Polesia czar II
Grzesiek Rabczuk (pluszowy)
2009-11-04
Dochodzę do miejsca, w którym po obu stronach rzeki zaczyna się las. Miejscówka wydaje się ciekawa - po mojej stronie niezbyt głębokie spowolnienie, następujące po znajdującym się kilkadziesiąt metrów wyżej głęboczku. Po przeciwnej stronie, jak to zwykle w śródleśnych odcinkach bywa - w wodzie pełno powalonych drzew. Środkiem płynie równy niczym niezmącony nurt. Łowię na żółte kopyto z czerwonym grzbietem na 20gr główce. Rzucam pod powalone na przeciwnym brzegu rzeki drzewa i daję przynęcie opaść na dno, po czym spokojnie, wręcz leniwie prowadzę je z nurtem. Rzuciłem w ten sposób cztery, może pięć razy, za każdym razem nieznacznie zmieniając tor przynęty, aż wreszcie czuję delikatne puknięcie. Właściwie, to było przytrzymanie. Zacinam na tyle mocno, że aż kij zatrzeszczał, nie czuję jednak ryby, a jedynie tępy opór.
Po chwili ten opór zaczyna nieznacznie przesuwać się pod prąd. Po kilku metrach znowu staje w miejscu. Nie znam tego miejsca i nie wiem czy przypadkiem ryba nie weszła w jakąś zawadę. Na szczęście po chwili znów rusza, robiąc spory łuk, spływa z prądem. Cały czas trzyma się środka rzeki, co chwila przystając. Powoli, lecz systematycznie, skracam dzieląca nas odległość. Dopiero, gdy ryba jest kilkanaście metrów od brzegu, pokazuje na co ją stać. Gwałtowny odjazd pod prąd w kierunku wspomnianego wcześniej dołka. Wędka trzeszczy, hamulec 'wyje'. W ostatniej chwili udaje mi się zawrócić rybę. Jeszcze kilka metrów i wpłynęłaby w drzewo leżące przed tym dołkiem. Czuję w końcu, że ryba słabnie. Gdy jest na mojej wysokości podprowadzam ją pod brzeg. Tu powstaje kolejny problem - jak ją wyjąć. Nie widząc żadnej realnej szansy na wyślizg, robię to samo co zwykle w takich sytuacjach - czyli wchodzę do wody :grin: . Na szczęście dno jest tu twarde. Ostatni krótki odjazd i wolniutko podprowadzam rybę do siebie. Pewnie chwytam rybę i wychodzę z nią na brzeg. Mimo iż wszedłem po kolana do wody, nie czuję zimna, jest mi wręcz gorąco. Właśnie złowiłem życiowego sandacza.
P.S. Ta życiówka musiała poczekać dwa sezony na swoje poprawienie, ale to już inna historia, która wydarzyła się w miejscu oddalonym o ponad 500 km... nad Odrą :)