Pierwszy wyjazd na dorsze

/ 6 zdjęć


Z początkiem listopada mieliśmy zaplanowany pierwszy w życiu wyjazd na dorsze z Kołobrzegu. Sprzęt kompletowałem dużo wcześniej. Nie byłem pewien czy dorszowanie z kutra mnie wciągnie dlatego dużo nie inwestowałem w sprzęt.

Kij – na podstawie niezliczonych opinii w internecie dowiedziałem się, że nie jest wymagany jakiś specjalistyczny sprzęt. Ważne aby kij poradził sobie z pilkerem o wadze do 180g. Początkowo wahałem się pomiędzy Kinetik Sea Fighter a DynaCore Balitc Pilk. Wybór padł na drugi kij a głównym kryterium była cena.

Kołowrotek- z opinii i doświadczenia w innych metodach wiem, że nie ma co oszczędzać . Choćby dla wygody czy spokoju potrzebny jest solidny sprzęt. Wybór padł na Quartz Pro Sea.

Plecionka – tu długo się nie zastanawiałem, wyborem była żółta Robinson Sea Fox

Pilkery i przywieszki- Temat przywieszek całkowicie zbagatelizowałem i to był błąd. Dużo ryb wpadało właśnie na przywieszki. Kupiłem zaledwie jedną tuż przed wypłynięciem i niestety już na pierwszym postoju, na łowienie, została na dnie Bałtyku. Za to pilkerów miałem dostatek. Zgodnie z informacjami jakie znalazłem w internecie zaopatrzyłem się w pilkery o gramaturze od 120-160g. Do różnych wag przynęty dobierałem różne kolory i tak miałem kilkanaście sztuk pilkerów Sea Fox Shorty, Longer, Banana oraz Headfish. Mimo braku przywieszek i doświadczenia w połowie dorszy dzięki tym pilkerom skończyłem z trzecim wynikiem na 15 osób.

Na  kuter należy się odpowiednio przygotować. W listopadzie jest zimno i nieodpowiedni strój może odebrać chęci do łowienia. Konieczne są ciepłe nieprzemakalne buty i czapka. Dla zmarźluchów kalesony i dobrze mieć nieprzemakalny strój.
Nigdzie ale to nigdzie nikt nie wspomniał o szczypcach do odhaczania ryb a to bardzo przydatna rzecz na kutrze. Byli tacy co przez cały jeden postój szarpali się z kotwicą wbitą w dorsza.

O piątej ruszyliśmy w morze.
Po dwóch godzinach usłyszałem pierwszy sygnał do łowienia. Sprzęt poszedł w ruch i wydaje mi się, że szybko załapałem o co w tym chodzi. Już w jednym z pierwszych rzutów wyholowałem pierwszego dorsza. Chwilę później dwa sygnały i zmieniamy miejsce. Początkowo irytowały mnie te częste zmiany miejsc. Więcej pływaliśmy od miejsca do miejsca niż łowiliśmy. Jednak po kilku godzinach machania wędką czułem ból w ramieniu i nadgarstkach, nie startowałem już tak ochoczo do wędki
.
Sprzęt wynajęty na kutrze.
Nie wszyscy mieliśmy własny sprzęt. Część trzeba było wypożyczyć. Wynajem wliczony w cenę rejsu więc niektórzy zaryzykowali... i niestety na tym stracili. Wynajęty sprzęt był krótko mówiąc słaby. Uchwyty kołowrotków poklejone taśmą izolacyjną, w kołowrotkach nie działał hamulec tak jak sprężyny kabłąka. Na kołowrotku żyłka 0,3-0,35mm postrzępiona od ciągłego wkręcania się w rolkę kołowrotka.
Zdecydowanie polecam własny sprzęt. Choćby kołowrotek z plecionką. Niewiele miejsca zajmuje, niewiele waży a komfort zupełnie inny.

Ekipa
Ludzie mili i przyjaźnie nastawieni. Jedynym problemem było to, że niektórzy musieli dodać sobie odwagi alkoholem. Z czasem zaczęło się rzucanie zza pleców i pilkery z przywieszkami fruwały tuż nad głowami. Czasem panowie tracili refleks a ich zestawy spływały na drugą stronę kutra. Kiedy zahaczali zestaw sąsiada zaczynał się agresywny hol i nie szło przetłumaczyć że wlecze człowieka nie rybę. A żyłki przeciągane po dnie kutra w tę i z powrotem strzelały i wynajęty sprzęt stawał się zakupionym sprzętem.

Mięsiarstwo
W oczy raziły mięsiarskie zapędy niektórych uczestników rejsu. Zrozumiałe dla mnie było, że ludzie jadą tam głównie po mięso ale determinacja w jego zdobywaniu przechodziła moje wyobrażenia. Zestawy z 6 przywieszkami w tym przywieszka na kotwicy pilkera . Złowione ryby zdejmowane pod but albo szarpnięciem za plecionkę czas przecież naglił. Dla mnie to trochę przykry obraz wędkarza polskiego

Ogólne wrażenie
Przygoda warta przeżycia. Jeśli ktoś się zastanawia czy wybrać się na dorsze, waha się to polecam spróbować. Mimo iż ryby nie powalały wielkością a ich hol nie należał do emocjonujących to niepewność i ciekawość co i kiedy zaatakuje nasz zestaw podnosiły adrenalinę. A uderzenie w zestaw prędzej czy później następowało. Myślę, że jeszcze kiedyś wybiorę się na morze. Tym razem poszukam miejsca gdzie można powalczyć z większym dorszem. Może Bornholm a może Norwegia

 


4.2
Oceń
(11 głosów)

 

Pierwszy wyjazd na dorsze - opinie i komentarze

skomentuj ten artykuł