Pogodowe rozterki
Sebastian Jóźwiak (zdrapek)
2010-06-07
W piątkowy wieczór zostaliśmy z kolegą przyciągnięci nad zbiornik PZW Dzierżno Duże (Rzeczyce). Jest to zalew, który powstał ponad 40 lat temu po spiętrzeniu wód 'rzeki' Kłodnicy i zalaniu wyrobisk pozostałych po kopalni piasku. Powierzchnia zbiornika to 615ha i przeciętna głębokość 12m.
Wylądowaliśmy na miejscu około godziny 17.00 czyli dość późno a na dodatek jest chłodno. Przystąpiłem do energicznego pompowania pontonu i po chwili już nie odczuwałem dyskomfortu termicznego. Następnie krótkie sondowanie łowiska, w wyniku czego swoje zestawy umieściłem w odległości około 180m od brzegu. Jeden na płytkiej wodzie 1,2m, a drugi przed górką na głębokości 3,6m. Chmury, które zalegały na niebie od ponad tygodnia zaczęły się przerzedzać i pod koniec dnia widać już było niebieski odcień wśród podniebnej szarości. Więc szykuje nam się zmiana pogody, hmmm na pewno nie zmokniemy ale co na to miśki? Zobaczymy, niema się co zrażać. Wywózka zestawów bezpiecznych samo-zacinających plus podsypanie miksu z kukurydzy, pelletu oraz kulek proteinowych i można już w spokoju szykować obozowisko do nadchodzącej wielkimi krokami nocy.
Wiejący wiatr powoli zaczął spuszczać z impetu. Zrobiło się ciemno, a na niebie widać liczne, migające gwiazdy i uśmiechającego się do nas łysego. Jezioro, wraz z swingerami wydają się być w letargicznym zastygnięciu. Na zbiorniku nastała zupełna cisza, a temperatura zaczęła spadać – ta noc, nas na pewno nie będzie rozpieszczać. Około godziny trzeciej temperatura pokazała trzy stopnie w skali Celsjusza. Po takiej nocy przywitał nas oczywiście mroźny poranek, przy którego nastąpiło skontrolowanie miejsca położenia zestawów. Ziarna, którymi podsypałem były nieruszone, wymieniłem przynęty i czekam na pierwszy odjazd. Echosonda pokazywała rybki pływające mniej więcej w połowie głębokości wody. Wraz z upływem czasu słoneczko zaczęło ogrzewać schłodzone powietrze i ogarniać nas swoimi promieniami. Zrobiło się naprawdę przyjemnie, ale ryby nie chciały współpracować. Nie ma brań, można więc zrobić wycieczkę z aparatem i odwiedzić innych pozytywnie zakręconych. Przy okazji zobaczyłem u kolegi nowatorski sposób dipowania przynęty (widoczny na jednej z fotek), który wywołał na mojej twarzy uśmiech. Po krótkim spacerku okazało się, że inni wędkujący w pobliżu nas również nie mieli odjazdu.
Przez intensywne oddziaływanie promieni słonecznych na wodę pod koniec dnia jej temperatura podskoczyła o 4 stopnie Celsjusza. To skok gigantyczny, a przy sporej fali i mieszaniu się wody wręcz astronomiczny! Kończący się dzień przyniósł kolejną partię chmur, które zaczęły szczelnie „zaklejać” niebo – przynajmniej ta noc będzie ciepła. Brak było jednak tego najważniejszego, czyli miśka na brzegu. Wraz z zachodzącym słońcem w pobliżu moich bojek pokazały się karpie i można było poobserwować ich spławy. Kiedy zapanowała całkowita ciemności, całe stada karpi na sporym odcinku wyskakiwały ponad tafle wody jeden po drugim urządzając istny „taniec z gwiazdami”. Tak licznych odgłosów uderzających karpi o wodę jeszcze nie słyszałem, a na domiar tego cała zabawa trwała prawie do trzeciej w nocy – dobrze, że nikt nie zadzwonił po Straż Miejską za zakłócanie ciszy nocnej :).
Przed czwartą rano wskoczyłem na ponton, żeby ponownie wywieźć ściągnięte wcześniej zestawy i skontrolować, gdzie się podziały tak licznie wyskakujące nocą miśki. Położyłem przynętę na swoje miejsce, a echosonda wskazała jedynie pojedyncze małe ryby. Wracając powoli do brzegu zauważyłem obecność karpi prawie przy samym brzegu. Urzędowały wzdłuż wchodzących do wody trzcin, to oznaka że zaczęły szukać pożywienia – taka była pierwsza myśl jak przeleciała mi przez głowę. Podpłynąłem powoli do skraju trzcin, sypnąłem troszkę ziaren i wróciłem do stanowiska. Wyciągnąłem jedno wędzisko z wywózki. Rozłożyłem kolejną wędkę i uzbroiłem ją w standardową sprężynę mocowaną przelotowo, którą oblepiłem rozrobioną zanętą, a na mały hak numer 6 nałożyłem pęczek białych robaków. Posłałem tak skonstruowany zestaw na podsypane miejsce w pobliżu wspomnianej wcześniej roślinności wodnej.
Po około godzinie bombka trzasnęła o kij, a ten wylądował w wodzie. Włączył mi się instynkt sprintera i w sekundzie już trzymałem wędzisko w ręku i siłowałem się z karpiem żeby odciągnąć go od trzcin. Naturalnie mój przeciwnik nie chciał iść mi na rękę, ale po dość mocnym przytrzymaniu zdołałem go przekonać żeby odpłynął od spornej części zbiornika. Na części wody wolnej od jakichkolwiek „przeszkód” wykonał jeszcze kilka rund honorowych i wylądował w podbieraku. Był to piękny karp pełno-łuski o długości 68cm. Jeszcze pamiątkowa fotka i wrócił do wody. Na to wędzisko pobrał jeszcze karać srebrzysty o długości 43cm. Było jeszcze obiecujące branie tylko niezacięte, ze względu na to że trzeba było już się powoli pakować, mimo że miśki właśnie zaczęły przekonywać się do nas. Tym razem skutecznym okazał się dość finezyjny zestaw, który uzyskał przewagę nad standardowymi zestawami karpiowymi.
Mimo, ze wyprawa nie zakończyła się sporą i ilością brań i spektakularnymi holami, to można było na niej zaobserwować zachowanie się karpi w zależności od zmieniających się warunków atmosferycznych. To stanowi dobry materiał do przemyśleń i wyciągnięcia wniosków na przyszłość, żeby na naszych zasiadkach więcej milusińskich lądowało na macie. Czego wam wszystkim życzę i zapraszam do obejrzenia kilku fotek z tego łowiska – POŁAMANIA.
Materiał zgłoszony na konkurs wedkuje.pl