Moja przygoda z wędkarstwem zaczęła się, kiedy to byłem jeszcze dzieckiem. Wraz z moimi wujami wyruszyliśmy na wyprawę wędkarską. Wielkim przeżyciem i wydarzeniem był wtedy dla mnie ten wyjazd. Dzisiaj pewnie wyśmiałbym ów wujków, bo sprzęt jakim się posługiwali, nie dość, że był w opłakanym stanie, to zapewne pamiętał jeszcze czasy PRL-u. Ja, wtedy młody, niedoświadczony, ba! Niedoszły wędkarz nie wnikałem w to, czym będziemy polować, po prostu chciałem złowić pierwszą w swoim życiu rybę. Droga nad łowisko dłużyła się niemiłosiernie. W międzyczasie pogrążałem się w domysłach, jakiego ogromnego szczupłego wyciągnę, jak piękne i rozległe będzie jezioro, nad które zmierzamy. Z wieloma pomostami, trzcinowiskami i z opadającymi ku wodzie drzewami. Pływając pośród przyjemnych, rozkosznych wręcz domniemań, nawet nie zauważyłem kiedy dojechaliśmy na miejsce. Zajechawszy starym wujkowym Mercedesem, powszechnie znanym jako "beczka", kierowca ów pojazdu począł ryć w leśnym błocie. A że beczka była samochodem niezwykle potężnym, to pokonała nieznaczną dlań przeszkodę z nader wielką łatwością. Wujowie zwykli wtedy mówić, że "czołgu to nic nie zatrzyma :)". I mieli rację, bo po przemknięciu przez podłożoną nam kłodę pod nogi, wreszcie mogłem zobaczyć na własne oczy ziemię obiecaną. Natenczas ujrzałem co następuję:Mały, zaniedbany staw, umiejscowiony w niesłychanie monumentalnym lesie, otoczony wieloma starymi drzewami. Wyglądało to raczej na opuszczoną sadzawkę, aniżeli na rybny staw. Woda w owym stawiku była raczej przejrzysta, z ubogą roślinnością, więc pomyślałem, że nie powinna sprawiać trudu. Tylko te drzewa, które rosły przy samiutkim brzegu... Ekipa poczęła wyjaśniać mi jak się bawić tymi klockami, żeby coś sensownego zbudować. Po chwilach wyjaśnień, oświadczyli mi, że celem naszego przyjazdu jest szczupak, którego miało być tam w brud. Dostałem jedną z wyżej wymienionych starych, bazarowych wędek, która dzisiaj pewnie wzbudziła by we mnie śmiech i pogardę, ale wtedy nie, nawet nie śmiałem wybrzydzać. Wziąłem ofiarowany mi ekwipunek w zapalone ręce i podszedłszy do styku lądu z wodą magicznego jeziorka, jąłem biczować wodę zawiązanym na końcu żyłki (była tak gruba, że do dzisiaj nie widziałem grubszej) biało-czerwonym riperem. Nie obchodziła mnie wtedy technika prowadzenia, hamulec i inne takie zaawansowane ówcześnie rzeczy. Ja po prostu spełniałem się, ŁOWIŁEM. Mijały dziesiątki minut, a ja dalej rzucałem niczym opętany. W tym czasie obydwaj moi opiekunowie złowili po szczupaku. Nie były to jakieś wielkie okazy, ale mi i tak imponowały. Czas upływał a szczupaki nawet chyba nie raczyły powąchać mojej cudownej przynęty. W końcu musiało się coś zdarzyć. I się zdarzyło. Postanowiłem zarzucić na skraj trzcinowiska i... gumeczka ukochana ma wylądowała na jednym z tych upierdliwych drzew. Ach, jak ja je wtedy przeklinałem! Przekląłem je na wsze czasy. Być może już dziś ich tam nie ma ;) Ale wracając do wątku: gumki oczywiście nie udało się odzyskać i równało się to dla mnie z końcem łowów. Ja zszedłem z łowiska o przysłowiowym kiju. W międzyczasie moi mentorzy dołowili po kilka sztuk. Byłem zaskoczony, że w takim bajorze, kryją się takie stwory. Przecież starałem się i obławiałem wodę centymetr po centymetrze, a mimo to nikt nie zaszczycił mnie swą zębatą paszczą. A oni? Jak oni to zrobili? Ówcześnie, była to dla mnie czarna magia. Jak się można zresztą domyślić, wszystkie ryby dostały w łeb i powędrowały do zamrażarki. Wtedy uznałem to za stosowne, bo przecież jedziemy, żeby coś złowić, a co się z tym wiąże - upolować. Wujowie dali mi porządną lekcję wędkowania, ale niestety zapomnieli o tak ważnej dziś etyce wędkarskiej. Zaimponowali mi tak bardzo, że nie dałem za wygraną cwaniaczkom z podwodnych łąk. Postawiłem sobie za cel, w końcu złowić upragnionego szczupaka. Tyle, że z czasem i nauką, którą wyniosłem z różnego rodzaju czasopism, moje podejście do tego wyjątkowego hobby diametralnie się zmieniło. Trafiłem wtedy też, na wedkuje.pl gdzie wiele się nauczyłem. Nauczyłem się głównie owej etyki wędkarskiej. Idea C&R wkraczała wtedy na salony i utrzymuje się na szczęście do dziś. Ja wpoiłem sobie myśl "Złów i wypuść" do głowy wraz z wiedzą pozyskiwaną z różnorakich źródeł. Siedząc teraz tu i pisząc to opowiadanie, potępiam postępowanie moich "guru" wędkarskich. Bodajże dzisiaj nie pozwoliłbym im na takie czyny i uznał za zwykłych mięsiarzy, których to wyjątkowo nie znoszę. I gdyby nie to, ze to oni wprowadzili mnie w tajniki wędkarstwa, przekląłbym ich tak jak zrobiłem to z tamtym drzewem :) Ale to już historia. [2013-11-20 20:59]