Październikowe wędkowanie i jesienny pech

/ 14 komentarzy / 9 zdjęć


Wielkimi krokami nadszedł październik i na dobre zaczęła się jesień. Przyroda w zbliża się do zimy, a liście klonów malowniczo pokryły się już czerwienią, purpurą i brązem. Na wodzie pełno liści brzozy i dębu. Jesień westchnąłem jeszcze tylko kilka tygodni i karpiowe wędki trafią do mojego magazynku a w ręce będzie gościć jedynie spinning ,ewentualnie bardzo delikatna spławikówka.
Mimo wspomnienia o wędkach karpiowych w rękach trzymałem mojego siedmiometrowego bata. Przyczyna tego była niezwykle prosta, nie było mnie ponad miesiąc nad wodą. Potrzebowałem wodę rozpoznać na nowo i koniecznie chciałem złapać jakiś kontakt z rybą.
Więc pierwszego października wróciłem do wędkowania, jak i rozpocząłem urlop wypoczynkowy. Który mimo że planowany na wrzesień musiałem z powodów służbowych, przesunąć na październik. I tak sen o agresywnych wrześniowych karpiach odszedł i pozostało mi jedynie październikowe wędkowanie.

Wiele zmian zaszło na ulubionej gliniance. Ktoś zrobił nowe stanowisko obok „mojego drzewa”, paląc na jakiś czas miejscówkę, przynajmniej do czasu kiedy trzciny nie odrosną. Roślinność zanurzona opadła trzymając się około pięćdziesiąt centymetrów nad dnem, przy okazji przykryła większość czystych placyków na dnie. Woda z czystej stałą się wręcz krystaliczna tak że zakładając okulary polaryzacyjne, dało się obserwować dno na głębokości około dwóch metrów.
Wybrałem miejsce do łowienia batem w sposób taki aby mieć oko na większość wody, rozłożyłem stanowisko i rozrobiłem zanętę Bogusława Bruda Leszcz brasem, dosypując pinkę, białe i kukurydzę. Wybrałem tą zanętę z racji tego że byłą otwarta i nie chciałem aby się zmarnowała. Nie miałem ziemi więc po wrzuceniu do wody widziałem wyraźnie żółte plamy na dnie. Błąd? Może i tak, ale miałem nadzieję że mimo wszystko ryba dopisze. Na pierwsze branie czekałem może trzydzieści minut i złowiłem dorodną płoć. Była to jedyna wyciągnięta ryba tej krótkiej dwu godzinnej wyprawy, dwie się spięły.
I klasycznie moja połowa już telefonem dała znać o czasie powrotu do domu z żalem się spakowałem i wracałem.
Po powrocie moje kochanie oznajmiło mi o zorganizowaniu mojego taty w celu dokończenia ocieplania budynku. Nie powiem ruszyło mnie to strasznie ponieważ za miast łowić karpie, skakałem jak małpka po rusztowaniu i pomagałem przy ociepleniu. Patrząc na to z inne j perspektywy za zaoszczędzone na opale pieniądze kupie sobie jakiś sprzęt.
Pogodzony z losem czekałem na niedziele aby skoro świt wyruszyć i połowić w końcu. Życie jednak znowu na nosie zagrało mi okrutne.
Na niedziele zapowiedzieli się znajomi z odwiedzinami. Fajnie było się spotkać z nimi i powspominać stare czasy w dobrym towarzystwie, niedziela minęła błyskawicznie.
W poniedziałek obiecałem sobie że pojadę nad wodę i niech się wali i pali. Na drodze chciała stanąć mi małżonka która ostatnio ma dziwną i denerwującą manierę, organizowania mojego czasu bez konsultowania tego ze mną i oznajmiania w ostatniej chwili o tym. Przeważnie kiedy na rybki się wybieram. Jakież było zdziwienie mojej pani jak oznajmiłem że mam głęboko w czterech literach wszystko i jadę na ryby. Cała sytuacja zakończyła się kłótnią a ja w stanie wzburzenia udałem się na rybki.
Nad wodą siedziałem dobrą godzinę i koiłem nerwy. Po tym czasie wytypowałem dwie miejscówki.
Pierwszą pod ulubionym drzewem gdzie jest od brzegu ostry spadek z metra na 1,8 m i tam miałem zamiar położyć pierwszy zestaw. Drugi miał wylądować na głębokości około 3m również na spadku.
O ile umiejscowienie drugiego zestawu to bułka z masłem to przy pierwszym jeżeli nie zabrało się środka pływającego należy wykazać się dobrymi umiejętnościami rzutowymi. Ustawiłem się pewnie na brzegu i obrałem cel na około 40m. Zestaw typu chod rig musiał przemknąć przez dziurę w gałęziach wierzby którą sam w okresie letnim wykonałem i wylądować w okolicach patyka który znaczył krawędź spadku. Pierwsza próba i mój misternie wykonany zestaw wisi na drzewie. Co się dzieje myślę sobie wyszedłem z wprawy rwanie i montaż kolejnego i również drzewo po trzecim zestawie który szyderczo dyndał na gałęzi. Postanowiłem chwilę jeszcze posiedzieć przed czwartą próbą z ostatnim chod rig’iem jaki miałem w swoim arsenale. Odsiedziałem chwilę i skoncentrowawszy się umieściłem zestaw w wytypowanym miejscu.

