Zaloguj się do konta

Pierwszy raz nie musi boleć....

Na wstępie pragnę ostudzić niektórych kolegów, gdyż nie bede tutaj opisywał tego, na co Wielu z Was liczyło przeczytawszy tytuł....Przepraszam i pełen nadziei że tekst mimo wszystko sie Wam spodoba zapraszam do dalszej lektury.

Rzecz będzie dotyczyć naszej wspólnej pasji którą niewątpliwie jest wędkarstwo. Zapewne każdy zgodzi się ze mną że jest to hobby tak niezwykle nieprzewidywalne, urozmaicone i często obdarzające Nas przeżyciami tak niespodziewanymi i ciekawymi a co za tym idzie zapadającymi w naszej pamięci na długie lata.
Różnorodność metod jak wiecie jest tak bogata że niektórzy albo próbują wszystkiego po trochu albo starają się wyspecjalizować w jednej ulubionej, jednocześnie stawiając ją na piedestał ponad wszystko inne. Musze przyznac że wydawało mi się zawsze że należę do tej drugiej grupy, a moim największym konikiem był spławik.Owszem zapewne jak wiekszość z Was miałem chwile zwątpienia kiedy to spławikówkę zamieniłem na spining, na który to de facto łowiąc pierwszy raz w życiu złowiłem swoją dotychczasowo największą rybe. Było to ok 13 lat temu na jednym z wiślanch starorzeczy a moim łupem padł prawie 50 centymetrowy szczupaczek. Mio to z biegiem czasu i tak wróciłem do mojej wielkiej miłości, czyli spławika.
Apogeum mojej fascynacji osiągnąłem kiedy to dokładnie dwa lata temu stałem się posiadaczem mojej pierwszej odległościówki. Metoda ta pochłonęła mnie bez reszty. Czasami miałem wrażenie że o wiele większą przyjemność sprawiaja mi same przygotowania niż samo łowienie. Cała ta otoczka...dobór odpowiedniego zestawu do panujących warunków, wytypowanie odpowiedniego łowiska, mieszanie zanęty, dobór przynęty i oczywiście aspekt nieodzowny czyli targanie ze sobą całej masy sprzętu i akcesoriów sprawiły że kompletnie się zatraciłem i nie chciałem wogóle słuchać o tych wszystkich pięknych szczupakach łowionych na spining, zaporowych sandaczach i pięknych gruntowych leszczach.

