowane przez wędkarzy). Rybą na, którą się nastawiliśmy był węgorz, ale oczywiście nie pogardzilibyśmy linem albo leszczem.

Nad jezioro dojechaliśmy po piętnastej. Z doświadczenia już wiem, że jest to dobra godzina, jeżeli zamierza się łowić całą noc. Najpierw wykonaliśmy szybki rekonesans w poszukiwaniu wolnych i w miarę atrakcyjnych miejsc i chwytamy za wędziska. Razem z kuzynem wybraliśmy pomost mocno wysunięty na wodę, dobre miejsce jednakże, jak wszystko i ono miało jedną wadę. W tym wypadku była to za krótka drabina, która stanowiła wejście na pomost. Przez co trzeba było przez 4 metry najpierw brodzić w błocie i szuwarach, aby dotrzeć do właściwego, suchego i stabilnego (bo zbudowanego z desek) miejsca łowieckiego. Tata wraz z wujkiem wybrali miejsce z łatwiejszym dostępem do pomostu, jednak sama jego konstrukcja nie budziła w nas zaufania. Obładowani sprzętem powoli zaczęliśmy schodzić po śliskim zboczu. Schodziłem pierwszy, gdy nagle mój kuzyn wyprzedził mnie ześlizgując się na jednej nodze! Nie da się ukryć, że za jazdę figurową dostałby kilka dziesiątek, tym bardziej, że wyszedł z tego wypadku cało i nawet nie pogubił sprzętu. Ledwie pokonaliśmy jedną przeszkodę, a tu piętrzyła się przed nami następna w postaci błota i zarośli. Kaloszy długich niestety nie posiadałem, a zresztą w tym błocie i tak ugrzęzłyby. Postanowiliśmy zdjąć kalosze i iść boso, świetne miejsce łowieckie było już tak blisko. Niestety nigdy nie wiadomo, co może kryć się pod wodą. Szybko się o tym przekonałem czując nagły ból stopy. Nie ma co, wypad zaczął zapowiadać się wspaniale. Strach się bać, co będzie dalej… a mówią, że wędkarstwo taki spokojny sport.

Tafla wody została nagle zmącona przez tnący ją grzbiet i odskakującą w popłochu ponad powierzchnię drobnicę. Co to było? W grę wchodził tyko okoń albo sandacz. Sądząc po grzbiecie, musiała to być niezła sztuka. Szybko złożyłem opatrunek na nogę pośpiesznie zabrałem się za wędkowanie. Jedna gruntówka przygotowana na węgorza i spławikówka do połowu białorybu poszły na pierwszy rzut. Założyłem pęczek robaków kompostowych na pierwszej i parę kolorowych larw much na drugiej. Po chwili, gdy spławik już został zamoczony, przyszedł czas na cięższy zestaw…
Zamachnąłem się i ołów wylądował jakieś 30 - 40 metrów od pomostu, czyli dokładnie tam gdzie chciałem. Jednak szybkość z jaką ołów zaczął opadać wydał mi się podejrzana. Tam przecież powinien być spadek.
- Chyba trafiłem na jakąś górkę – podzieliłem się z kuzynem wątpliwościami i podrywałem zestaw z dna. Może powinienem zarzucić nieco dalej? Nagle po paru obrotach kolbką kołowrotka poczułem silne szarpnięcie. Niestety ryba się nie zacięła.
- Miałem uderzenie! – ledwie to owiedziałem, a już poczułem kolejne, tym razem mocniejsze. Czułem, że tym razem ryba się zahaczyła i ostro zanurkowała w stronę dna wykorzystując moje zaskoczenie. Z przejęcia nie mogłem wypowiedzieć ani słowa. Ciekawe kto był bardziej zaskoczony… ja tym, że ryba wzięła w trakcie zwijania zestawu, czy mój przeciwnik tym, iż jego ofiara stawia tak zaciekły opór? Starałem się szybko oderwać zdobycz od dna i podholować do pomostu. Choć gruba żyłka pozwalała mi na siłowy hol, to rybie niejednokrotnie udało się mnie przystopować. Kuzyn szybko zauważył, co się dzieje i zaczął się mocować z podbierakiem, który zagrzebany był głęboko w plecaku. Po chwili moim oczom ukazał się…
- Okoń! – I nie był to jakiś garbusek, tylko pięknie wygrzbiecony garbus, który z powodzeniem mógłby siać terror nawet wśród małych szczupaków. Problem polegał na tym że haczyk tkwił płytko i w każdej chwili cienka błona jego paszczy mogła pęknąć. Co zrobić?! Kuzyn dalej siłował się z podbierakiem. Czekać, czy wyciągnąć na żyłce? Okoń po raz kolejny zanurkował w wodną toń, z pewnością miał jeszcze sporo sił. A jeśli zaplącze się w jakąś belkę od pomostu? Dosłownie „wyrwałem” go z wody i już po kilku sekundach na belkach pomostu leżała zaskoczona ryba. Mój towarzysz, który w końcu uporał się z podbierakiem narzucił na niego mokrą szmatkę do wycierania rąk. Hol zakończył się w marnym stylu, ale najważniejsze, że zakończyłem go z sukcesem. Przez chwilę podziwialiśmy moją zdobycz.
- 40 centymetrów! – Był to mój pierwszy rekordowy okoń.
Wtedy zaalarmowania hałasem jaki zrobiliśmy na naszym pomoście, odezwali się nasi rywale siedzący pomost dalej – tata i wujek.
- Co tam się dzieje?!
- Chodźcie coś zobaczyć! – wołam. Wiem że na rybach powinienem zachować ciszę, ale to była raczej ostatnia rzecz o jakiej bym pomyślał. Nie wiele się zastanawiając wyskoczyłem z kaloszy i pognałem przez szuwary. O dziwo zapomniałem nawet o ranie w nodze, która mi przedtem tak uciążliwie dawała o sobie znać. Przepełniony dumą zaprezentowałem im swoją zdobycz. Nasi dwaj mentorzy wędkarstwa zaniemówili. Jeszcze na dobre nie rozwinęli sprzętu, a my już mieliśmy piękną rybę
- A my myśleliśmy, że sprzęt potopiliście.

Cała wyprawa skończyła się szczęśliwie, jeszcze kilkakrotnie mogliśmy podziwiać ciemne grzbiety najeżone kolcami tnące wodę w podgoni za drobnicą. Węgorze w nocy dopisały, a i leszczyk oraz lin odwiedziły nasze przynęty. Nikt nie mógł narzekać. Jednak żaden sukces nie cieszył mnie bardziej niż spotkanie z pasiastym drapieżnikiem.

Od tamtego czasu okoń stał się moją „herbową” rybą. Ten mały drapieżny wojownik jest dla mnie cenniejszą zdobyczą niż szczupak, czy kuzyn okonia - sandacz. „Nóż mi się w kieszeni otwiera”, gdy słyszę jak mówią, że „okoń to chwast”. Co komuś z takim zdaniem mogę odpowiedzieć? Jeżeli okoń to chwast to ja przez całe życie mogę łowić takie chwasty!

 


2
Oceń
(4 głosów)

 

Pasiasty Drapieżca - opinie i komentarze

skomentuj ten artykuł