Zaloguj się do konta

Przygoda z wędkowaniem - konkurs Energizer!

Ogłaszamy nowy konkurs z firmą Energizer! Aby dać sobie szansę na wygraną rewelacyjnej latarki firmy Energizer lub zestawu baterii, wystarczy w kilku zdaniach opisać jak zacząłeś swoją przygodę z wędkowaniem. Tekst należy zamieścić w formie komentarza pod artykułem konkursowym. Do zgarnięcia są zestawy baterii, oraz rewelacyjna latarka, która ułatwi wędkowanie w najcięższych warunkach.


I miejsce - Energizer 3 in 1  Lantern

II miejsce -  zestaw baterii Energizer

III miejsce -  zestaw baterii Energizer

IV miejsce -  zestaw baterii Energizer

V miejsce -  zestaw baterii Energizer

Regulamin konkursu:

1. Wpisy dodajemy w formie komentarza pod tekstem konkursowym, od dnia dzisiejszego do 22 listopada. 

2. Ogłoszenie wyników nastąpi 25 listopada.

3. Jeden uczestnik ma prawo do zgłoszenia tylko jednego tekstu.

4. Uwzględniane będą jedynie teksty dodane w trakcie trwania konkursu.

5. Wyboru najlepszych tekstów dokona redakcja wedkuje.pl oraz przedstawiciel firmy Energizer.

Zapraszamy do zabawy


Opinie (36)

Zielan

Pierwszy kontakt z rybą jaki utkwił w mojej pamięci pochodzi z wczesnego dzieciństwa, mając nie więcej jak 4 latka tata zaprowadził mnie nad staw u dziadka, który jak każdy mówił minął się z powołaniem bo to prawdziwy rybak?(wędkarz) był. Dziadek dał mi swój bambusowy kij a tata założył robaka na haczyk, zarzucili zestaw i bacznie obserwowałem spławik. Pamiętam jak dziś, kiedy złapałem swoją pierwszą rybkę a był to niewielki karaś srebrzysty. Widzę też jak dziadkowi zerwała się wielka ryba z haka i rzucał Kur***i i innym mięsem, ale kiedy podszedłem się spytać jaka duża ryba była uśmiechnął się do mnie i pokazał ręką sięgając do ramienia mówiąc ooo taaaka więlka! Wtedy w moim małym serduszku zaszczepiła się mała cząstka wędkarstwa, która przez bardzo, bardzo długi czas była uśpiona. [2013-11-15 07:14]

