Powrót do wędkowania – porażka czy sukces?
Dariusz Kamiński (MYQ79)
2009-04-24
Zaczęło się wspaniale. Pobudka o godzinie 4.30. Co prawda nie jest to najlepszym rozwiązaniem, zwłaszcza kiedy wstać musi taki śpioch jak, ale myśl o wspaniałych okazach nie pozwala leżeć zbyt długo w łóżku. Szybka kawa, lekkie śniadanie, przegląd i sprawdzenie sprzętu i o 5.30 byłem nad wodą. Dzień przywitał mnie pięknym śpiewem ptaków, odgłosami budzącej się przyrody nadchodzącymi z otaczającego mnie lasu i delikatną mgiełką unoszącą się nad woda. Cóż więcej może oczekiwać wędkarz od otaczającej go natury. Upajając się pięknem otaczającego mnie krajobrazu przygotowałem i zarzuciłem wędki.
Jako pierwsza w wodzie wylądowała gruntówka zakończona haczykiem z kukurydzą i czerwonym, dorodnym robaczkiem. Jeszcze tylko ustawienie sygnalizatora brań i jestem gotów na walkę z rekordem życia…W oczekiwaniu na rekordową rybę uzbroiłem zestaw spławikowy i tuż za linię przybrzeżnej roślinności (miejsce które nęciłem przez dwa dni) posłałem smakowity kąsek ciasta na haczyku. Przede mną tylko delikatne donęcenie łowiska i oczekiwanie na brania.
Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy po upływie ok. 2 godzin nie miałem żadnych brań. Sygnalizator gruntówki tkwił w miejscu, zestaw spławikowy mimo wymiany przynęty na kukurydze, robaki i ponownie ciasto nie chciał zatańczyć w charakterystyczny sposób zwiastujący emocjonujący hol ryby. Dzban goryczy przelał wędkarz łowiący jakieś 100 metrów ode mnie, kiedy to po pięknym holu na brzeg wyciągnął rybę słusznych rozmiarów (najprawdopodobniej leszcza bądź lina). Rzecz niezmiennie miała się do czasu, kiedy pogodziwszy się z porażką postanowiłem wrócić do domu.
Droga powrotna była nieustannym zadawaniem pytań: Dlaczego? Co zrobiłem źle? O czym zapomniałem? Czego nie dodałem bądź czego było za dużo? Dlaczego mój powrót do wędkowania (które uwielbiam) nie zakończył się choćby jednym braniem? Pytania mnożyły się i mnożyły a do głowy nie przychodziła żadna sensowna odpowiedź. Odpowiedź, która pozwalałaby zrozumieć gdzie popełniłem błąd, odpowiedź, która pozwoliłaby optymistycznie spojrzeć w przyszłość. Na koniec tych rozmyślań nasunęły się ostatnie, drastyczne i decydujące pytania: Co dalej z wędkowaniem? Cze jest sens wyrzucać pieniądze na sprzęt i opłaty, czy jest sens „tracić” czas na wypady nad wodę? Odpowiedź przyszła szybciej niż się tego spodziewałem. Nim skończyłem zadawać ostatnie pytanie z tej serii na usta cisnęła się odpowiedź, jedyna możliwa i słuszna odpowiedź jaka mogła przyjść do głowy – TAK jest sens, TAK – będę wędkował dalej, NIE – czas spędzony na łonie przyrody nie jest czasem straconym. Piękno otaczającego nas świata i oczekiwanie na rybę naszych marzeń jest warte wszystkiego. Wierzę, że kiedyś spławik „zatańczy”, sygnalizator drgnie, a ja będę się emocjonował walką z rekordową rybą, rybą która gdzieś na mnie czeka. Tym optymistycznym akcentem kończę rozmyślanie nad „porażką” (czy aby na pewno porażką?) i zasiadam przed komputerem w celu przewertowania zawartości Internetu i prasy wędkarskiej. Skorzystam z Waszych doświadczeń, wskazówek, porad i wierzę, że następny wypad nad wodę będę mógł opisać i zatytułować – „ Rekordowy okaz po pięknej walce” ;).