
Pierwszy spinningowy Puchar zarządu koła - zdjęcia, foto - 7 zdjęć
Po tych całych trudnych zawirowaniach związanych z pandemią, o której wszędzie głośno i przez którą większość imprez zostało po prostu po odwoływanych, w tym również zawody wędkarskie . W końcu przyszedł czas że udało się zorganizować, małe kameralne zawody spinngowe o puchar zarządu koła. Uczestników może nie było aż tak wielu jak na masowych wędkarskich zawodach , ale również było fajnie no i w końcu jakieś zawody.
Ruszamy w trzy osobowym teamowym składzie, zbiórka zawodów przewidziana została na godzinę 6, my na miejscu meldujemy się z 1 h wyprzedzeniem, mamy czas by napić się ciepłej kawy w ten dość zimny poranek. Pogadać troszeczkę no i do tego skompletować nasze zestawy startowe.
Gdy wszystkie czynności zostały zrobione, słyszymy ktoś nadjeżdża tak jadą pierwsi organizatorzy, czyli już coraz bliżej zjazdu kolegów po kiju, a później odebranie kart startowych i miar, odczytanie regulaminu i w drogę gdzieś w rzeczne podmokłe brzegi. Ale póki co jak już jesteśmy wcześniej, to weźmiemy się za pomoc organizatorom w rozłożeniu tego wszystkiego, a później szybkie rozmowy z resztą zawodników. Bo oprócz zdrowej rywalizacji, liczy się też dobra zabawa i ludzkie podejście w zawodach, a ryby puchary i inne nagrody to jest tylko dodatek tej wędkarskiej otoczki.
Przejdźmy już do samych zawodów 13.09 .20 , parę minut po godzinie 6 nastąpiło otwarcie zawodów, rozdanie kart startowych i omówienie regulaminu. Po tym wszyscy się rozeszliśmy na pierwsze miejsca, łowić zaczynamy od godziny 7, więc mam czas by dojść do pierwszego miejsca na swoim wybranym odcinku, napić się kawy i spojrzeć tak szybko na zestawy. Wybiła godzina 7 więc zaczynamy łowić, większość zawodników ruszyła w górę rzeki, ja zaś obrałem inną taktykę i ruszyłem w dolny odcinek rzeki Bzury aż do ujścia, na dzień dobry stan wody nie napaja optymizmem, duża pędząca rzeka. Zaczynam od obrotówki blue foxa, kolor złoty w rozmiarze 4 i oddaję pierwsze rzuty w przybrzeżną zatoczkę z powaloną kłodą w wodzie, z myślą, że może jakiś szczupak tam jest ale póki co są to tylko marzenia, ponieważ nie ma nawet brania. Drugi kijek naszykowany jest pod bolenie, ale tych na razie brak i brak też aktywności, to dopiero początek więc nie ma co się zniechęcać od razu.
Przesuwam się kilka miejsc do przodu , a tam fajna dziura zrobiona przez wodę więc trochę tu pobędę i popróbuję swoich sił. Wchodząc do wody, zauważyłem aktywność na wodzie coś fajnego pogoniło drobnice, rzucam próbuję kombinuję nic a nic kompletnie nie chce zaatakować, tak jak by ryba nie była w ogóle zainteresowana. Póki co teren do przedzierania się, bardzo trudny zero drużki wszystko zarośnięte, powalone drzewa, oberwane burty i najgorsze w tym wszystkim ukryte w trawach bobrze dziury, na których naprawdę można zrobić sobie krzywdę, mimo to i tak jest fajnie. Kolejne miejsca nie przynoszą nawet okonia i tylko zmieniam przynęty a to obrotówki, spinmady, wobler czy nawet przynęty gumowe wszystko z tym samym skutkiem czyli na zero. Przebiłem się przez ścianę krzaków w fajne miejsce, jak to zwykle bywa wyobraźnia wędkarza zaczyna działać przedwcześnie, a ja zabieram się za obławianie miejsca. Zaczynam od kopytka mannsa w kolorze żółtym. Oddaję rzuty pod linię brzegową i jednostajnie zwijam. Co i rusz przechodząc w opad ale jak na złość cisza bez brania.
Nagle słyszę telefon dzwoni, wiem że to któryś od nas albo Szymon albo Adam, jednak Kolega Szymon dzwoni z zapytaniem, czy u mnie coś wyjechało z wody bo u niego jeden okoń póki co, no a u mnie słabiutko rzekł bym nawet mniej niż zero. Ale ja się nie poddaję i walczę dalej. Po rozmowie wracam do łowienia, zmieniam przynętę z kopytka na 10g spinmada i próbuję teraz tym, ale czy przynęta gumowa czy spinmad to efekt ten sam. Przedzieram się dalej brzegiem, gdzie nie gdzie woda powychodziła z koryta rzeki i maszeruję się dość nie komfortowo, pomału słońce zaczyna mocno świecić i pokazuję piaszczyste dno na tym odcinku rzeki, co trochę mnie zmartwiło.