JKarp

Urodziłem się i wychowałem w Parczewie. Jest to małe miasteczko na Lubelszczyźnie położone w rozwidleniu rzek Piwonii i Konotopy. Na ryby pierwszy raz zabrał mnie mój Tato. Pojechaliśmy do lasu i znaleźliśmy odpowiedni kij leszczynowy. Potem w sklepie kupiliśmy żyłkę, spławik i haczyk. Co to była za frajda- siedzieliśmy nad rzeką i łowiliśmy płotki. Lata mijały a ja co wakacje wycinałem kij, kupowałem żyłkę, spławik i haczyk. Czasem jak nie miałem pieniędzy haczyk robiłem ze szpilki. Siedziałem nad wodą całe dnie i łowiłem. Potem przyszedł czas liceum i studium policealnego. Pierwsza miłość, pocałunki, randki- na ryby nie było czasu (Pierwsza i jedyna miłość pozostała do dziś- to moja Żona). W latach 84-85 powstał w Parczewie Zalew. Woda nie była za duża- ok. 5 ha lustra wody i 3m głębokości. Po powrocie z wojska parę razy byłem tam na spacerze. Zobaczyłem karpie, karasie, liny i szczupaki. Wtedy znowu postanowiłem wrócić do wędkowania. Chodziłem na ten Zalew i łowiłem jak wszyscy- ziemniak, ciasto, groch. Ryby brały, ale ja widziałem tylko te wielkie, które od czasu do czasu pokazywały się robiąc wielkie bububuch! Zalew był specyficzny- wiosną ryby brały a potem tak jakby ich nie było. Nie pomagało nic- od czasu do czasu brał karpik. A już wtedy wiedziałem, że trzeba nęcić ale i to nic nie dawało. Którejś wiosny powiedziałem dość- nie będę łowił maluchów, ale co zrobić aby te duże brały? Kupiłem gazety wędkarskie raz, potem drugi, trzeci i nareszcie jest- artykuł o łowieniu dużych karpi. Pojawiła się nazwa kulki proteinowe, zestaw włosowy, kołowrotek z wolnym biegiem. Pojechałem do Lublina do sklepu wędkarskiego i na początek wielkie rozczarowanie- nie było haczyków typowo karpiowych, plecionek na przypony a cena kołowrotka z wolnym biegiem prawie mnie zabiła. Jak zapytałem o kulki proteinowe to Sprzedawca spojrzał na mnie tak dziwnie i nie powiedział nic. Zamówiłem haczyki, plecionkę, żyłkę i wróciłem niepocieszony. W domu zrobiłem prawie laboratorium do robienia kulek. Pierwsze próby i okazało się, że to nie takie proste jak piszą w gazetach. Po kilku próbach opracowałem swój własny przepis- kasza i mąka kukurydziana, mąka pszenna, troszkę ziemniaczanej, olej, jajka a jako składnik najważniejszy zmielona psia karma. Jako zapachu używałem truskawki Marcela. Pojawił się następny problem- jak te kulki posłać w miarę daleko od brzegu. Znowu gazety i nazwa co najmniej dziwna „kobra”. Ale i pisali coś o procach. Zrobiłem sobie procę z wentyli. Po kilku przeróbkach i próbach na sucho miedzy blokami miałem całkiem dobrą procę. Odebrałem zamówione haczyki, plecionkę i żyłkę. Kilka następnych prób i zestawy włosowe były jak się patrzy. Po kilku rozpoznaniach na Zalewie uznałem, że nadszedł czas na nęcenie. Karpie te małe przestały brać a te duże pokazywały się ale nie brały. Teraz kilka słów o zarybianiu. Co wiosnę lub jesienią zalew był zarybiany karpiem o przeciętnej długości 35cm. Jak wiadomo nie da się wyłapać wszystkich ryb. Część ryb zostawała i rosła. I tak z sezonu na sezon przybywało „profesorów” w Zalewie. Pierwsze nęcenie kulkami wykonałem w maju 1996 roku. Późnym popołudniem wystrzeliłem do wody około 150 kulek o średnicy ok. 18mm. Nie powiem żebym nie wywołał sensacji. Regularnie co dziennie pojawiałem się nad wodą z wiaderkiem i strzelałem te kulki. Postanowiłem, że będę nęcił cały tydzień i dopiero wtedy zacznę łowić. Już po trzech dniach zobaczyłem karpie, które spławiały się w nęconym miejscu. Zobaczyli je także „Koledzy Wędkarze”. Co oni nie robili aby zdobyć taką kulkę- prawie wyrwali trawę na moim miejscu aby znaleźć choć jedną. Ale ja to co spadło na ziemię zbierałem aby nie zostało nic. Próbowali na ziemniaka, groch ale to nic nie dawało- ryby nie brały ale były w łowisku. Nadszedł w końcu ten dzień w którym oprócz kulek i ja miałem wędki. Nerwy nie dawały mi spać całą noc taki byłem ciekawy efektu kulek. Jest poniedziałek, piękna pogoda, słonecznie, ale co na to karpie? Około 16:00 zestawy poszły do wody. Około 19:00 wystrzeliłem 20-30 kulek. Na spacer przyszła do mnie moja Żona z Teściową. Ktoś doradził, aby na farta złapać Teściową za kolano. Złapałem i nic- ryby nie biorą dalej. Moje Dziewczyny poszły do domu. Patrzę – 20:00 i wtedy słyszę łup coś w wędkę. Piłeczka siedzi na sztywno oparta o kij, żyła gwiżdże a ja oniemiałem. Nie wiem co robić. Po chwili złapałem kij i poczułem Go jak gdzieś tam walczy o swoje życie. Po kilkunastu minutach, po setce „rad” łącznie z „ łap za żyłkę bo ci pójdzie” leży na brzegu mój Pierwszy Karp złowiony na kulkę. Ważył 6,50kg; długości nie pamiętam. Ktoś usłużnie wyciąga i podaje mi moją siatkę na ryby ale ja reflektuję się w porę, że ta ryba tam się nie zmieści. Co robić? Krótka i szybka decyzja- daruję ci życie Rybo bo dałaś mi tę chwilę radości, że umiem, że potrafię robić kulki i na nie łowić. Za to, że ruszyłaś moją adrenalinę, za to że jesteś taka duża idź z powrotem do wody. A na brzegu konsternacja- jak to, taką rybę wypuścił? Na nic tłumaczenie, że siatka za mała itd. Mogłeś zawieść ją do domu bez siatki... Cały wieczór jest bez brań. Ciekawe co przyniesie dzień następny? Pojawiam się znowu o 16:00. Wędki do wody i czekamy... Ok. 19:00 kulki do wody. Gdy tylko skończyłem strzelać branie! Karp, piękny pełno łuski sazan. Ważył 4,95kg. Ok. 20:45 znowu branie! I znowu piękny Karp- królewski; ważył 3,5kg. Środa, godz 19:45 – potężne branie i karp 8.70kg. Czwartek- jestem o 16:00 na stanowisku. Od godz 17:00 do 20:30 osiem brań! Wszystkie ryby wyjęte! Waga od 3,5 do 9,5kg! Ryby oszalały- jadły mi prawie z ręki! Rzut, ustawienie zestawu i prawie natychmiast branie! Piątek- 16:00 jestem na miejscu. Pogoda się popsuła. Ciekawe co na to ryby? Trzy brania przekonały mnie, że jak się nęci to brania będą a pogoda może ma i wpływ na ryby ale nie na długotrwale nęcone. Wszystkie ryby wypuszczałem czym zaskarbiłem sobie uznanie Prezesa mojego Koła PZW. Nawet nie musiałem wnosić opłaty na rok następny na łowienie ryb na Zalewie. Dodam, że limit karpia na Zalewie to dwie sztuki na dobę a wymiar 35cm. Od tamtego tygodnia minęło wiele lat. Zmieniły się technika, sposoby i moje spojrzenie na łowienie ryb. Nie jest problemem zakupić kulki, dipy, haczyki i inne niezbędne akcesoria. Ale wciąż pamiętam tamte ryby i całą otoczkę związaną z produkcją kulek, zdobywaniem różnych rzeczy potrzebnych do karpiowania. Wtedy łowiłem na wędki DAM 390cm/80g (teleskopy). kołowrotki Cormoran Black Star LN30 1bb. Żyłka 0,30 DAM Tectan. Haczyki Kamatsu nr4. Dziś mogę powiedzieć, że jestem Karpiarzem przez duże K. Przez ten czas kilkukrotnie zmieniłem sprzęt ale zasada Złów i Wypuść oraz ostrożne obchodzenie się z rybami pozostała i tego chyba nie zmieni już nikt i nic. Janusz JKarp [2013-11-15 07:29]

