Pierwsze łowy mojego ucznia
Michał Kaczmarek (korektor98)
2012-01-05
Pewnego dnia gdy przyszedłem do Marty w odwiedziny nie obyło się bez dłuższego posiedzenia i zjedzenia z całą familią wspólnego obiadu. W jego czasie ciocia zaproponowała żebyśmy pojechali pod wieczór na ryby z młodym. Spodobał mu się ten pomysł więc przytaknąłem. Jak wróciłem do domu zrobiłem jeden lżejszy zestaw, żeby mógł sam operować wędką. Kiedy zbliżała się umówiona wcześniej godzina ciocia podjechała pod dom samochodem. Zapakowałem do bagażnika wiaderko, zanętę, podpórki, kij dla kuzyna Marty i jeszcze jeden, dla mnie, ale i tak go nie używałem, bo trzeba było pilnować mojego ucznia.
Na miejscu umieszałem zanętę, zapakowałem trochę do sprężyny i zarzuciłem jakieś 15-20 m od brzegu. Po mniej więcej pięciu minutach pierwsze branie, które musiałem dociąć bo młody nie dał rady. Chwile potem, tuż przy brzegu zobaczyłem karasia i to dosyć ładnego, ale że brzeg dość wysoki to musiałem daleko sięgać ręką by go wyciągnąć. Japoniec miał ok 25 cm (już nie pamiętam dokładnie). Chłopak bał się jej złapać więc fotkę zrobiłem mu z rybką leżącą na trawie przed nim. Ryba wróciła szczęśliwie do wody. Po chwili było drugie branie, ale tym razem tylko 18 cm karasek, który też wylądował z powrotem w wodzie. W między czasie musiałem biec 30 metrów, żeby pomóc jednemu wędkarzowi bo karpik wciągał mu wędkę jak wyciągał inną rybę. Gdybym musiał biec 100 m to chyba byłbym pobił rekord świata ;D Niestety musieliśmy się zwijać, bo mały był już zmęczony. Gdy byliśmy w domu od razu się mnie zapytał czy jak następnym razem przyjedzie to znów pojedziemy na ryby. Było widać, że wędkarstwo go wkręciło. Sam też nie mogę doczekać się przyjazdu tego jakże pojętnego mego ucznia :)
I tak w ciągu pół-godzinnego łowienia złapał dwa karasie, a w tej wodzie nawet po kilku godzinach zdarzało mi się wracać o kiju, więc tamten wieczór uważam za bardzo udany.