Zadowolony z siebie, zrobiłem w nagrodę przepyszna malinową herbatę. Rozkoszując się jej smakiem, rozkoszowałem się przyrodą i wolną chwilą. Z sielankowego nastroju wyrwał mnie dźwięk sygnalizatora. Zerwałem się i w ułamku sekundy przyciąłem przytrzymując szpule kołowrotka. W tym momencie żyłka rozciągnęła się i poczułem kopa. Wiedziałem że ryba jest słusznych rozmiarów. Walka trwała już dłuższą chwilę karp coraz bardziej tracił siły i robił coraz krótsze odjazdy. Gdy nagle poczułem luz na wędce. Serce zabolało i żal straszny miało być piękne zdjęcie a jest dupa. Zniechęcony zwijam zestaw i z niedowierzaniem patrzę na koniec leadcor’a który się najzwyczajniej w świecie rozszył. Stwierdziłem że końcówki zaszytego leadcor’u mimo wszystko trzeba kropelką traktować.
Miałem dość już na dzisiaj przygód, a kłótnia z moja połową nastroju mimo wszystko nie polepszyła. Zapas przyponów również się wyczerpał, więc spakowałem sprzęt i już miałem odjeżdżać do domu gdy wzrok mój padł na spinning. W zasadzie dlaczego by nie porzucać sobie. I jak pomyślałem tak zrobiłem. Nie śpiesznie powoli obszedłem glinianki w poszukiwaniu szczupaka. Który w zasadzie dzielnie współpracował i dał się złowić w liczbie jednej sztuki. W wymiarach około 50cm. Poprawił mi humor znakomicie uwolniłem zębatego towarzysza i oddałem wodzie.
Po przyjemnej przygodzie złożyłem spinning i wróciłem do domu. Tam porozmawiałem tym razem bez negatywnych emocji z małżonką. Przypomiałem że to ja dysponuje swoim wolnym czasem i jak ma coś w planach to niech konsultuje wcześniej. Pogodzony i zrelaksowany resztę dnia poświęciłem dzieciaczkom bawiąc się świetnie z córką i synem.

 


4.5
Oceń
(23 głosów)

 