Wszystko to jednak miało sie wkrótce zmienić...I tak pewnego czerwcowego dnia ubiegłego roku mój brat, zagorzały gitarzysta niegdyś towarzysz wędkarskich wypraw oznajmił że zamierza wrócić do wędkarstwa prosząc o pomoc w wyborze sprzętu a jako moje kompletne przeciwieństwo jego konikiem był i jest tylko i wyłącznie spining. Oczywiście zgodziłem się i po tygodniu obok moich matchówek stanął dumnie nowy kijek, a wśród reszty pudełeczek z moimi spławikowymi pierdułkami znalazły się dwa nowe pełne twisterów, kopyt i różnej maści blaszek i obrotówek.Byłem bardzo ciekawy co z tego wyniknie dlatego też postanowiłem że potowarzysze mu na jego pierwszej po kilkuletniej przerwie wyprawie. Na pierwsze łowisko wybraliśmy płynącą niedaleko domu małą rzeke. Brat pełen zapału rozpoczął ''młucenie' natomiast ja bardzo sceptycznie nastawiony do jego poczynań zacząłem żałować że nie wziąłem ze sobą wędki, tymbardziej że namierzyłem dosyc pokaźne stadko leszczy. Nagle po którymś z kolei rzucie zobaczyliśmy ławicę pasiastych rozbójników podążających za naszą małą srebrną obrotówką. Niestety żaden z nich nie wyszedł z iniciatywą i po chwili cała gromadka schowała się pod zwisającym brzegiem. Kolejne rzuty nie przyniosły żadnych efektów. Po prawie dwóch godzinach widząc zrezygnowanie malujące się na twarzy mojego towarzysza postanowiłem sam spróbować szczęścia. Bez przekonania odciąłem przypon, zawiązałem małą okoniową agrafkę do której przypiąłem maleńkiego rippera w kolorze motor-oil. Wabik mimo zbyt grubej żyłki oraz kija przystosowanego do znacznie cięższych przynęt powędrował idealnie pod brzegowy nawis. Co do samej techniki prowadzenia powiem tylko tyle że było to pseudo-jigowanie przy czym pseudo to naprawde bardzo delikatnie powiedziane...Jeśli ktoś z Was próbował łapać na paproszki o masie 3g kijem o ciężarze wyrzutowym 7-25g przy użyciu żyłki 0,20 ten wie o czym mówie. Kiedy tylko ripper pokazał sie pod powierzchnią, nagle z dna wystartował do niego 20 centymetrowy okonek i bez żadnych ceregieli umieścił go w swoim przepastnym pyszczku. Pierwszy rzut, pierwsze spiningowanie od kilku dobrych lat i od razu rybka, moje zaskoczenie było ogromne. Po kilku następnych i zarazem bezowocnych rzutach postanowiłem zmienic nieco taktykę i zamiast ripperka założyłem pływający 4 centymetrowy woblerek Dorado w kolorach płoci o drobnej ale agresywnej akcji. Jak się okazało był to strzał w dziesiątke. Mniej więcej co 3-4 rzuty na brzegu lądował pasiak. Nie były to ogromne rybki, ale cieszyły ogromnie. Bodajże przy 5 okonku ochoczo wijącym się na kotwiczce usłyszałem od brata: '-A ja to p******e, k***a, bierz tą wędke i te przynęty a ja s********m do domu...'. Musze przyznać że ucieszyłem się ponieważ postanowiłem jeszcze sprawdzić mój dołek w dole rzeki. Pożegnaliśmy się a ja udałem się na moją miejscówkę. Wiedziałem doskonale że oprócz pieknych jazi, płoci i leszczy często odwiedzają ją szczupaki i sandacze, ale nie liczyłem na żadne efekty, tymbardziej że jak na pierwszy raz po tylu latach to i tak było nieźle. Po dotarciu na miejsce agrafkę zastąpiłem przyponem, a na jego końcu zawisło 7 centymetrowe białe kopytko. Pierwszy rzut, niezwykle celny zarazem, trzy obroty korbką i mocne uderzenie...kopyto wróciło do mnie bez ogonka. Mijały minuty, oddawałem kolejne rzuty i tak po ok poł godziny miałem na koncie kilka pobić i 3 kopytka po amputacji ogonka. Nieco zdeprymowany wygrzebałem ostatniego białego mannsa z czarnym grzbietem pamiętającego jeszcze Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej w 2002 roku i posłałem go idealnie w sam środek głeboczka. Zdąrzyłem wykonać 4 może 5 obrotów i nagle poczułem tępe uderzenie które bez wahania zkwitowałem zacięciem. Jest! Siedzi!
Udało mi się podciągnąć nieco rybe, lecz niestety kij wrócił do swojej normalnej postaci a żyłka się poluzowała. Nie przestając zwijać dałem upust mojej złości w sposób dosyć oczywisty, tj. wykrzykując jakże adekwatne do sytuacji słowo na K...Ledwo ostatnia głoska wydobyła sie z moich ust gdy nagle ryba ponowiła atak. Po dosyć emocjonującej i niezbyt długiej walce na brzegu znalazł się piękny 1,5 kilogramowy i prawie 60 centymetrowy szczupak. Dzisiaj ciężko mi powiedzieć które uczucie było silniejsze, czy zaskoczenie czy może radość. Pamiętam jedynie że zaraz po zrobieniu fotki i wypuszczeniu rybki do wody zadzwoniłem do brata oczywiście żeby się pochwalić a co od niego usłyszałem to już bez trudu zgadniecie...aczkolwiek myślałem zawsze że to ja jestem dobrym słowotwórcą...

Doświadczenie to dało mi do myślenia dlatego też niedługo potem sam stałem się szczęśliwym posiadaczem własnego spiningu i pomimo że w dalszym ciągu moim numerem jeden jest spławik a zwłaszcza metoda odległościowa, to od czasu do czasu chętnie zakładam wodery i kamizelkę...

