Pierwsza karpiowa wyprawa
Marek Dębicki (marek-debicki)
2014-04-03
Łowisko tego dnia, od wczesnych godzin rannych, skąpane było w promieniach słońca padających na niewielki zalew, położony na obrzeżach małego miasteczka. Wodę otacza sosnowy las z jednej strony, zaś z drugiej stare wierzby rosnące wzdłuż wąskiej drogi, prowadzącej w kierunku północnym. W powietrzu unosiła się lekka mgiełka wywołana szybko nagrzewającą się wodą i wilgotną ziemią, wychłodzoną niską temperaturą powietrza, podczas jednej z chłodniejszych w ostatnich dniach nocy.
Tuż u podnóża rozłożystej wierzby położonej bezpośrednio nad skrajem zalewu, wokół dwóch namiotów krząta się kilka postaci. Już pierwszy rzut oka pozwala ocenić, że to typowe obozowisko karpiarzy.
Och jak mocno marzyłem o takim widoku łowiska o poranku. W pośpiechu pakuję swój majdan na wózek transportowy, wciągam w nozdrza zapach rześkiego, wilgotnego powietrza i przemieszczając się brzegiem, poprzez głębokie koleiny wyżłobione masywnymi kołami równiarki, forsownym marszem podążam na południowy skraj zbiornika, w rejon wybranego kilka dni wstecz stanowiska. Po chwili okazuje się, że za wspomnianym obozowiskiem rozwijają się już kolejni wędkarze, więc praktycznie z marszu wybieram nowe miejsce znajdujące się na początku, położonej na zachodnim skraju zatoki.
Po rozłożeniu swojego lekkiego stanowiska karpiowego, zmontowałem zestawy, wyregulowałem sygnalizatory i zabrałem się za nawilżanie uprzednio przygotowanych porcji siemienia, kruszonych kulek, pelletu i zanęty sypkiej. Mieszanka ma być użyta do nęcenia na znaczną odległość za pomocą procy. Z uprzedni zebranych informacji wiem, że miejscowi układają zestawy pod drugim brzegiem, w rejonie którego porastają pasy grążela żółtego, stanowiącego spiżarnię i zarazem schronienie dla większości gatunków zamieszkujących zalew. Dodatkowym atutem tego miejsca jest fakt, że od wspomnianej strony nie wolno wędkować co powoduje, że ryba mam tam względny spokój. Nie przeszkadza jej nawet położone pod lasem małe osiedle domków jednorodzinnych, gdyż od wody rozdziela jego granicę szeroki pas łąki.
Przyszła pora na pierwszą przymiarkę i wykonanie treningowego rzutu karpiowym zestawem. Wybrane miejsce osiągam bez większego wysiłku, mając nawet trochę zapasu rzutu, na solidnym Mikado Sensual pro Carp 3,90m. Po trzecim strzale procą osiągam odpowiedni kąt nęcenia kulą zanętową wielkości dużego kurzego jaja. Jeden zestaw uzbrajam tajemniczą „kapuściano-rybną” kulką, drugi kulką lekko zaprawioną scopexem. Po chwili oba zestawy zostają pięknie ułożone i pora podpiąć moją wersję swingera, w postaci długiego sygnalizatora montowanego do żyłki i jednej z przelotek, bezpośrednio przed sygnalizatorem elektronicznym. Takie zestawienie zacząłem stosować podczas wędkowania z katamaranu, kiedy to typowe swingery nie miały zastosowania, a następnie wykorzystywałem go z powodzeniem przy połowach amurów. Pozwalało mi to wychwycić dosłownie każde muśnięcie kulki oraz każde najmniejsze podniesienie lub opuszczenie zestawu, na długo przed odjazdem ryby.
Szukam więc swoich sygnalizatorów w jednej, to w drugiej torbie i po chwili uświadamiam sobie, ze zostały w garażu w innej skrzynce. Mógłbym ustawić zestawy licząc tylko na sygnalizator elektroniczny, ale nie znoszę ciągłego jego popiskiwania. Po chwili wpadam na szalony pomysł przyglądając się ściętym przy oczyszczaniu brzegu gałązkom wierzby. Wycinam dwudziestocentymewtrowy kawałek patyka, dzielę go na pół. Wykonuję skośne ścięcie jak przy jarmarcznym gwizdku i po podwieszeniu na żyłce zestaw mam skompletowany w 100%. Prosto, śmiesznie ale skutecznie.
Po około 1,5h, kiedy na zestawach nie ma żadnego sygnału, sprawdzam zachowanie się na włosie „Kapuścianej kulki", którą doprawiam równie kapuścianym dipem i ponownie posyłam na wodę. Natomiast drugą kulkę zastępuję pęczkiem białych kolorowanych robaków, zapiętych na specjalną agrafkę.
Kolejne 1,5 h mija na podglądaniu żab, które coraz śmielej poruszają się na wypłyceniach oraz pijawek i parki kaczek czernic. Słońce przygrzewało coraz mocniej i z jego dobrodziejstwa oraz obsypanych białymi kwiatami wiśni, korzystały także żwawo uwijające się na kwiatkach pszczoły, wydając przy tym odgłosy jak w przysłowiowym ulu.
Koledzy z biwaku i nocki zeszli bez brania, sąsiedzi obok nawet nie mieli skubnięcia na spławikówki i także u minie w przeciągu pięciu godzin było nad wyraz spokojnie. Takim to sposobem pierwsze kroki za nami, trzeba będzie tu powrócić jak najszybciej zanim podniosą się kapelony i znacznie ograniczą pole manewru zestawami.