Zaloguj się do konta

Pierwsza polodowcowa wyprawa wędkarska...

W końcu lody stopniały, upragniona woda zaczęła odżywać, słonko powoli zaczyna świecić, powietrze robi się przyjemniejsze czas ruszyć na poszukiwanie chętnych do współpracy rybek. We czwartek w pracy gadając o pierdołach z kolegą Jarkiem (głównie gadamy o wędkowaniu…) nagle wyrywa się któremuś z nas hasło: a może na rybki pojedziemy??? Dobra tylko gdzie, kiedy i jak przekonać małżonkę?

Już w zimie planowaliśmy wypad na Jaśki na Wartę za Jeziorskiem, ale przez te pogody wszystko się opóźniało. Wreszcie przyszedł czas tzn. wolna sobota w pracy, dobre ciśnienie, ładna pogoda, wszystkie warunki do zaspokojenia swoich wędkarskich potrzeb. Po telefonie do Adriana (hydro85) wiedziałem że w sobotę jadę na Wartę szukać jaśków. Kolejnego dnia szybko do wędkarskiego kupić najpotrzebniejsze rzeczy i przyszykować sprzęt. Jak zwykle nie mogłem się wyspać … nie dość że trzeba wcześnie wstać to jeszcze nie można zasnąć… masakra. Z boku na bok, pół nocy w końcu budzik zadzwonił J. Szybko poranna toaleta, robienie kanapek i już gotowy. Słyszę przed domem jak Braciak już wykręca, jego tipuś robi niezły hałas.

W okolicach naszej miejscówki jesteśmy jeszcze przed świtem. Na miejscu mamy średnie miny. Na początku fajnie bo nie ma ludzi ale z chmur sączy się deszczysko. Zarządzamy że poczekamy aż przejdzie w końcu nie ma wędkarzy to nie ma się co śpieszyć na zajmowanie dobrych miejscówek nad wodą. W końcu przestało padać obaj zakładamy nieprzemakalne ubranka, graty w ręce i nad wodę. Szybciutko zestawy lecą w toń wody o dość dużym uciągu… 100 koszyczek nie mniejszy… Na hakach robaczki, na jednej biały Angolek na drugiej czerwone pinki, Adrian podobnie… Czekamy… Coś brań nie widać… Rozkoszujemy się widokiem wiosny budzącej się do życia.

Po chwili słyszę podjeżdżający samochód, patrzę kolega z roboty wcześniej wspomniany Jarek z synem i kuzynem. Przyjechali „pokazać „ nam jak się łowi… Kolejne godzinki bez brań… Z gruntu nic, na przepływankę nic, co jest nie chcą jeść? Robimy naradę… Postanowione że tutaj rybki nie chcą współpracować i jedziemy gdzie indziej. Wybór padł na „Krzywie”, wczesną wiosną nie bardzo lubię tam jeździć, nie ma tam za dużo krzaków lub jakiś innych naturalnych osłon przed choćby wiatrem, ale cóż zobaczymy…

Nad wodą jesteśmy ok. 12, zimno, wiatrzysko wieje, pada deszcz… Nic lepszego nie mogło nam się przydarzyć. Siadamy na grobli pomiędzy stawem nr.1 a stawem nr.2. Rozkładamy graty na dwójce, siadamy tyłem do wiatru i zacinającego deszczu. Szybkie przezbrojenie wędek z bocznych troków (z rzeki) na standardowe zestawy z koszyczkiem i rurką antysplątaniową. Na tej wodzie wystarczą małe koszyczki, ja zakładam 20g. Po jakimś czasie widzimy że starszy wędkarz łowiący na stawie nr.1 wyciąga karpia??? Po pół godzinki wyciąga drugiego..! Kurcze a my bez brań… Postanawiam zmienić koszyk na 30 i rzucać pod wiatr do stawu nr.1. Wiatrzysko tak hulało że nie można było zastosować jakiegokolwiek sygnalizatora brań więc pozostało na drgającą szczytówkę. Na haku zawisło 5 grubych białych angolków i ciach w wodę.

Przemarznięty, zmoknięty i zdegustowany zaistniałą sytuacją a mianowicie brakiem brań postanawiamy z Adrianem że o 14:15 się zwijamy.

Siedzę i siedzę na tym moim wędkarskim krzesełku aż tu nagle widzę jakiś ruch szczytówki…po kilku sekundach znowu małe pociągnięcie- myślałem z początku że to wiatr- ale po następnym szarpnięciu wiedziałem że coś chyba smakuje robaki. Szybko za wędkę jeszcze chwilę czekam obserwując szczytówkę i zacinam… Wędka mój ulubiony Robinson Power Fedeer 75-125g 3,90m pracuje wyśmienicie. Rybka jest silna albo wielka, targa kijem na wszystkie strony. Po kilku minutach mam ją już blisko brzegu ale jeszcze nie widzę co to się zapięło, wiem jedynie że będę zadowolony… Nie wiedziałem tylko że to będzie mój pierwszy medalowy lin w życiu… Ryba wylądowała w podbieraku o 13:55, więc 20 minut przed planowanym zakończeniem wyprawy, takiego farta to jeszcze nie miałem.

Siedzieliśmy jeszcze do umówionej godzinki i zmyliśmy się do domu, piszę zmyliśmy się bo tak zaczęło lać że nie dało się wysiedzieć nad wodą. Tak więc pierwsza wyprawa nad wodę dla mnie zakończyła się znakomicie, czego nie mogą powiedzieć moi koledzy… Pełno nakręconych kilometrów ale ten lin wynagrodził mi wszystkie trudy tej wyprawy. Pozdrawiam i połamania kija.

Opinie (2)

zegar

No , Andrzejku, piękny lin - moje gratulacje i to przy takiej marnej pogodzie. Chociaż ja swojego-40 cm. też złapałem w deszcz przed burzą, ale to było latem. Jeszcze raz gratuluję i pozdrawiam... [2010-04-04 15:00]

kris60

Wyprawa pod względem ilości rybek niezbyt udana ale ogólnie rzecz biorąc nie zawsze są rybki w siatce.Liczy się sam pobyt nad wodą .Pozdrawiam i daję pięć. [2010-04-05 20:08]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…