Zaloguj się do konta

Przy samym brzegu

Jak co roku w listopadzie wybieram się wieczorami nad Wisłę w poszukiwaniu sandaczy. Jeszcze ich trochę w Warszawie zostało. Co roku słyszy się, że ktoś miał osiemdziesiątkę, a komuś innemu potwór porozginał kotwice w woblerze, bądź pogryzł wodery. Ja też chcę owego monstera spotkać!

Wybrałem się tym razem trochę za późno – nad wodą o tej porze roku lubię być przed szóstą, a tu wpół do ósmej. Nic to – przyjeżdżam na moją bankową miejscówkę i już widzę, że jest źle – cztery, pięć… sześć samochodów. Dwóch łowi na przystawkę z trupkiem, reszta w skupieniu chlapie gumami i woblerami. No trudno. Nic tu po mnie. W takiej sytuacji pojechałem na deptak, do centrum miasta, powłóczyć się bardziej niż coś złowić. Ominąłem pewien odnowiony bulwar, bo wiem, że tam regulaminowa odległość między spinningistami wynosiła ostatnio 5 metrów i skierowałem się na przypadkowy odcinek z kamienistym brzegiem.

Nie kombinowałem z przynętą ani sprzętem. Od kilku lat używam tego samego kija 2,7m, plecionki 14 i ograniczonego zestawu gumek – podłużnych, z perłą i brokatem w kolorze. Już po trzecim rzucie wiedziałem, że penetrowałem kamieniste płycizny ze średnią głębokością około  50cm. Jak zwykle poświeciłem latarką między kamienie. Gdzieniegdzie nerwowo zygzakowały patyczki drobnicy. Czyli jedzenie jest. Mogą być i sandacze. Kolejne rzuty nie przyniosły jednak żadnego kontaktu. Co by tu zrobić? Sięgnąłem do torby. A gdyby tak jeszcze odchudzić przynętę(I tak łowiłem dość lekko – główka 7g/12cm guma)? Założyłem główkę 4g, taką, że gumowa rybka wydała mi się cięższa od haka z główką. W świetle czołówki puściłem na próbę taki zestaw – ależ to bajecznie pracowało! – Podczas przytrzymania leniwy nurt kolebał i wężył całą gumką w leniwym opadzie. Tak trochę dla wprawki, a trochę zainspirowany latarkowym widokiem, rzuciłem w dół nurtu, przy samym brzegu. Tak się łowi jazie latem, ale teraz? Kij uniosłem wysoko i bardzo powoli, z przerwami, zacząłem zwijać

plecionkę. Absolutnie nie spodziewałem się brania, więc energiczny pstryk był jak policzek zadany lodowatym plastrem mięsa. Spóźniłem, albo nie wiem co, w każdym razie po chwili oglądałem żyletkowe cięcia na przynęcie. Kolejny rzut, pierwszy opad i pstring! Coś na tej płyciźnie puściło mi dreszcz aż do łokcia. Znów puste zacięcie. Za trzecim razem postanowiłem nie przerywać pracy kołowrotkiem, tylko wolniutko, wolniutko, ale sukcesywnie podciągałem przynętę w górę nurtu. Bam! - walnięcie jak należy – wciąłem. Kocioł przy kamieniach. W światłach mostu zobaczyłem sypiącą się drobnicę. Nie odpuszczałem mu, cały czas kręciłem korbką, aż ukazała się uzębiona paszcza. - To ty stałeś na mieliźnie i wyjadałeś biedne uklejki, powiedziałem trochę do siebie, trochę do wściekłego zębownika.

Sandacz nie należał niestety do ekipy potworów, to był raczej taki „Uniwersytet Potworny” – 52cm. Nie to jest jednak najważniejsze – cieszy mnie, że nauczyłem się nowego sposobu na te kapryśne ryby. Jak nic, w najbliższych dniach odwiedzę te okolice. Może i osiemdziesiątki gdzieś się tam kręcą, przy kamulcach, łaszkach, samym brzegu …

Opinie (4)

rysiek38

To nie dziwne że sandacz podchodzi pod sam brzeg i to dotyczy nie tylko rzeki ,bawi mnie jak na jeziorach wywożą zestawy po trzysta metrów bo podobno bliżej nie podejdzie - fajnie się czytało więc i pięć poleciało [2015-11-07 14:11]

umicha

***** [2015-11-07 19:22]

krzysiek444

A gdzie ta bankowa miejscówka?:) [2015-11-09 13:13]

troc

I takie właśnie miejsca, na pierwszy rzut oka- do niczego, miejsca które każdy omija sprawiają najwięcej niespodzianek i to nie tylko podczas spiningowania- jednym słowem najważniejszą regułą jest... brak reguł. [2015-11-15 14:55]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…