Powierzchniowa salsa czyli gdzie diabeł nie może
Piotr Zygmunt (barrakuda81)
2017-06-08
Po majowych szaleństwach szczupakowo – boleniowych , mniej lub bardziej udanych ale na pewno intensywnych dla wszystkich fanatyków spinningu nastał czas „dojrzałej wiosny”. Wyżej wymienione gatunki wciąż dobrze żerują ale o ile z boleniami możemy zmagać się do utraty tchu to w starciu ze szczupakami zmieniły się nieco reguły gry i układ sił… Zwłaszcza jeśli chodzi o płytkie zbiorniki wody stojącej, które wprawdzie szybko się nagrzewają co wiosną jest dla nas szczególnie istotne ale też równie szybko zarastają zielskiem wszelkiej maści a to już zaczyna stwarzać problemy… Ta okoliczność dotyczy także zamieszkujących takie akweny okoni. Jak łowić kiedy po każdym rzucie nasza przynęta grzęźnie w zielsku i nie ma możliwości zaprezentowania jej drapieżnikom? Nieraz byłem świadkiem frustracji wędkarzy którzy w żaden sposób nie byli w stanie przezwyciężyć napotkanej sytuacji. Ani wirówka ani leciutko uzbrojona guma nie przemknie nad podwodnymi krzaczorami. Dawno temu sam przez to przechodziłem. Po raz kolejny okazuje się że nie warto zamykać się w schematach i należy wciąż poszukiwać sposobu na dobranie się do ryb. Niestety wielu wędkarzy „utknęło” w swoim stereotypie łowienia i za nic nie chcą eksperymentować… Ich strata.
Tanecznym krokiem…
Jak zatem sprowokować czerwcowego szczupaka czy okonia ukrytego w gąszczu rdestnicy sięgającym powierzchni? Trzeba urzec go ruchem tam gdzie jego wykonywanie jest w tej sytuacji możliwe czyli na powierzchni. Do tego świetnie nadawać się będą woblery powierzchniowe: poppery, glidery, stickbaity itp. Tego typu wabik pracuje unosząc się na wodzie i niezwykle rzadko zaczepia kotwicami o podwodną roślinność. Osobiście preferuję dwa rodzaje kolorów takich przynęt – naturalne i wściekle dające po oczach. Mam kilka swoich ulubionych woblerów powierzchniowych a i tak najczęściej używam zamiennie dwóch które mnie się najlepiej sprawdzają. Rynek jest nimi wręcz zasypany. Prowadzenie poppera czyli „chlapaka” polega najczęściej na rytmicznym podciąganiu szczytówką w celu uzyskania odgłosu chlupania i charakterystycznego „plum” wytwarzanego przez przynętę. To czynnik wabiący. Nieco dłuższe przynęty jak np. mój ulubiony Salmo Rover można poprowadzić podobnie jak jerka czyli klasycznym „walk the dog”. Podciągana przynęta porusza się ruchem wężowym po powierzchni, przystaje i potrafi jeszcze plusnąć. Przypomina zmysłowo poruszającą się tancerkę, która klasycznym krokiem salsy uwodzi kołysząc ponętnie biodrami raz w lewo raz prawo a grzechotka niczym kastaniety w jej dłoniach hipnotyzuje drapieżnika… Tylko wbić zęby!:-)
Sprzęt.
Dużo zależy od techniki i umiejętności wędkarza. Możliwości animowania ruchu są duże a ryby z pewnością docenią naszą kreatywność. Do łowienia tymi przynętami używam krótkiego i dość sztywnego kija o masie wyrzutu do 21 gram i długości 198 cm. Wędka pozwala mi komfortowo prezentować powierzchniowce. Kołowrotek wielkości 2500 – 3000 plus plecionka 0.10 – 0.15 mm oraz obowiązkowo przypon stalowy lub wolframowy. Jest on potrzebny nie tylko po to aby zabezpieczyć zestaw przed szczupakiem ale także by „przesztywnić” ostatni odcinek linki przed przynętą co pozwala nadawać jej właściwe ruchy. Wszelkie fluorocarbony odradzam nawet jeśli ktoś nastawia się tylko na okonie ale to nasz wybór czy wolimy mieć rybę na brzegu i fajną fotkę czy świadomość że żywa istota kona gdzieś w męczarniach z naszą kotwicą w gardle…
Akcja.
W tej technice moment brania jest spektakularny. Jeśli ktoś kiedyś łowił w rzece na „smużaki” to niech sobie wyobrazi jak to jest i pomnoży dawkę adrenaliny co najmniej przez dwa! Szczupaki, zwłaszcza mniejsze walą „z powietrza”. Potrafią wyskoczyć i złapać wobler od góry lub tłuką weń z pluskiem i gejzerem na powierzchni. Garbusy wcale nie są delikatniejsze! Czasem widać tylko falę na wodzie i rozpostarte w amoku szaleńczego ataku kolce płetwy grzbietowej. To się pamięta długo i cholernie uzależnia… Czasem pozornie nie dzieje się nic aż nagle w ułamku sekundy otwiera się woda i potężny wir zasysa nasz wobler. Wówczas tylko gwizd hamulca pozwoli nam poznać z kim mamy do czynienia! Szkół jest pewnie wiele. Ja „betonuję” hamulec i luzuję zaraz po zacięciu. To według mnie konieczne bo łowię często na dystansie kilkudziesięciu metrów. Zacięcie nie musi być atomowe. Czasem ryba zacina się sama. Tu trzeba pewnej wprawy bo wiele brań jest niestety spudłowanych. Taki urok tej metody…
Jeszcze jedną ważna rzeczą na którą należy kłaść nacisk jest nasza koncentracja. Branie niekiedy bardziej widać niż czuć więc nasz wzrok musi być skupiony na przynęcie. Wiem co mówię bo nie dalej jak tydzień temu mój brak koncentracji i wprawy w tym łowieniu po zimowej przerwie zaowocował utratą najprawdopodobniej życiowego garbusa. Boli jak cholera – uwierzcie! Najfajniejsze jest to że można się tak bawić niemal całe lato chociaż kiedy woda będzie bardzo ciepła i podczas upałów z pewnością trafią się okresy stagnacji. Mimo to zachęcam wszystkich którzy nigdy nie próbowali jeszcze łowić w ten sposób i mają odpowiedni „poligon” w zasięgu. Trudno czasem się przekonać do nowych technik i przynęt ale jeśli się zdecydujecie nagrodą będzie szok na twarzy innych spinningistów kiedy zobaczą że z „sałaty” można wyjmować przepiękne ryby! Po co czekać do późnej jesieni? Zachęcam do zabawy.
P.S. Uważajcie na rybitwy i mewy. Nie tylko szczupaki i okonie będą mieć oko na Wasze przynęty:-).