Przemo-77

Wędkarstwo jest nudne.Jest tak nudne, że aż boli. Bo co może być pasjonującego w przesiadywaniu nad wodą w różnych warunkach pogodowych i nadziewaniu robaków i innych świństw na haczyki. Dlatego kiedy towarzyszyłem kolegom na ich wędkarskich wyprawach zawsze żałowałem, że się na nie pokusiłem. Po ślubie mój teść kilka razy zabrał mnie ze sobą na ryby. Dał mi swoją starą wędkę i pokazał jak łowić. No i zaczęło się. Po kilku miesiącach byłem już członkiem PZW i miałem spory arsenał sprzętu wędkarskiego. Zaraziłem się wędkarstwem. Moje myśli były zaprzątnięte rybami, wędkami, kołowrotkami , żyłkami, haczykami i całą resztą mniej lub bardziej ważnych wędkarskich klamotów. Doszło do tego, że przez zimowe miesiące kilka razy w tygodniu wyjmowałem wędki z pokrowców i uśmiechałem się do nich jak do małych dzieci. Oczywiście wszystko to zauważyła moja kochana żona i za każdym razem na dźwięk rozsuwanego suwaka w pokrowcu słyszałem z drugiego pokoju : - O nie znowu…………………… Do tego wszystkiego doszło zbieranie prasy wędkarskiej, filmów i teoretyczne szlifowanie wiedzy na temat łowienia ryb poszczególnymi metodami. Wtedy moja choroba została jednoznacznie zidentyfikowana i konkretnie nazwana. Jedni mówią na nią FEEDER inni metoda drgającej szczytówki. Niezależnie od nazewnictwa jest to choroba bardzo poważna i nieuleczalna, która pozostawia w człowieku głębokie ślady psychiczne i fizyczne. Nie mogę tego wyleczyć mogę jedynie łagodzić jej skutki poprzez zakup nowych lekarstw dostępnych na rynku (wędek,akcesoriów, kołowrotków). Wszystkie te „farmaceutyczne nowości” nie są w stanie mi pomóc i chyba tylko pogarszają mój stan. Z biegiem czasu pogodziłem się z moją przypadłością umiejętnie dawkując sobie lekarstwa. [2013-11-15 08:26]

micek009

To był piękny, słoneczny dzień postanowiłem z kolegami, że pojedziemy tego dnia zapolować na drapieżnika. Naszym celem był głównie szczupak, ale przyłów w postaci innego mięsożercy też był by mile widziany. Po dotarciu na miejsce szybkie kompletowanie sprzętu i nad wodę. Moje emocje sięgały zenitu to był tak naprawdę mój pierwszy wypad na spinning, już nie mogłem się doczekać pierwszego rzutu. Złożyłem swoją wędkę i ruszyłem szybkim krokiem nad rzekę. Droga była dług i kręta, dookoła pełno zwalonych drzew, jam po bobrach, których w tej okolicy jest naprawdę dużo. Idąc myślałem tylko o tym żeby coś złowić nie musi to być metrówka, może być nawet niewielki szczupaczek, ale żeby było coś, czym mógłbym się pochwalić przed kolegami. W końcu docieramy nad wodę, rzeka wije się malowniczo, promienie słońca odbijają swoje oślepiające światło od tafli wody, rozkładam wędkę, jeszcze tylko kilka rad od bardziej doświadczonych kolegów i rozstajemy się, oni idą na swoje ulubione miejscówki, a ja zostaję sam z moją wędką, pudełkiem z przynętami i nadzieją na złowienie jakiejś ryby. W końcu pierwszy rzut, przynęta ląduje w wodzie i nic, kolejne rzuty nic się nie dzieje pomyślałem, że a może coś robię nie tak, może przynęta nie taka. Czas mija, a ja dalej nie mam mojego upragnionego szczupaka. Czas mija a moja wiara z minuty na minutę słabnie. W tym momencie wracają koledzy, też nic. Postanawiamy, więc przenieść się kilka kilometrów w dół rzeki, może tam los będzie dla nas łaskawszy. Po kilku minutach docieramy na miejsce, zakręt rzeki otoczony pochylonymi nad wodą drzewami, kilka z nich leży w wodzie podmytych przez wodę, na dnie trochę kamieni. Tak jak poprzednio rozstawiliśmy się z kolegami i zaczęliśmy wędkowanie z nadzieją na złowienie jakiejś ryby. Stanąłem przy zwalonym drzewie, zarzuciłem przynętę i zacząłem ją powoli ściągać, prąd znosił ją w stronę powalonego drzewa. Gdy przynęta była już niebezpiecznie blisko wystających z wody gałęzi poczułem silne uderzenie, wędka wygina się we wszystkie strony, pomyślałem „jest mój pierwszy w życiu szczupak”, serce w jednej chwili zaczęło bić jak szalone, zacinam i rozpoczyna się hol mojej pierwszej i jedynej w tym dniu ryby. Po krótkim, ale za to emocjonującym holu ku mojemu zdziwieniu pierwszym szczupakiem złowionym na spinning okazał się słusznych rozmiarów okoń. Piękny garbus długości 36 cm, mojej radości nie było końca, nie dość, że to była moja pierwsza ryba złowiona metoda spinningową, to jeszcze taka piękna. W taki właśnie sposób złowiłem mojego pierwszego w życiu garbusa. [2013-11-15 10:28]

