Pierwsza pięćdziesiątka
Piotrek Humeńczuk (piotrek5)
2010-05-17
Jak to praktycznie u wszystkich wędkarzy bywa w przeddzień wyprawy przygotowałem sprzęt, zanęty, przynęty i niezbędne akcesoria. Patrząc na prognozę pogody nie widziałem tej zasiadki w 'jasnych barwach' - zapowiadali deszcz. I nawet kalendarz brań (do którego mam duży dystans) nie napawał optymizmem. A trzecią siłą na szali przeciw wyjazdowi była moja żona - oczywiście wymyśliła mi robote i kazała się puknąć w głowę, że jadę w taką pogodę, ale ja uparty jestem i zdecydowałem się jechać. Godzina 4.00 budzik dzwoni, szybkie śniadanie, prowiant do plecaka i o 4.50 jestem na łowisku. I tu zonk - zaczyna padać, co mnie baaardzo zdenerwowało! Ale nic to, rozłożyłem swój parasol, przypiąłem boki i już mam mały namiocik. Rozrobiłem zanęte - kupiłem gotową baze i dodałem pinki troche makuchu kukurydzianego i wanilię.
Rozłożyłem dwie gruntówki z koszyczkami, na jedną białe na drugą pęczek czerwonych i bach do wody. Przez cały czas z krótkimi przerwami kropił deszcz, ale mi pod parasolem to nie przeszkadzało. Tak z kilkoma chimerycznymi brankami, których nie dało się zaciąć zleciał czas aż do ok 8.30. Pływały kaczki i nury, z których jedna mnie zdenerwowała, bo po zanurkowaniu zahaczyła o żyłkę i myśląc, że to tak mocne branie mało sobie nóg nie połamałem żeby dotrzeć do wędki. Trochę w tym czasie kombinowałem z przynętami przyponami i hakami.
Siedzę twardo dalej, dzwoni kolega i trakcie rozmowy na wędce z czerwonymi robakami sygnalizator 'zapipkał' a bąbka opadła niżej by po ok 5 sekundach powoli wędrować do góry (tu przeprosiłem mojego rozmówcę i się rozłączyłem) i zaciąłem. Na wędzisku lekki opór, ale pomyślałem, że nic nie ma, bo taki opór stawia koszyk wyciągany z głębokiej wody. I nagle łup i hamulec zawył. Rybka wyciągnęła z pięć metrów żyłki. No i tak z 3 min powalczyła jest na brzegu pierwsza pięćdziesiątka - po zmierzeniu 56 cm, marzenie się spełniło. Po tym jeszcze 2 średnie leszczyki na białego i tak o 12.30 zwinąłem się do domu.