Październikowe wędkowanie i jesienny pech - opinie i komentarze

krisbeerkrisbeer
0
Kolego Pawle, wyście som straszny farciarz. To tak apropos tego że za zaoszczędzone (na ogrzewaniu) pieniądze możesz sobie zakupić sprzęt. Moja kobita nie tylko dba o to żebym się nie nudził, starannie organizując mi aktywności gospodarcze w ,,moim'' czasie wolnym ale też natychmiast potrafi wydać oszczędności. Osiągnęła już w tym pewne mistrzostwo. Jednego tylko ją oduczyłem. Wtrącania się pomiędzy mnie i wędk. Jeżeli tylko ma świadomość że planuje wypad na ryby to omija mnie szerokim łukiem (ma już dwie żółte kartki). A co do rybek to najważniejsze że wróciłeś do łapania. Ten zerwany karpicho wróci do ciebie jak podrośnie, wyluzowałeś nad wodą a szczupaczek wynagrodził wcześniejsze niepowodzenie. (2014-10-16 11:08)
pompipspompips
0
Tak Krzyśku jeżeli chodzi o oszczędności to i moja małżonka jest swojego rodzaju mistrzynią w klasie wydawania oszczędności.Miło jest wrócić do wędkowania, oj bardzo miło. Jak na razie prawie co dziennie na rybkach :). (2014-10-16 12:46)
Artur z KetrzynaArtur z Ketrzyna
0
To chyba wszystkie najlepiej potrafią... I tak wędka przeradza się w cokolwiek innego, i nadal pozostaje tylko marzeniem.... (2014-10-16 22:02)
barrakuda81barrakuda81
0
Wędkarstwo to panaceum na codziene troski i pewnie nawet zerwana ryba nie jest w stanie zepsuć nastroju.*****.Pozdrawiam. (2014-10-16 22:32)
marek-debickimarek-debicki
0
Tak to w życiu bywa... W nawiązanie do Twojej sprzeczki z żoną, dzisiaj nad wodą Kolega mnie ubawił takim oto humorem. "Jaka jest różnica pomiędzy żoną , a komarem? Otóż zasadnicza, gdyż komar brzęczy tylko latem!!! Jednocześnie oznajmiam, że swojej lubej tego nie mam odwagi tego żartu sprzedać. (2014-10-16 23:53)
daro22daro22
0
Osobiście niestety także to przerabiam, każda sekunda mojego czasu w sposób perfekcyjny jest zaplanowana...Oczywiście moja małżonka niema nic przeciwko moim integracją z naturą, ale jak tylko zasiądę przed kierownicą z myślą o świętym spokoju i tym wszystkim co może mnie spotkać nad wodą....po 5 minutach mam fona....o której wrócisz kochanie???.......Jakby jeszcze coś z tego miały że wrócimy do domu zanim jeszcze nie wyruszyliśmy, ale nie....Wraca wkurw....y mąż do domu, a ona się cieszy.....Panowie powiedzcie z czego one się cieszą bo nie ogarniam;-( (2014-10-17 00:15)
Artur z KetrzynaArtur z Ketrzyna
0
Z tego że to one są ta szyją, która kręci głową.... z tego daro, z tego (2014-10-17 06:39)
pompipspompips
0
Tak bywa koledzy że małżonki nie rozumieją nas. Myślą innymi kategoriami. Ja walczę o swoje swobody. Może kiedyś zstąpi oświecenie na kobiety i dadzą połowić w spokoju. (2014-10-17 08:22)
antyquariatantyquariat
0
Ja mam to szczęście, że czasu wzajemnie sobie nie organizujemy ;) Moja babeczka ma swoje hobby, a ja mam swoje i zbytno sobie w ich realizacji nie przeszkadzamy :) (2014-10-17 08:38)
krisbeerkrisbeer
0
Moja też ma hobby - ,,podnoszenie mi ciśnienia'' :) Pamiętam też jak kiedyś Pani Danuta Wałęsa pytana o hobby męża, odpowiedziała ,,zupa pomidorowa'' :) (2014-10-17 13:47)
umichaumicha
0
Po kilku latach niektórzy poznali skutek lecz nie znają powodu. "małżeństwo jest ucywilzowaną formą niewolnictwa'' Albert Einstein (2014-10-18 22:56)
Pawelski13Pawelski13
0
:) Z tymi kobitami to są dobre numery. Moja mówi że zająłem się sportem dla emerytów (nie obrażając przy tym emerytów). Jakoś nie może zrozumieć w jakim jest błędzie:). Na szczęście jakoś idzie się dogadać:) (2014-10-19 17:36)
rysiek38rysiek38
0
Nie opisze szczegółów a jedynie zarys bo byłoby za duzo przekleństw więc krótko...łaziłem na ryby ,grałem na gitarze i jeżdziliśmy motocyklem (razem 4lata po całej Polsce)kilka dni po ślubie wychodzę na próbę i słyszę co ty odpierd....hobby można mieć do ślubu :-( (2014-10-19 22:36)
pompipspompips
0
Ja miałem przerwę kilkuletnią w wędkowaniu. Wróciłem do hobby rok po ślubie i zaczęło się ;P. Kobiety potrafią wyprowadzić z równowagi. (2014-10-20 06:57)

skomentuj ten artykuł