krisbeer

Mam już swoje lata więc moja przygoda z wędkowaniem zaczęła się prawie 40 lat temu. Modne były wówczas wyjazdy grupowe (tzw. zakładowe). Pewnego razu tata zabrał mnie na taką wyprawę, wisła przewóz. Auto marki nysa tata, jego koledzy i ja, jedyny małolat. Panowie rozstawili wędki gruntowe (wiadomo bambusy) i zajęli się konsumpcją trunków niezamarzających. Pałętałem się po brzegu przez kilka godzin, panowie już na wesoło i nagle! Branie na wędce taty niewiele myślą podniosłem wędkę i szarpnąłem, poczułem opór, i zbaraniałem, co mam dalej robić. Podbiegł jeden z kolegów taty i zabrał mi wędkę. Na szczęście tata krzyknął do niego żeby mi zostawił wędkę a mnie kazał kręcić kołowrotkiem i podciągać wędkę. Nie wiem ile to trwało, ale pamiętam że stałem po kolana w wodzie (cholera to ryba mnie wciągała), po jakimś czasie wyciągnąłem rybę na brzeg, był to ,,olbrzymi'' leszcz a ja się mało nie (wiadomo co ze szczęścia). Od tamtej pory z przerwami wędkuję do dziś. [2013-11-15 12:53]

malysebo

Moja przygoda z pierwszą rybą była gdy miałem ok 5 latek. Mój dziadek zabrał mnie nad małą malowniczą rzeczkę. Pamiętam jego sprzęt wędkarski. Kij z gałązki wierzbowej spławik z pióra gęsiego kawałek żyłki i mały drucik wygięty. kawałek chleba i pełno frajdy. Nauczył mnie jak odpinać jak się obchodzić z rybą. Zawsze mi mówił traktuj ją tak jakbyś sam chciałbyś żeby cię traktowali. Coś pięknego wszystko zawdzięczam jego osobie nawet moja pierwsza bambusowa wędka była od niego. Dziekuje Papa !! [2013-11-15 13:07]

kacpx

W sumie to mój kolega mnie tym zaraził :) Razem pojechaliśmy na staw dziadka ,o którym się dowiedziałem niedawno przed wypadem :) On wyciągał ryby jak maszyna ,a mi wpadły tylko trzy karasie ... Nie miałem też swojej wędki więc nie byłem zbyt obeznany :D [2013-11-15 13:10]

pigment8

Mam 25 lat. Wędkarstwem zaraził mnie mój starszy brat (wielki pasjonat tego sportu), kiedy miałem około 8 lat. Brat zabierał mnie często ze sobą nad rzekę, gdzie mu przez pewien czas tylko towarzyszyłem i obserwowałem jego zmagania. Z biegiem czasu otrzymałem od niego swoją pierwszą wędkę na którą łapałem kiełbie, płotki i okonki. Z biegiem czasu zacząłem bardziej poszerzać swoją wiedzę na temat wędkarstwa. Czytywałem czasopisma wędkarskie oraz dużo czasu nad wodą spędzałem ze znajomymi wędkarzami, którzy zawsze chętnie dzielili się ze mną swoimi doświadczeniami i umiejętnościami. Obecnie jestem amatorskim wędkarzem i jak tylko czas pozwala zabieram pokrowiec z wędkami i jadę nad pobliską rzekę, która kojarzy mi się z dzieciństwem i moją pierwszą przygodą z wędkowaniem. Z sezonu na sezon mam coraz większe doświadczenie, które przekłada się na wyniki podczas połowu. Podsumowując moją krótką historię, chcę stwierdzić, że nie wyobrażam sobie życia bez wędkowania. Jest to piękna pasja, która pozwala spędzać wolny czas nad wodą w otoczeniu przepięknej Polskiej przyrody, a w dodatku można cieszyć się ze zdobyczy, którą sami upolujemy:). [2013-11-15 14:07]

remik21

  Miałem szczęście dorastać prowadzony przez dziadka, który spędzał długie lata na łonie natury i który pozornie nie mógł wymyślić nic lepszego do roboty w wolnym czasie, niż spędzanie czasu nad wodą z szalonym dzieckiem i uczyć go, jak rozpocząć połów .

Tak więc większość z umiejętności wędkarskich które teraz posiadam, uzyskałem właśnie przez tą osmozę. Wiele osób nie miało tego rodzaju dzieciństwa, zwłaszcza po przeprowadzce do dużego miasta, stają się oni głodni radości, chcą nauczyć się jej na świeżym powietrzu, ale nie mogą znaleźć nauczyciela. [2013-11-15 15:07]