W głowie na szybko ułożyłem sobie nowy plan, mianowicie w dole rzeki obłowię jeszcze kilka miejsc i ruszam w górę rzeki, znajdę tam parę ciekawszych miejscówek na których będę próbował coś złowić. Zaczynam łowić 6g spinmadem w kolorze okonka, na każde miejsce poświęcam kilkanaście minut na obłowienie go i przechodzę dalej. W pewnym momencie przechodzenia z miejsca do miejsca, ciśnienie mi się podniosło dość mocno, a to za sprawą szerszeni. Wychodząc z jednego miejsca, i przechodząc do drugiego natrafiłem, a wręcz wyszedłem centralnie na wierzbę pełną szerszeni, dosłownie szerszenie były obsadzone na całym drzewie i latały wokół niego. Jakoś po cichu postanowiłem się wycofać i ominąć to miejsce, tak by szerszenie nie wyczuły zagrożenia i nie zaatakowały bo ostatnie czego mi brakowało to ukąszeń szerszeni.
Jakoś się udało ominąć to szerszeniowisko, docieram pod most w miejscowości Kamion i tam próbuję trochę za boleniem porzucać, ponieważ tydzień temu gdy tu byłem 3 razy wychodził do woblera lecz się nie skusił. Pomyślałem więc może się uda teraz, niestety teraz to nawet wyjścia, odprowadzenia nie było nic a nic. Więc złapałem za drugą wędkę i popróbuję spinmadem może chociaż okonek siądzie, ale po 15 minutach biczowania wody stwierdziłem, że ruszam dalej. Jestem już na wałach górnego odcinka rzeki, zmierzam w kierunku pierwszych dwóch główek, tam zamierzam spędzić trochę więcej czasu. Sprawdzam godzinę, dochodzi 10 więc mam jeszcze 2h wędkowania z nadzieją na rybę.
Na główkach wachlarz przynęt zostaję zmieniany co kilkanaście rzutów, może coś wpadnie w oko jakiemuś drapieżnikowi. Dalekie rzuty obrotówką niestety kończą się jej stratą, cóż czasem i tak bywa czas się przewiązać i uzbroić na nowo, pomyślałem popróbuję trochę klasyką białym kopytem od mannsa raz prowadzę przynętę jednostajnie, a raz stosuje opad podbicie, nie skutkuję nic.
Wydaję mi się że dziś na słabe brania może mieć wpływ pogoda, która ostatnio jest w kratkę do tego woda, która raz jest duża a raz mała i z powrotem duża a do tego, zimny dość mocny wiatr i ryba choruje, a my wędkarze główkujemy jak tu coś złowić? Z główek nie wyjechała żadna ryba, chodź siedziałem w tych dwóch miejscach prawie godzinę i zrobiłem duży przegląd pudełek i przynęt. W międzyczasie dotarł do mnie kolega Adam, który tak samo jak ja i większość zawodników jest na przysłowiowe zero, od teraz maszerujemy i łowimy we 2 może któremuś coś się uda złowić.
U mnie wachlarz przynęt jest wszelaki i dość często zmieniany, kolega Adam nastawił się pod szczupaki, i to tak dość na grubo niestety i u niego nic z tego nie wychodzi. Po drodze mijamy kolejnego kolegę na przeciwnym brzegu, który ma dublecik okoni, no a my nic a nic rozczarowani dzisiejszymi braniami, maszerujemy obławiając co i róż ciekawsze miejsca na jednym z miejsc. Zamiast złowić rybę to znalazłem obtotówkę mepsa dobre i to. Jakieś małe pocieszenie chociaż pomyślałem. Docieramy do ciekawego miejsca, wysepka, przesmyki i przelewiki postanawiamy trochę tam pomachać, cholera na dzień dobry podszedłem za blisko brzegu i wypłoszyłem pięknego bolenia. Niedobrze, bo wiem że czym bym nie rzucał to on już raczej nie weźmie za mądry jest by się nabrać. Szkoda ale chociaż widziałem już ładnego bolenia, dziś to raczej musi mi wystarczyć.
W tym miejscu byliśmy i machaliśmy bardzo długo, można powiedzieć że było to ostatnie miejsce w dniu dzisiejszym. Przerzucałem najróżniejsze rodzaje, wzory i kolorystykę obrotówek i jak ten przysłowiowy kamień w wodę nic a nic, kolega Adam tak samo nawet dotknięcia. Z daleka widzimy jak zawodnicy już schodzą z rzeki, a że my już skończyliśmy obławiać nasze ostatnie miejsce, więc pomału też wracamy składamy kijki i z mieszanymi uczuciami wracamy na zero.
Karty zdane można się wypakować, przebrać, pogadać z resztą zawodników i wymienić doświadczeniami. W międzyczasie zjeść ciepły posiłek i czekać na podsumowanie zawodów. Rewelacyjnych wyników w dniu dzisiejszym nie było, padło kilka szczupaków i okoni kilku zawodników wyzerowało w tym niestety i ja, no cóż trzeba czekać do następnych zawodów tak podsumował bym ten start.
Autor tekstu: damian Kunicki