Pora na sandacza
Albert Woźniak (okiem_sandacza)
2014-11-08
W poszukiwaniu sandacza
Październik, dla zwykłego śmiertelnika miesiąc jak każdy inny. Dziesiąty z dwunastu w roku. Co w tym wyjątkowego? Może zmiana czasu? Przesilenie jesienne? Wyjątkowość października znają tylko nieliczni. Pierwsze przymrozki, ochłodzenie to znak, że jesienny sandacz rusza w bój. Więc co innego zrobić? Pora szykować swój oręż. Pudełka pełne gum, o szerokiej gamie kolorów czekają tylko na wezwanie, główki z hakami naostrzonymi niczym śmiercionośne groty strzał łuczników, smukłe woblery imitujące ukleje często w bardzo nie uklejowych kolorach i koguty, puchate, przyozdobione w wiskozę i chenile, naszpikowane fleszami lub też nie, stroszą swoje pióra żeby pomóc Ci przechytrzyć mętnookiego szlachcica.
I tak cała gawiedź czeka tylko na Twoje wezwanie, ale Ty już wiesz, że nie wszystkie wrócą z Tobą szczęśliwie do domu. Wiesz, że wyprawa może być dla nich zgubna. Jednak niczym dowódca pewny zwycięstwa prowadzisz swoją armię do walki, w której nie ma sentymentów i nie ma miejsca na kompromisy. Wstajesz o świcie, termometr pokazuje temperaturę w pobliżu zera stopni. Pijesz ciepłą kawę, spoglądasz na swoje pudełka czy aby na pewno nie zapomniałeś jakiegoś ważnego szczegółu? Wszystko gra, więc nie możesz się doczekać momentu, gdy staniesz na polu bitwy. Kubek z kawą robi się coraz lżejszy, aż na dnie zostają tylko fusy. Jedziesz w swoje ulubione miejsca. Odwiedzasz piękne jeziora i rzeki, widzisz jak przyroda szykuje się do zimy i w jakim żyjesz pięknym kraju. Z dala od polityki i codziennych trosk jest przyroda.
Pamiętasz te bujne i zielone trawy, które nie raz oplatały się wokół Twoich nóg, czyniąc Twoje wyprawy prawdziwym poligonem? Dzisiaj już nie są tak heroiczne, nie przeszkadzają Ci przejść i łamią się pod ciężarem Twoich stóp dając Ci dostęp do twojej wody. Drzewa, które wiosną i latem dawały Ci chwilę odpoczynku przed żarem lejącym się z nieba, pod rozpiętością swoich konarów i parasolem z zielonych liści teraz przyozdobiły się w przeróżne odcienie żółci, pomarańczy i czerwieni, które powoli zrzucają dookoła. Z biegiem czasu te topole, grusze, dęby i wierzby stają się tylko gołymi, kruchymi i delikatnymi witkami podatnymi na podmuchy wiatru, które niesie im los. Nad wodą jesteś sam, zupełnie sam...
Towarzyszą Ci tylko ptaki i dzikie zwierzęta. Dzikie kaczki i gęsi śpiewają coroczne pieśni przed odlotem w dalekie strony. Rankiem wita Cię mgła, która jest gęsta jak mleko, jest wszędzie. Nie jest Ci straszny wiatr, deszcz czy przenikliwe zimno. Jesteś w swoim świecie, ładujesz wszystko do łodzi czy ruszasz brzegiem? Różnie bywa, ale nigdy nie narzekasz. Wreszcie zaczynasz swoją bitwę! Wiążesz koguta, a ręce zaczynają Ci marznąć. Dlaczego nie użyjesz agrafki ? Nie jesteś amatorem, nie masz zamiaru bawić się z drobnicą a z własnego doświadczenia wiesz, że duży sandacz jest wymagającym przeciwnikiem i każdy szczegół może mieć ogromne znaczenie. Mętnooki bandyta jest wzrokowcem, więc wolisz go nie płoszyć dodatkami.
Twój zestaw jest tak mocny jak jego najsłabsze ogniwo. Po co, więc martwić się o to czy masz odpowiednią agrafkę czy nie. Węzeł, którego używasz nigdy Cię nie zawiódł, a stosujesz go od lat. Rzucasz, słyszysz szmer wysuwającej się ze szpuli plecionki, gdy przynęta jest już blisko tafli, delikatnie hamujesz ręką plecionkę, aby przynęta nie zrobiła zbyt dużego hałasu. Przez te lata potrafisz się już skradać jak prawdziwy mistrz. Wiesz, że te największe są zawsze czujne i łatwo je spłoszyć. W oddali towarzyszące dzikie gęsi poderwały się do lotu tworząc urocze klucze. Cała ta otoczka napełnia radością Twoje serce. Twój kogut już jest na dnie, podrywasz go i stukasz nim o dno... Puk, puk , puk...
Liczysz na to, że znajdziesz wrota do sandaczowego świata. Jednak bez odzewu. Znasz to, wiesz, że czasem już tak jest, ale nie zamierzasz złożyć broni. Tracisz pierwsze przynęty, które kosztowały Cię krocie jednak nic Cię dzisiaj nie zrazi. A sprzęt? No cóż, nie jesteś gadżeciarzem, a Twój sprzęt nie służy do popisywania się kto ma ładniejsze przynęty. Morale trochę podupadają, mija godzina, dwie, trzy... Ty nadal nie potrafisz znaleźć klucza... Robisz co możesz, wykorzystujesz całą swoją wiedzę, którą zdobywałeś przez lata i nic... A znajomy opowiadał Ci, że okonie gryzą jak szalone, może nie duże, ale takie patelniaczki... Ty jednak, gdy nastawiasz się na bestię starasz się nie rozdrabniać. Gdy szykujesz się na niedźwiedzia nie będziesz strzelał do zająca. To powiedzenie ciągle jest w Twojej głowie i odzwierciedla tą sytuację. O zgrozo! Ale po co Ci to? Spytał by postronny obserwator. Stoisz tu i prosisz się o ten głupi pstryk!