kamil11269

Moja przygoda z wędkarstwem rozpoczęła się od pasji kuzyna i wspólnych wyjazdów na karpie. Jeździł on najczęściej na stawy w Bartoszowie i łowił na pobliskiej rzece pod domem. Na rzece łowił małe ryby, a na stawach co jakiś czas siadł jakiś karpik. Pewnego dnia zadzwonił do mnie, żebym przyjechał z rodzicami do niego. Jego mama miała nas odwieść na staw, właśnie do Bartoszowa, o którym słyszałem tylko wcześniej z jego opowieści. Kuzyn chciał mi dać wędkę, żebym spróbował sobie połowić. I wyjechaliśmy.... Na stawie założył mi spławik i chyba jak dobrze pamiętam kukurydzę. Potem zmienił mi na grunt i rzucił około 40 metrów od brzegu. Byłem pełen podziwu :) Tego dnia kuzyn złowił karpia, z którym - jak pamiętam - zrobiłem sobie zdjęcie. A swój pierwszy kij kupiłem na targowicy w Krośnie. Tata zaproponował, żeby kupić cały sprzęcik, czyli wtedy kołowrotek, żyłkę, wędzisko, spławik, ołów i haczyki. Nazwa firmy wędziska to "Spławik". Żyłka oczywiście była bardzo gruba. Wtedy jeszcze nie wiedziałem nic o hamulcu w kołowrotku, chociaż zakupiony nie miał go nawet wbudowanego. Był to sprzęt dla początkujących. Moją pierwszą metodą połowu - zresztą tak jak chyba u większości - spławik. Chodziłem z tatą na pobliski most niedaleko mojego domu. Płynęła tam mała rzeczka (nawet potok) - Iwonka. Łowiliśmy tam małe rybki (wtedy nie znaliśmy nawet nazwy). Były to szczeble potokowe. Cieszyliśmy się z każdej rybki. Pierwszymi rybami były właśnie one. Nie rosły one duże. Największa jaką teraz złowiłem to (przypadkowo przy łowieniu brzanek) 9 cm. Ale miało być o dawnych czasach. Wtedy łowione były po około 5 cm długości. Ale każda dawała radość, jakby była karpiem. Moim pierwszym łowiskiem, był właśnie ten most i jego okolica. Woda w najgłębszym miejscu miała tam około 45 cm głębokości. Nie trzeba było daleko zarzucać bo szerokość potoczku miała może 2 metry. Starczyło wypuścić trochę żyłki i tylko oczekiwać na brania. O ile dobrze pamiętam to moimi pierwszymi przynętami było ciasto, następnie kukurydza, a potem różne robaki. Ciasto wyrabiałem zawsze domowym sposobem. Jeszcze wtedy nie "wydziwiałem" z dodatkami itp. Małe szczebelki dobrze brały na to ciasto. Następnie po jakiś kilku tygodniach spróbowaliśmy kukurydzy. Była za duża - jak my sobie to tłumaczyliśmy - i rybki nie brały. Na robaki przyszedł czas znacznie później. Ryby brały na nie bardzo dobrze. I jeszcze jeden plus - nie spadał z haczyka tak szybko jak ciasto. To było w lecie - na wakacjach, a w czasie zimy na mikołaja dostałem pierwszą książkę o wędkarstwie, a mianowicie książkę pt. "Relaks z wędką". Był to poradnik dla początkującego wędkarza. Jego autorem jest Pan Markus Wehrle. Następnym czasopismem, ale to już o dużo później jak już byłem bardziej doświadczony było czasopismo "Wędkarstwo" od kolekcji hachette. [2013-11-15 15:19]

adamus1818

Moje pierwsze ryby łowiłem na stawie przeciwpożarowym będąc dzieckiem. Wędkowali tam koledzy, więc pomyślałem czemu ja mam nie spróbować. Miałem wtedy jakieś osiem lat. Pamiętam, że dostałem od wujka starą wędkę Jaxon dł. 156 oraz stary kołowrotek, który trzeszczał podczas zwijania żyłki. Pamietam jak starsi koledzy mówili: '' ryby straszysz tym kołowrotkiem''. Nie do opisania była radość z połowów małych ''Bączków''. Potem zacząłem coraz bardziej i bardziej interesować się wędkarstwem, próbować nowych technik, kupować coraz lepszy sprzęt. I tak jest do dzisiaj. Z tym, że nie ograniczam się już do małego zbiornika przeciwpożarowego. Jednak mam miłe wspomnienia z tamtego okresu :) [2013-11-15 15:29]

barrakuda81

Mężczyzna rodzi się łowcą...Odkrywa w sobie ten pierwotny instynkt i realizuje pasje z nim związaną-wędkarstwo.Tak było i ze mną.Wyssałem to z mlekiem matki.To coś co jest na stałe wbudowane w mój łańcuch DNA...Pierwsze wyprawy jak zwykle pod okiem ojca.Potem zostałem samotnym łowcą i w zasadzie tak zostało :tylko ja i moja zdobycz.Niemal intymny kontakt z naturą... [2013-11-15 16:55]

nitedor

Mój początek z wędkarstwem zaczął się w wieku 5lat na małej strudze płynącej przez moją wieś. Tam chodziłem z moją siostrą w letnie dni szukać ochłody. Woda była po kolana więc widać było elegancko dno. Zaintrygowały mnie rybki , rozmiarami nie grzeszyły :D Usiłowałem je łapać w ręce no ale się nie udawało.Na drugi dzień uzbroiłem się w starą nie dużą firanką(nie zbyt wędkarska postawa,no ale miałem 5 lat :D ) i w ten dzień z siostrą nałapaliśmy z 10 ryb, i to jakich ...... KIEŁBI :) to były moje pierwsze własnoręcznie złapane rybki i zjedzone. Jak wracam pamięcią jak tata musiał je obierać,mama smażyć, a poźniej jak z całą rodzinką żeśmy je jedli.Wspomnienia bezcenne (oczywiście tata i mama nie chcieli zrobić mi przykrości dlatego to dla mnie zrobili ) Pozdrawiam! [2013-11-15 17:59]

