Poważne podejście
Przemysław Liszka (przemas84)
2012-05-21
Przez wcześniejsze lata mojego wędkowania koncentrowałem się głównie na połowianiu białorybu z gruntu lub na spławik. Patrząc nie raz na kolegów po kiju bijących wodę godzinami z marnym efektem zawsze cieszyłem się tym, że wskaźnik brań kilkukrotnie podniósł adrenalinę i znad wody to ja wracałem z jakimiś-większymi lub mniejszymi-sukcesami. Nie żebym nigdy spinningu w ręce nie trzymał, ale było to tylko jakieś uzupełnienie czasu spędzonego nad wodą niż stricte wędkowanie-delikatny spinning, boczny trok- głównie nastawienie na jakiegoś walecznego okonka, który nieraz gdzieś przegonił drobnicę obok łowiska. Szczerze mówiąc nudziło i denerwowało mnie machanie bez celu kijem. Ten rok postanowiłem jednak poświęcić w większości drapieżnikom.
Na celowniku pierwszego wyjazdu znalazło się jak zawsze najbliższe jezioro od miejsca zamieszkania, którego linię brzegową znam jak własną kieszeń mianowicie Podborsko Duże. Razem z nieodłącznym kompanem moich wędkarskich wypadów Jakubem około godziny 16 wylądowaliśmy nad wodą. Szybki montaż sprzętu i ubrani w wodery lądujemy w bankowym miejscu. Ja przejmuję prawą stronę trzcinowiska, kolega lewy pas brzegowy. Za plecami cały czas jeszcze było słychać stada wycierających się płoci co wróżyło dobrze, bo szczupły nie zdążył się jeszcze napchać i są duże szanse, że dziś przytakuje. No i zaczyna się testowanie tego co pozbawiło kilkuset złoty od początku roku. Początek niezbyt obiecujący. Mimo wypróbowania kilku różnych przynęt, rozmaitego sposobu ich prowadzenia, przejścia bankowych stanowisk efektów nie było. Postanowiłem dołączyć do kolegi i razem z nim lewym pasem przemieścić się w kierunku wypłycenia jeziora, na którym spodziewaliśmy się znaleźć to po co dziś przyjechaliśmy. Kolega bezskutecznie bił wodę białym kopytem z czerwonym ryjkiem. Ja na płyciźnie jerkowałem pływającym 10 cm woblerem firmy Jaxon Holo Gong imitującym okonia również bez żadnych efektów. No i w dodatku przerwała mi się plecionka na szpuli, w jaki sposób nie mam pojęcia.
Dobrze że przerwanie było na takim odcinku, który pozwalał dalej na oddawanie dalekich rzutów ale już z myślą, że jak weźmie coś grubszego daleko od brzegu to odpłynie z przynętą i kilkudziesięcioma metrami plecionki. Wspólnie z Jakubem obrzucaliśmy ten sam rewir. Po kilku minutach zrezygnowany kolega poprosił mnie o pożyczenie tej samej przynęty, którą wędkowałem ja, tylko że imitację płoci, co na kij (również z mojej kolekcji) wydało mi się katorgą podczas rzucania (do 25g) i zwijania przynęty. Zresztą Jakub co jakiś czas nad wodą wpada na takie kontrowersyjne pomysły. I co…chyba drugi rzut w te same miejsce, w które rzucałem również ja dziesiątki razy i siedzi. Podszedł pod powierzchnię i przywalił. Krótki hol i szczupak znalazł się obok nas. Podebranie i przeprawa przez trzcinowisko na brzeg w celu wyhaczenia, zmierzenia, zważenia i oczywiście strzelenia fotki. Szczupaczek miał 56 cm i ważył 0,9 kg (fot1). Niestety z powodu ran odniesionych po głębokim połknięciu przynęty nie powrócił do wody. Zachęceni tym co zaistniało lądujemy znowu w wodzie. Na prawo od nas ze spinningiem chodził jakiś kolega po kiju i za każdym razem kiedy nasze przynęty lądowały w wodzie robiąc hałaśliwy plusk odwracał głowę i z daleka wydawało się dostrzec, że dobrze o nas sobie nie myśli. Po pewnym czasie dostępność do pasa wypłycenia się skończyła i musieliśmy przejść w inne miejsce. Dotarliśmy do punktu, w którym zazwyczaj łowiliśmy z brzegu. Mocny rzut i delikatny wiatr w plecy pozwolił wysunąć się na tyle przerwanemu kawałkowi linki, że mogłem połączyć jej dwa końce łowiąc dalej bez obaw o utratę ewentualnej „życiówki”. Obławialiśmy po kolei plażyczki z pobliski trzcinowiskami. Efekt naszych starań był dopiero przy trzeciej. Teraz przyszła pora na mnie. Daleki rzut, podprowadzenie przynęty pod szczyt trzcinowiska, zdecydowane wyjście i w końcu poczułem coś na kiju. I to w sumie nie byle jakie. Dało się poznać, że szczupak jest w formie bo robił zdecydowane odjazdy na boki i koziołki pod wodą. Jeszcze tylko chwila holu, kilka prób podebrania wariującego rywala i szczupak ląduje na brzegu. Mój „personal best” jakby to napisali w zagranicznej prasie miał 60cm długości i 1.3 kg wagi (fot2). Jeszcze tylko zdjęcie i rybka do wody. To chyba najpiękniejsza chwila całego tego spiningowania - możliwość podarowania życia przeciwnikowi i widok odzyskiwanej przez niego wolności z myślą, że może jeszcze kiedyś się tu spotkamy ale do tej pory on zmieni kategorię wagową ( no może i ja też :D ). Podbudowany zdobyczą dalej obławiałem połacie pozostałej wody. Lecz zbliżająca się późna godzina zmusiła do szybszego tempa. Podejście w miejsce, które kiedyś dało jakiś przyłów było łaskawe tylko w jedno trącenie przynęty. Szybkim tempem przeszliśmy z Jakubem przez plaże od strony kąpieliskowej jeziora lecz bez żadnych efektów. Stwierdziliśmy, że czas kończyć i zwijać sprzęt. Lecz nie mogłem się oprzeć niewykonaniu ostatniego rzutu pod skraj trzcinowiska, które wydawało się siedliskiem zębatego. Zmieniłem tylko przynętę na tonącego Jerka również marki Jaxon białego holo z czerwoną głową. No i co…pierwszy rzut i buuummm. Uderzenie było zdecydowanie mocniejsze niż przy ostatnim rywalu. Krzyknąłem nawet do Jakuba, że walka będzie dłuższa, a ten nie patrząc na nic rzucił składanie sprzętu i wyrwał w moim kierunku z pomocą w podebraniu. Lecz dosłownie sekundy po tym poczułem mniejszy opór, tak jakby ryba zaczęła płynąć w moim kierunku. Tak jednak nie było, opór był adekwatny do rywala :D Okazało się, że na przynętę prawie 4 razy mniejszą od siebie połakomił się wygłodniały młodzieniaszek. Miał w granicach 35-40 cm (fot3). Wypięcie z kotwicy, Jakub strzelił fotkę i do wody. No to teraz mogłem już zwinąć sprzęt i uszczęśliwiony wypadem wrócić do domu. Spiningowanie to jednak fajna sprawa, nic tam bolące plecy i nogi po kilkugodzinnym maszerowaniu w wodzie gdy wyprawa może dostarczyć takiej radości i miłych wspomnień. Jeszcze lepsze miało wkrótce nadejść ale to w kolejnej opowieści znad wody.
Pozdrowienia dla wszystkich kolegów po kiju, a w szczególności dla Jakuba.