Piękny Garbus i rower Wigry 3
JACEK WRÓBEL (JAQU)
2013-03-03
To szczera prawda, wędkarz uczy się całe życie. Kombinuje, podgląda, modernizuje, wymyśla i często zapomina, że te najprostsze „dziadkowe” sposoby czasami bywają najlepsze!!!
Nie raz doświadczamy tego nad wodą, kiedy przerzucając stosy przynęt próbujemy bez skutecznie skusić na nie, jednego
choćby wątłego szczupaka. Kiedy już wyczerpiemy limit zmian i pomysłów, obserwujemy nad wodą „gościa”, który staje obok nas i w drugim rzucie wyjmuje nam spod nosa sześćdziesięcio centymetrowego szczupaka!!!
A........przecież wykonaliśmy tam setki rzutów, zmieniliśmy cały arsenał wabików, wykopaliśmy z tajnych skrytek, nasze super specjalne,przygotowane na takie okazje przynęty i nic.........
Miałem kiedyś taki właśnie przypadek na zalewie w Skierniewicach. Był to „świeży” zbiornik, który powstał po modernizacji tego wcześniejszego, starego, zresztą mojego ulubionego w tamtych latach.
Na inaugurację sezonu szczupakowego, wybrałem się właśnie nad skierniewicką wodę w jakiś tydzień po jego otwarciu. Wyjąłem pięć, bardzo przyzwoitych szczupaczków, z czego trzy były wymiarowe. Wyborne rozpoczęcie sezonu!!!
Na następny wyjazd wybrałem się z kolegą Robertem. Był piękny czerwcowy ranek, jeszcze mile chłodny i przyjemny. Wędkowaliśmy już dobrą chwilę. Byliśmy obydwaj bez brania. Mijały kolejne godziny. Zrobiło się ciepło ba.... gorąco. Ciężkie krople słonego potu, zaczęły wypływać mi spod czapki. Zrezygnowany, zmieniłem miejsce na bardziej obiecujące ale niestety bez efektu. Usiadłem na trawie i zacząłem rozmyślać nad przyczyną naszych niepowodzeń. Starałem się ustalić jakąś nową, lepszą , bardziej skuteczną strategię, kiedy nad wodę przyjechał tajemniczy „KTOŚ.” Starszy a może lepiej zabrzmi bardziej doświadczony „wędkarz”? Przybył na łowisko elegancko ubrany. Biała koszula z podwiniętymi rękawami, spodnie w kancik i lakierki koloru wiśniowego. Środkiem lokomocji był stary, wysłużony, składak Wigry 3. Rzucił rower na trawę, zszedł nad wodę, rozłożył stary teleskop nieznanej marki i wykonał rzut olbrzymią wahadłówką. Po drugim holował już wymiarowego szczupaka. Uwolnił go z blachy, walnął z całej siły o ziemię dwa razy i zębaty wylądował w zaroślach. Robert stał bliżej nieznanego łowcy, więc zwrócił mu uwagę na jego mało etyczne zachowanie ale on niewiele sobie z tego robił. Przesunął się bliżej mojego miejsca i w trzecim rzucie wyjął ponad czterdziesto centymetrowego, prześlicznego garbusa. Podszedł do mnie i zapytał czy mam może jakąś reklamówkę. Zatkało mnie, takiego pasiaka nie widziałem nigdy. Przez zęby wycedziłem, że niestety nie mam i ......faktycznie nie miałem ponieważ nie zabieram ryb więc nie była mi potrzebna. Podszedł do małego śmietnika ustawionego przy ławce, przegrzebał śmieci i znalazł jakieś foliowe opakowanie. Schował ryby i szybko odjechał. Czułem się tak, jakbym się najadł piachu, było niesmacznie i gorzko. Z jednej strony podziw dla „gościa” za to jak i czym, szybko złowił taki fajny komplecik a z drugiej pogarda dla tego jak postąpił z rybami. Czy miał kartę?... czy to wędkarz?...no właśnie..... Patrząc z perspektywy czasu, żałuję ze nic wtedy nie zrobiłem ale sytuacji tej zawdzięczam trzy rzeczy.
Pierwsza - nauczyłem się większej cierpliwości „do miejsca” w którym łowię i nie zmieniam miejsca jak wędkarz „oblatywacz”. Staram się jeszcze bardziej wypracować miejscówkę i powróciłem do dziadkowych wahadłówek. Od kilku lat na nie łowię z dobrym efektem.
Druga - po tym całym zamieszaniu, nabrałem jeszcze większego szacunku do łowionych ryb i wreszcie po trzecie,dzięki tej sytuacji zostałem społecznym strażnikiem, żeby starać się takim sytuacją zapobiegać a..... jak się okazuje łatwo nie jest.