2006steryd

Będąc małym chłopcem zawsze chciałem wędkować . Obserwując starszych kolegów z wędkami strasznie im zazdrościłem , gdyż sam nie miałem wędki. Będą kiedyś w sklepie zobaczyłem spławik z haczykiem i żyłka nawiniętą na drabinkę. Nie wiedziałem , że to zestaw do bata. Miałem parę złotówek i kupiłem go. Poszłedłem nad wodę za paroma wykopanymi robaczkami. Rozwinąłem zestaw , założyłem robaka i wrzuciłem do wody. Koniec żyłki trzymałem w ręce. Nagle patrze spławik znikł , więc energicznie szarpnąłem żyłkę i w ten oto sposób złapałem pierwszego w życiu karasia. Mała rybka , a co za radość. To był mój pierwszy raz. No i bakcyl połknięty :D [2013-11-15 18:50]

okiem_sandacza

Witam w dzisiejszym wpisie opiszę wam jak to się zaczęło ,że stałem się zapalonym wędkarzem. Mieszkam nad jeziorem ,mój brat jest wędkarzem,wujowie również więc nie mogło być inaczej ja też zostałem:) Pierwsze moje razy były pod opieką brata i wuja było to w 2000 roku gdy miałem aż niecałe 5lat! Wędkowanie wtedy polegało na tym ,że brat wyrzucał mi zestaw spławikowy i dostawałem do ręki wędkę i obserwowałem spławik ,pierwszą moją rybą był leszcz pokaźnych jak na pierwszy raz rozmiarów bo aż 1kg. ryba wróciła do wody a w mojej głowie tym czasem zasiało się "nasionko" o nazwie wędkarstwo,które było pielęgnowane przez moją rodzinę. Gdy poszedłem do zerówki pojechaliśmy na zakupy do Szamotuł ,chodziliśmy po sklepach i dzielnie znosiłem wybieranie ciuchów przez mamę,jedzenia itp. itd.. i zawsze na koniec zakupów dostawałem nagrodę w postaci zabawki;) Jednak tym razem coś się zmieniło,poszliśmy po świeże owoce i warzywa na rynek i traf chciał ,że na jednym ze stoisk były artykuły wędkarskie... Nieśmiało podszedłem i stojąc na palcach podziwiałem wędki, kołowrotek , przynęty ,które tam leżały. W moich oczach rozpalił się żar chęci posiadania własnej wędki! Podszedłem do mamy i podjąłem dorosłą decyzję "Mamusiu ,ja nie chcę zabawki. Dzisiaj kup mi wędkę." podeszliśmy i wybrałem sobie kij firmy DAM ,pamiętam była to wędka teleskopowa i miała 3,6m i wyglądała raczej topornie ,ale ja się uparłem i dostałem co chciałem. Gdy poszliśmy o babci wuja zrobił mi zestaw spławikowy bez kołowrotka i pobiegłem nad jezioro z moją wędką. Przypuszczam ,że ten obrazek wyglądał bardzo komicznie -,dziecko nieco ponad metr wysokości z ciężkim kijem ze spławikiem ,ale nie robiłem sobie nic z tego i łowiłem na pusty haczyk. Pamiętam to jak dziś mimo ,że aura na dworze dziś zgoła odmienna, był gorący dzień czerwcowy ,wielki stary pomost na rybakówce ,ja i moja wędka. Wsadziłem zestaw do wody i patrzę a spławik znika mimo ,że na haczyku nie było przynęty siłuje się tak na prawdę nie z rybą a ciężką wędką i wyciągam okonia około 20cm ,który w moich oczach urósł do rozmiarów giganta po chwili sytuacja się powtórzyła ,pusty hak i spławik znika z oczu i kolejny okoń! Wędkarze spływający z jeziora mieli puste siatki i nic nie złowili,czułem się wtedy jak mistrz -,złowiłem aż dwa okonie! Niesamowity wynik myślałem i każdego wędkarza raczyłem moją niesamowitą historią :) Byłem bardzo podekscytowany i radość mnie rozpierała i w taki sposób ziarenko wemnie rosło i rosło wraz z wiekiem moja wiedza o wędkarstwie wzrastała, co raz bardziej interesowałem się rybami,ich obyczajami,kazałem sobie czytać o rybach ,później sam już czytałem i każdą wolną chwilę spędzałem nad wodą. Niestety pewnego dnia gdy oparłem moją wędkę na płocie przy domu mojej babci ktoś ukradł moją damę.. Było mi strasznie źle płakałem przez kilka dni.. Do dziś nie rozumiem dlaczego ktoś się połakomił na wędkę z bazaru za około 40złotych.. Ale mimo tego jeszcze bardziej wsiąkłem w wędkarstwo dowiedziałem się o spiningu,dostałem pierwszą wędkę spiningową, pierwsze przynęty ,koguty skradzione z pudełka brata.. Ale to już temat na kolejny wpis:) Reasumując cieszę się że zostałem wędkarzem i dzięki temu miałem motywację do nauki i czerpię z tego wielką przyjemność. Wędkarstwo to świetna sprawa i pasja ,której nie da się tak po prostu zostawić bo przecież każdy człowiek jest zbudowany w 80% procent z wody.. Wszędzie gdzieś znajdzie się jakiś stawek,ciórek z małymi płotkami,jeziorko i tak to już jest woda wzywa i przyroda nie daje o sobie zapomnieć gdziekolwiek bym był! Pozdrawiam Albert Woźniak [2013-11-15 19:38]

