Pierwszy jaź
Mirosław Klimczak (Zander51)
2012-02-14
Nigdy nie łowiłem na tym odcinku rzeki, a przecież to tylko kilka minut drogi od domu. Ale wychowałem się u boku ojca na „dużej” Łynie, która po połączeniu się z Gubrem zmieniała się w zupełnie inną rzekę. Z krainy brzany przechodziła w krainę leszcza. Tam łowiliśmy z łodzi, wędkowania z brzegu praktycznie nie znałem.
Namawiam Rysia ( mego niedoszłego szwagra ) a obecnie sąsiada i towarzysza wielu wypraw wędkarskich na rekonesans niedzielny nad Łynę. Ot taki spacer z wędką. Jest dopiero marzec i w domu czas dłuży się niemiłosiernie. Śnieg już praktycznie znikł i słoneczko coraz mocniej przygrzewa. Zabrałem ze sobą trochę parzonych płatków owsianych i kilka garści pęczaku. Taka miastowa przynęta przygotowana na szybkiego.
Nad rzeką niedzielny spokój, łąka bez śniegu , wschodzące słońce – idzie wiosna ! Ale woda rwie szybko, stan podwyższony, trzeba szukać odpowiedniego stanowiska, czyli jakiejś zatoczki, bądź choćby wyrwy brzegowej. Ale tam gdzie były zatoczki woda wylała na tyle daleko, że nie ma szans podejść i zarzucić tam wędkę. Rysiek poszedł w dół rzeki a ja w górę. Jak ktoś będzie miał brania to woła drugiego.
W końcu znalazłem jakiś zatopiony krzak, ale i tak woda przelewała się przez niego. Postanowiłem tutaj zarzucić wędkę i rozejrzeć się jeszcze po okolicy. Woda robiła ze spławikiem co chciała, bo był zdecydowanie za mało wyporny na te warunki. Targała nim na wszystkie strony, od brzegu aż po nurt. Zdecydowałem się maksymalnie zmniejszyć odległość spławika od szczytówki a grunt sporo wydłużyć. I to była w tych warunkach najlepsza opcja.
Brań na pęczak nie miałem, więc poszedłem na zalany fragment łąki podglądać parę czajek, które wzięły sobie to oczko wodne w posiadanie. Właśnie krzykiem oznajmiły pobudkę. Przepięknie wyglądał ich powietrzny balet. Ta para małych , ale niezwykle bojowych ptaszków dzielnie broniła swego terytorium przeganiając z niego nawet bociany. A robiła przy tym taki raban, że na końcu wsi było je słychać.
Wracając zahaczyłem czubkiem buta krowi placek, który się przesunął. Zdziwiło mnie to, że nie jest obmarznięty i nie wysuszony. Przewróciłem go a pod nim zielone fragmenty trawy i otworki w ziemi. Czyli coś tu pod te placki wychodzi. Znalazłem kilka czerwonych robaczków, bo tych krowich placków było sporo na łące. Założyłem jednego na haczyk, garść płatków do wody i czekam. Po dziesięciu minutach sprawdzam wędkę a tu nie ma robaczka na haku. Przecież patrzyłem na spławik a brania nie widziałem. Następny robaczek do wody a ja wędkę trzymam w ręku. Nagle jak nie kopnie…brania nie widać, ale tnę mocno. Czuję dużą i silną rybę. Gałęzie drzew przeszkadzają w manewrowaniu wędką. Moja 4,5 – metrowa spławikówka Cormorana jednak nie nadaje się do łowienia w takich warunkach. Ale jakimś cudem rybę sięgam ręką., tylko dlatego , że wysoka woda. Jest duża , kilogram pewny. Ale co to za ryba ? Nigdy takiej nie widziałem a na pewno nie złowiłem. Podobna do płoci, ale takiej dużej płoci nie widziałem, to nie wiem. Kleń ma ciemne płetwy, czyli to nie kleń. Boleń ma większy pysk, pozostaje jaź. Ale pewny nie jestem, bo jazia też nigdy nie złowiłem. Zabieram wędkę i biegnę do Ryśka. On też nie jest pewny, co to za ryba.
Aż wstyd iść do sklepu, by ją zważyć , bo jak spytają co to za ryba…W domu szukam w książce i stawiam na jazia. Zbyszek potwierdza, że to jaź. Łowili kiedyś takie ze starszym bratem . Ryba ma 1,63 kg i 51 cm. A więc to medalowy jaź. Pierwszy i od razu medalowy !
Oczywiście jeździłem w to miejsce w każdej wolnej chwili. Woda powoli opadała, ale brań nie było. Aż do 28 marca. Na ten dzień nastawiłem się szczególnie, bo w kalendarzu brań był na ciemno czerwono, czyli najlepsze brania. Wieczorem spuchłem od bolącego zęba a tabletki nie bardzo pomagały. Powinienem jechać do dentysty, ale…przeczucie pogoniło mnie nad wodę. Oczywiście wędkę zarzuciłem w „moim” miejscu, które teraz nie wyglądało wcale na atrakcyjne. Szybki nurt a krzaczek dawał niewielkie tylko spowolnienie. W końcu jest pyknięcie i spławik znieruchomiał. Zestaw miałem mocno przegruntowany, więc wiedziałem, że wyraźnego brania nie zobaczę. Zacinam po chwili, raczej tak na wyczucie a tu duży opór. Ryba ucieka pod ten krzaczek a ja w drugą stronę. Omijając drzewo mało nie wywaliłem się do wody, ale zatrzymałem rybę. Po chwili udaje mi się wprowadzić ją do podbieraka. Jaka wielka płoć ! Zapomniałem o bolącym zębie i szybko do Antka, by mi zdjęcie zrobił. Marudził, bo mu za fotkę jazia nie postawiłem nawet piwa, więc obiecałem, że zjemy tę płoć wspólnie i do tego flaszeczka będzie. W końcu wypada opić dwie medalowe ryby !
Ten niepozorny fragment rzeki dał mi wiele pięknych ryb. Medalowe brzany i jazie, wielkie leszcze. Tak pokochałem tę „małą” Łynę, że długo nie dawałem się namówić na wyjazdy na dużą wodę pod granicę państwa. Koledzy przywozili stamtąd leszczyki, drobne płocie i krąpie a moje leszcze zaczynały się od 0, 80 kg w górę. I to metr od brzegu ! Mają rację ci, którzy łowią na małych rzeczkach. Widzę Wasze piękne fotki i Was rozumiem. Ale Duża Łyna dała mi metrowe szczupaki , sandacze i okonie, których nie łowiłem wcześniej. Mam łódkę z silnikiem i chyba stałem się zakładnikiem postępu, nowoczesności a przede wszystkim wygodnictwa. Albo jestem już za stary i za leniwy by ganiać po chaszczach. Ale…nigdy nie mów nigdy…
P. S. Wybaczcie kiepską jakość fotki z jaziem. Robiona była w ubiegłym wieku, ale ma dla mnie wielką, sentymentalną wartość. Wtedy może i łatwiej było złowić dużą rybę niż zrobić jej fotkę…