Lato powoli dobiegało końca...nadszedł wrzesień, a wraz z nim nadzieje na spotkanie z ogromnymi drapieznikami. Jako że miałem juz na koncie kilka ładnych szczupaków postanowiłem nieco bardziej zainteresowac się sandaczem o którego złowieniu marzyłem od dawna. Moim idolem w tej dziedzinie był i jest mój towarzysz wędkarskich wypraw, którego pragnę tutaj serdecznie pozdrowić. Jako że dzieli nas bardzo duża różnica wieku a co za tym idzie o wiele wieksze doświadczenie liczyłem na jego pomoc. Po małym rozeznaniu namierzylismy zbiornk w naszej okolicy gdzie można było liczyć na dobre efekty. Odwiedziłem zaprzyjaźniony sklep i zaopatrzyłem się w całą mase gumowych wabików o rozmiarach i kolorach w typowych sandaczowych gustach. Jednak po powrocie do domu czekała na mnie niespodzianka. Mój ''mentor' zadzwonił i oznajmił: '- zostaw ten spining, spróbujemy na trupka, wiem że nie masz odpowiednich wędek nic sie nie martw ja wszystko zabiorę, ubierz się tylko ciepło i weź prowiant'. Nieco zdegustowany ale zarazem podekscytowany tymbardziej że nigdy nie próbowałem łowić tą metodą zgodziłem się i po kilku godzinach znaleźliśmy się na łowisku. Jako że większość bardziej obiecującyh miejsc była już zajeta wybralismy nieciekawą zatoczkę z piaszczystym dnem. W głębi duszy śmiałem się do siebie, że tym razem przyjechałem sobie posiedzieć nad woda a nie połowić - wiecie jak to jest niby każda wyprawa powinna być odskocznią od codzienności a mimo to i tak podświadomie liczymy na brania i związane z nimi emocje...Tym razem byłem święcie przekonany że nic ciekawego sie nie wydarzy i bez żadnej nadziei zacząłem rozkładać sprzęt. Z zazdrością spoglądałem na węglowe karpiówki mojego znajomego tymbardziej że sam otrzymałem wysłużone, szklane DAMowskie teleskopy o akcji ultra wolnej i o mega parabolicznym ugieciu, do których przyczepione zostały chyba jedne z pierwszych Dragonowskich kołowrotków, a na ich szpulach znajdowała się żyła 0,30mm, która pewnie śmiało kibicowała poczynaniom zawodników wraz z moim Mannsem... Nie będe wybrzydzać pomyślałem i z zaciekawieniem obserwoałem sposób zakładania martwej uklei na hak przy pomocy igły. Po krótkim instruktażu i założeniu przynęty przyszła pora na posłanie zestawu z 50 gramowym ciężarkiem możliwie jak najdalej od brzegu. Przy takiej akcji wydawało mi sie to mało realne ale coż nie miałem wyjścia. Odległość, kierunek i sam rzut pozostawiał wiele do życzenia, ale coż przyzwyczajony do lekkich wagglerów i przynet spiningowych i tak nieźle sobie poradziłem. Odpowiednio poinstruowany założyłem styropian i wygodnie rozsiadłem się w fotelu. Nie minęło może 15 minut kiedy żyłka na jednej z moich wędek poluzowała się a styropian opadł na wodę poczym zaczął miarowo oddalać się od brzegu. Nagle żyłka przestała schodzić z kołowrotka poczym znowu ruszyła. '- po trzecim zatrzymaniu, tnij' usłyszałem i tak też zrobiłem. Na początku nie wyczułem że na drugim końcu mam rybe dopiero po dosyc siłowym holu i dociągnięciu jej do brzegu zaczęła się emocjonująca ale krótka walka. Po chwili w podbieraku zobaczyłem pięknego 58 centymetrowego sandacza. Pierwsze co przyszło mi na myśl to wspomnienie wyprawy spiningowej sprzed kilku miesiecy, a następnie wiadomo radość, zaskoczenie i kompletna euforia. Znajomy pogratulował po czym stwierdził: '- widzisz, masz, a nie tylko ciągle ten spławiczek i te twoje płoteczki...'. W nagrode za pomoc sam złowił po chwili niemal identycznego mętnookiego. Zadowoleni i jednocześnie zaskoczeni wrócilismy do domu.