Szpulka28

Tak jak niegdyś chciałam zostać nauczycielem, później weterynarzem a kiedy indziej mieć swój sklep zoologiczny tak niewiele się zmieniło, bo sklep nadal chcę mieć. Tyle, że tym razem wędkarsko-zoologiczny a wędkarstwo zakorzeniło się we mnie, bo z krwią mi zostało przekazane. Dawne miłości w sercu zostaną na zawsze. Przygoda ta zaczęła się w moim przypadku bardzo wcześnie. Miałam niewiele ponad 5 latek kiedy tato z dziadkiem zabierali mnie na pomost, gdy sami szli połapać. Siedziałam wtedy grzecznie i obserwowałam spławiki, a każde branie głośno anonsowałam. Mieszkałam wtedy z dziadkami na wsi więc i częste były wypady nad wodę. Moje pierwsze złapane przeze mnie rybki (jeżeli można je tak nazwać) to chwycony w wiaderko narybek. Wiem, że niezbyt to mądre było ale nikt mnie nie uświadamiał, że nie powinnam tego robić, bo mogę te rybki w ten sposób zranić. Cóż z czasem sama do tego doszłam. Później, gdy podrosłam i na wsi bywałam już tylko w odwiedzinach tato z dziadkiem sadzali mnie ze swoimi wędkami na pomoście, a sami szli zajmować się swoimi "sprawami". Mnie zaś informowali, że jak nie nałapię im ryb to prędko do domu nie wrócimy. Tak więc siedziałam (najczęściej z sąsiadem-zapalonym wędkarzem) łowiąc uklejki i okonki spod pomostu i obserwując okazy jakie wyciągał Pan Irek. Dziadek pokazywał babci uklejki i mówił, że dziś słabo brało, a ja szczęśliwa z tego, że się spisałam czekałam kiedy znów mnie zabiorą. I później nadszedł czas kiedy dziadkowie przeprowadzili się do miasta. Skończyły się weekendy i długie wakacje na wsi. Nie było zabierania na ryby i tak moje wspomnienia powoli się zacierały. Do czasu kiedy znów wybrałam się na ryby na staw koleżanki u niej na wsi. Poczułam znów słodki smak sprzed lat i to co kiedyś tak bardzo lubiłam znów we mnie odżyło ze wzmożoną siłą. Zaczęłam wypadać na różne komercyjne łowiska i bardziej interesować się metodami, regulaminami. Po dwóch latach łowienia na zapuszczonych stawach, stawkach i gliniankach zrobiłam kartę wędkarską. Poszerzyła się moja wiedza, zainteresowanie ciągle coraz większe, a hobby z dzieciństwa nadal we mnie żyje. Rośnie świadomość i szacunek do tych stworzeń. To wszystko we mnie ewoluuje i aż ciekawa jestem co w przyszłości może jeszcze z tego wyniknąć… [2013-11-15 21:07]

MonsterFishPolska

Hmm, zaczęło się to całkiem niewinnie jakiś rok temu. Dostałem zaproszenie od cioci i wujka na przyjazd do nich do pięknego miasteczka, położonego nieopodal Trójmiasta, Żukowa na wakacje. Długo się nie zastanawiając spakowałem swoje graty i wsiadłem w pociąg (czekała mnie dość długa bo 18 godzinna podróż z Nowego Sącza do Gdyni). O wędkarstwie nie miałem żadnego pojęcia, lecz mój wujek jest wędkarzem od około 15 lat i jego wyposażenie jest ogromne. Kilkanaście wędzisk od spiningowych aż po karpiówki. Przynęt spiningowych około 300 szt do tego różnego rodzaju zanęty i przynęty karpiowe. Pojechałem ta główni aby odpocząć nad morzem lecz jednego pięknego dnia postanowiliśmy jechać na niewielkie dzikie jeziorko obfitujące w białą rybę a w szczególności płoćie, leszcze, karasie i liny. Dzień przed wyjazdem skoczyliśmy do oddalonego o jakieś 100 m od miejsca zamieszkania sklepu wędkarskiego i kupiliśmy 2 kg zanęty na płoć, kukurydzę o smaku waniliowym i truskawkowym, oraz w pobliskim spożywczaku kukurydzę konserwową. Nad łowisko pojechaliśmy o godzinie 4:30 było one oddalone od nas o jakieś 50-60 km. Na miejscu byliśmy o godzinie 5:10. Po rozpakowaniu się, zanęceniu i zarzuceniu wędek do wody była godzina 5:40. Mieliśmy trochę czasu bo do godziny 11:00. Pierwsze branie było na mojej Daiwie (wędka spławikowa dł. 3m) wyciągnąłem swoją pierwszą rybę i ku nie dowierzaniu mojego wujka był to pięknie ubarwiony 20cm okoń który wziął na kukurydzę o smaku truskawki :D (wielkie było to zaskoczenie). Kolejne brania następowały po około 10-20 minutach, były to przede wszystkim małe płotki i średniej wielkości leszcze które dostarczyły mi dużo adrenaliny. Razem złowiliśmy około 5 kg ryb. Oczywiście wszystkie wróciły do wody. Były to niezapomniane chwile w moim życiu. Zostałem tak zainfekowany wędkarstwem że postanowiłem zrobić kartę wędkarska i udało mi się to zrobić w wakacje bieżącego roku. Należę teraz do Koła PZW Zakamienica w Nowym Sączu. [2013-11-16 12:25]