Dla Ciebie to pasja, człowiek bez pasji nigdy Cię nie zrozumie... Powoli mgła rozchodzi się smagany zimnym wiatrem dostajesz wypieków na policzkach i zaczynają Ci lecieć spod nosa smarki. Nie przejmujesz się tym:) Nadal starasz się, za wszelką cenę przechytrzyć swojego przeciwnika. Jednak wszystko wskazuje na to, że tym razem zejdziesz o tarczy... Puk, puk , puk z kamyczka na kamyczek, stuk , stuk, stuk po góreczce i strzał! Twój kogut został zaatakowany, zacinasz energicznie i jeeest! Jednak Twoja radość zamienia się w rozczarowanie, gdy po kilku obrotach korbki pstryk okazuje się okoniowy. Twoja sandaczowa wędeczka wydaje się być znudzona uginając tylko delikatnie szczytówkę pod ciężarem szamotaniny okonia. Nie lubisz, gdy hamulec pozwala wyciągnąć chociaż centymetr plecionki takiemu maluchowi, dokręcasz go do końca i w ekspresowym tempie wyciągasz rybę.
Faktycznie nie był to gigant o przepraszam, gigantka. Masz do czynienia z damą okonia, która jest już w stanie błogosławionym. Jej brzuszek jest pełny bardzo wartościowego ładunku - nosi w sobie około 300tysięcy ziarenek ikry. Niby tylko 25cm i pięknie ubarwiona ryba, a dzięki niej jeśli uda jej się przeżyć będziesz mógł nadal cieszyć się nowymi garbusami. Wypuszczasz damę z należytym szacunkiem i po chwili jej krwisto-czerwony ogon znika w toni. Rozumiesz potrzeby przyrody i przez lata nauczyłeś się ją szanować. Często robi Ci się przykro jak widzisz, że nie jest to regułą... Brzegi pełne śmieci mimo beczek oddalonych o kilka metrów od stanowiska... Czytasz o ludziach strzelających z procy do łabędzi... Krew Cię zalewa, ale jedyne co możesz to być przykładem, może kiedyś inni zrozumieją? Wracasz do łowienia, relaksujesz się i cieszysz każdą sekundą nad wodą. Jesteś cały czas skupiony, bo wiesz, że każdy następny rzut może być tym na który czekasz od dawna. Setny, tysięczny, milionowy rzut i powtarzasz rytuał obstukiwania dna.
W pewnym momencie czujesz atomowy pstryk, który automatycznie kwitujesz zacięciem! Wiesz, że już siedzi, plecionka tnie spokojną taflę wody i sandacz robi swoje majestatyczne odjazdy. To jest to, po co tu jesteś. Tym razem Twój kij jest wygięty w pałąk, a hamulec mimo że dokręcony do końca zaczyna grać. Rozpoczyna się Twoja bitwa. Ważne jest żebyś był ciągle skupiony, nic Ci nie może przeszkodzić, ani dzwoniący telefon, ani pogoda - nic. Najwidoczniej Twoja przynęta zaczyna denerwować sandacza i ryba pokazuje atomowym murowaniem, że ta sytuacja jest dla niej naprawdę mało komfortowa. Plecionka która ciągnie sandacza coraz bliżej powierzchni zostaje atakowana uderzeniami ogona... Jednak nie chce się zerwać. Groty kotwicy siedzą bardzo pewnie. Ciężki los ryby... Gdy myślisz, że już skończyła się walka, bo sandacz wyłożył się na wodzie i jest już zmęczony, wyciągasz po niego rękę, nie wiesz jak bardzo się myliłeś.
Ryba odzyskuje swój wigor i rozpaczliwie znowu muruje do dna. Ona się z Tobą droczy - pokazała Ci się wiesz już, że jest ogromna. Skupienie znikło, cwane rybsko rozproszyło Cię, ręce zaczynają Ci drżeć, a zimno coraz bardziej doskwiera. Przez głowę przebiega Ci myśl, dlaczego nie używam podbieraka? Przecież to może być błąd, którego będę żałował... Jednak po chwili opanowujesz nerwy i kontrolujesz odjazdy ryby. Skapitulowała, nawet się nie szarpie, gdy wyciągasz ją z wody. Ryba jest skazana na Twoją łaskę, jesteś jej Panem. To właśnie od Ciebie zależy jej los. TY- drapieżnik masz swoją zdobycz na, którą tak ciężko zapracowałeś. Robisz jej zdjęcie, patrzysz głęboko w oczy i dziękujesz, że pozwoliła Ci się zobaczyć. Postrach głębin, który nie boi się nikogo jest w Twoich rękach, drapieżnik stał się ofiarą , ale... Puszczasz ją delikatnie do wody... Chcesz tu wrócić. Chcesz mieć po co tu wrócić. Ryba stoi zdezorientowana w bezruchu i po chwili odpływa machając swoim ogonem i chowa się w głębinach. Teraz gdy to czytasz może stoi pod kamieniem w Twoim ulubionym miejscu?
Dziękuję za udostępnienie zdjęć moim przyjaciołom: Mariuszowi Drogosiowi , Andrzejowi Wesołowskiemu, Mirosławowi Kołodziejczykowi i Rogerowi Efta :)