Następnego dnia również wybraliśmy się w to samo miejsce, lecz tym razem tylko ja miałem brania. 3 z 4 nie nadawało się do zacięcia, dopiero 4 wskazywało że może to byc naprawdę niezła sztuka. Zacięcie i tępy opór. Niestety nie zdążyłem nic zrobić ponieważ strzeliła plecionka na przyponie. Podejrzewam wiekszego szczupaka lub suma których na naszym łowisku nie brakuje. Trudno, może w nadchodzącym sezonie to ja bede górą.
Jak się później okazało (znajomy pływał po zatoce z echosondą) moje niezbyt udanae aczkolwiek powtarzalne rzuty umieszczały zestawy w pełnym zwalonych drzew dołku u podnóża górki podwodnej...

Oba te doświadczenia nauczyły mnie że czasem warto posłuchać i otworzyć się nieco na to co nowe i nieznane. Wędkarstwo jest bardzo wszechstronne aczkolwiek wielu z Nas o tym zapomina. Owszem znam wielu wędkarzy wyspecjalizowanych w jednej konkretnej metodzie, ale z drugiej strony znam też takich którzy świetnie radzą sobie w kilku, kompletnie ze soba nie powiązanych.
Sam pomimo tego że najchętniej łowię odległościówką uwielbiam od czasu do czasu zabrać tylko spining , oraz potrzebne akcesoria i udać sie na wędrówkę czy to brzegiem rzeki czy w woderach pośród przybrzeżnych jeziorowych trzcinowisk.
Życze Wam koledzy a zwłaszcza tym z Was którzy podobnie jak ja podchodzili do wędkarstwa podobnych przygód, które jednocześnie przekonają was że Nasze hobby można odkrywać ciągle na nowo a co za tym idzie będzie Nam ono dostarczać nowych emocji i niezapomnianych przeżyć.

P.S. Do wędkarstwa podlodowego nigdy się raczej nie przekonam no chyba że ktoś z Was chciałby mi zasponsorowac kombinezon pływający :-)

Połamania i Pozdrawiam!

Opinie (11)

użytkownik

super wpis miło się czytało trzeba byc otwartym na różne metody połowy , ja zaczynałem od spławika , a teraz głównie spininguje wpis na dużą pione *****  [2011-01-28 19:53]

micb

Widzę, że jak już piszesz to no naprawdę wciągająco. Da mnie bomba choć jeśli chodzi akurat o spiningowanie i połowy na martwą rybkę to jakoś mnie to nie ciągnie. W każdym razie oczekuję więcej takich wpisów. Pozdrawiam! [2011-01-28 20:59]

użytkownik

brawo , jak widzę napracowałeś się, przygoda też wspaniele opisana, jak to mówił mój wspaniały kolega ,, będą z ciebie ludzie ,,

trochę więcej wytrwałości a wszystko bedzie ok ................

nota oczywiście***** ............

[2011-01-29 15:06]

wojtek1619

fajny wpis daje 5 [2011-01-29 19:12]

Matys24

"Zapewne każdy zgodzi się ze mną że jest to hobby tak niezwykle nieprzewidywalne, urozmaicone i często obdarzające Nas przeżyciami tak niespodziewanymi i ciekawymi a co za tym idzie zapadającymi w naszej pamięci na długie lata." Ja się zgadzam w 100%, a za tekst oczywiście ***** [2011-01-30 10:42]

Autech

Bardzo fajny artykuł !!! Super lektura :-) [2011-01-30 11:06]

lmatula10

Ja prubowałem już kilku metod i każda dobra tylko odpowiednie nastawienie i polujemy na naszą upragnioną rybke mimo, iż czasem brak rezultatów, lecz samo przyjscie z kolegami siedzenie nad jeziorem i podziwianie krajobrazu piekna przyrody:) Pozdrawiam i życze udanych połowów [2011-01-30 13:57]

roczesla

DOBREEEEE  DUŻA 5 na . i pozdrowionka>> [2011-02-16 11:12]

rysiosz

Bardzo fajny wpis, i ja daję ***** [2012-02-25 21:37]

kubeq123

no no no nieźle daje 5 [2012-10-24 14:33]

użytkownik

5 [2013-05-12 16:01]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Spotkanie z wydrą

Nie powiem ile lat temu to było, ale na pewno ok. 5. I pewnie nie jeden z…