Płotka na ciasto mamusi
użytkownik 8369
2009-02-18
Poszedłem nad niewielki akwen powstały w wyniku przerwania wału przez Wisłę w trakcie dużego przyboru. Powierzchnia tego dołka to zaledwie 0,5 hektara, a kształtem przypomina koło. Jeśli chodzi o głębokość to już imponuje, bo wynosi aż 12 metrów. Zbiornik dookoła jest zarośnięty pokrzywką wodną a od płytszej południowej strony także grążelem żółtym. Z tej właśnie strony na pniu ściętego drzewa rozpocząłem wędkowanie.
Założyłem malutką kuleczkę ulepioną z ciasta mamusi, grunt ustawiłem na ok 1,5 metra i posłałem zestaw tuż za liście grążela. Nie czekałem nawet minuty na branie, zacięcie i jest pierwsza sztuka. Płotka nie przekraczająca 15 centymetrów. Wyhaczyłem rybkę, powtórzyłem akcję z kuleczką ciasta i zarzutem i po chwili jest następna tej samej wielkości. Taka zabawa trwała jeszcze przez jakiś czas by po pewnym czasie ustać jak ręką odjął. Długo nie wiedziałem co się dzieje. Nagle spławik zaczyna lekko drgać, po chwili znikł pod wodą. Wyczułem podstęp jakiejś figlarnej płotki, ale zaciąłem. Opór niesamowity owa płotka stawiać zaczęła, i wozi to na lewo to na prawo. Nie miałem pojęcia co to jest. Lekko przestraszony walczę z 'potworem' lecz nagle zestaw jak z procy wystrzelił nad wodę. Na haku została bardzo mocno pokiereszowana płotka. Od tamtej pory wiem jak działa metoda żywcowa:).
Morał z tego taki, że jak łowimy sobie płotki i brania nagle ustają to nie dzieje się to bez powodu. Może oznaczać to, że jesteśmy za głośno, ale także duże prawdopodobieństwo, że w nasze łowisko wpłynął drapieżnik. Warto wtedy jedną z wędek uzbroić w żywcowy spławik, obciążenie, przypon metalowy i kotwiczkę przyozdobioną ruchliwym żywcem. Najlepiej takim jaki pływa w łowisku.
Kolejną moją pouczającą wyprawą było, polowanie na małe karaski srebrzyste. Z tą sama wędką i tak samo wyposażoną udałem się nad starorzecze. Zbiornik gęsto porośnięty grążelem z niewielkimi oknami czystej wody, ale już znacznie płytszy, bo nie przekraczający dwóch metrów głębokości. Zakradłem się po cichutku od gęstych krzaczorów, zeszedłem nad brzeg i tym razem już na robaczka zacząłem łowienie. Grunt ustawiłem około 80 cm w miejscu gdzie woda miała może metr głębokości. Posłałem zestaw w okno. Tym razem, aż tak częstych brań nie było, ale co kilkanaście minut mały karasek dał się przechytrzyć.
Tak sobie łowię obserwując wodę i zastanawiając się gdzie dorwać większego karaska. Z wolna zbliżał się wieczór. Nagle co jakiś czas z dna zbiornika koło mojego okna wydobywała się dziwna piana. Co za licho się zastanawiam. Czy to ryby? Czy może czas abym się zwijał? Zarzuciłem zestaw w miejsce dziwnych drobniutkich bąbelków przypominających pianę. Czekam, ale nic się nie dzieje. Dobra czas się zbierać myślę sobie, ale owe bąbelki coraz bardziej nie dają mi spokoju. Podjąłem jeszcze jedną próbę z tym, że zwiększyłem grunt na maksa czyli do ok. 1 metra. Machnąłem kijem i jest zestaw w łowisku. Po chwili pojawia się piana następnie mój spławik z kolca jeżozwierza fik i leży. Co to? Zaciąłem i znów opór jak w przypadku 'potwora', który pogryzł mi płotkę. Trzyma drań przy dnie. Nie chce mi się pokazać 'bestia', ale czuję, że się chyba męczy i po chwili siłowania pod brzeg podjeżdża piękny, ciemny linek. Od tamtej pory już wiem jak żeruje linek i że można go zlokalizować z brzegu bez echosondy. Lin ryje w dnie jak dzik wytwarzając, ową tajemniczą jeszcze wtedy, pianę.
Myślę, że takie ciasto mamusi dla początkującego wędkarza i zabawa z płotkami to bardzo dobry początek. Człowiek szybko uczy się kiedy zacinać, jak wyważać zestaw, jaki stosować grunt i takiego ogólnego obycia z kijem. Ponadto każdy kto obserwuje wodę nauczy się wiele ciekawych trików. Pozna obyczaje różnych gatunków ryb co pozwoli mu dalej szlifować swoje umiejętności. Dziękuję tym co dotrwali do końca opowiadanka:) Pozdrawiam:)
'tekst przygotowany na konkurs wedkuje.pl'