^^TekturA^^

Oglądałem w telewizji boso przez świat właśnie w tym odcinku było o plemieniu w Afryce, głównie zajmowało się łowieniem ryb potem z wujkiem i dziadkiem w czasie wakacji pojechaliśmy na moj pierwszy połów ryb a moją pierwszą rybą był kleń 2,9kg [2013-11-16 19:10]

Lajt87

Na wstępie chciałbym wszystkich serdecznie powitać i życzyć niezapomnianych chwil nad każdą wodąJ. Moja historia z wędkowanie zaczęła się kiedy byłem jeszcze młodziakiem , z racji tego że mój Tata jest zapalonym spinningistą więc od tej metody przyszło mi poznawać uroki wędkarstwa J oczywiście teraz już chętnie zapoznaję się z każdą metodą połowu J….A więc wracając do moich  pierwszych chwil z wędką … tata dał mi w rękę wędę z blaszką na żyłce i kazał trenować na podwórku żuty , były supły , były zrywki  dokładnie jak nad wodą J gdy już miałem pierwsze treningi na „sucho” za sobą tata postanowił mnie zabrać nad rzekę odrę . Na wyprawę wyruszyliśmy   ja , wujek i mój tata. Nad wodą widomo jak najszybciej chciałem zabrać się za łowienie , oczywiście pierwsza główka i to płytka, usypana piaskiem ale co tam ja jestem twardy J  Tata z wujkiem stwierdzili   że na tej płytkiej wodzie nie będzie szczupaka… mylili się , najpierw wycholowałem jak się puźniej okazało 1,8Kg szczupłego , którego bałem się odhaczyć i po kilku majtnięciach sam się odhaczył (wołałem tatę ale niestety bez skutku) rzucając dalej trafił się kolejny 2.0Kg ten już się sam nie odhaczył i został na kotwiczce do przyjścia mojego taty .  Wujek z tatą nie złowili wtedy niestety nic … taka krótka przygoda z pierwszej wyprawy spinningowejJ

[2013-11-17 17:02]

Lajt87

Na wstępie chciałbym wszystkich serdecznie powitać i życzyć niezapomnianych chwil nad każdą wodąJ. Moja historia z wędkowanie zaczęła się kiedy byłem jeszcze młodziakiem , z racji tego że mój Tata jest zapalonym spinningistą więc od tej metody przyszło mi poznawać uroki wędkarstwa J oczywiście teraz już chętnie zapoznaję się z każdą metodą połowu J….A więc wracając do moich  pierwszych chwil z wędką … tata dał mi w rękę wędę z blaszką na żyłce i kazał trenować na podwórku żuty . Były supły , były zrywki  dokładnie jak nad wodą J gdy już miałem pierwsze treningi na „sucho” za sobą tata postanowił mnie zabrać nad rzekę odrę . Na wyprawę wyruszyliśmy   ja , wujek i mój tata. Nad wodą widomo jak najszybciej chciałem zabrać się za łowienie , oczywiście pierwsza główka i to płytka, usypana piaskiem ale co tam ja jestem twardy J  Tata z wujkiem stwierdzili   że na tej płytkiej wodzie nie będzie szczupaka… mylili się , najpierw wycholowałem jak się później okazało 1,8Kg szczupłego , którego bałem się odhaczyć i po kilku majtnięciach sam się odhaczył (wołałem tatę ale niestety bez skutku) rzucając dalej trafił się kolejny 2.0Kg ten już się sam nie odhaczył i został na kotwiczce do przyjścia mojego taty .  Wujek z tatą nie złowili wtedy niestety nic … taka krótka przygoda z pierwszej wyprawy spinningowejJ

[2013-11-17 18:56]

jajek121

Witam. Wędkarstwem zaraziłem się (o matko!) w....1977 roku. Właściwie ,to chyba od sąsiada, który każdą wolną chwilę spędzał mad wodą. Niestety dzisiaj choroba przykuła go do łózka - gościu jest po 80-tce. A jeszcze rok temu bez względu na pogodę jeździł na rybki. Łezka się kręci w oku jak wspominam moją pierwszą wędkę. Piękną trzyczęściową ......bambusówkę i kołowrotek z ruchomą szpulą z napisem "Zdiełano w CCCP". Wtedy wystarczyła kromka chleba jako przynęta i ciasto ugniecione na szybko, albo "glizdy" ukopane przed blokiem przetrzymywane w puszce po konserwie. Tyle radości dawała każda złowiona płotka czy krasnopióra. Ech. Pozdrawiam. [2013-11-17 21:11]

rdmk72

Kiedy skończyłem 40 lat ... postanowiłem odpocząć.Kupiłem wędkę. Usiadłem nad wodą. W jednej chwili stałem się człowiekiem uzależnionym.Uzależnionym od spokoju, natury .... adrenaliny.Wędkarstwo dało mi oddech, który czasami trzeba zaczerpnąć by mieć energię aby iść dalej. [2013-11-17 21:29]

stan

Swoją przygodę z wędką zacząłem w wieku siedmiu lat. Ojciec, wytrawny wędkarz zabrał mnie na ryby nad urokliwe jezioro w Lipinach, Bandyń. Leszczyków, takich do kilograma było tam bez liku, występował tez licznie  węgorz. Wędkę rozwinął mi tato, założył robala i zarzucił ja ,miałem tylko uważać na brania i wyciąganie ryb z wody. Moją wędką był trzymetrowy bambus ,dość cienki, żyłkę nawijało się na dwa gwoździe zamocowane w miejscu gdzie w dzisiejszych czasach znajduje się kołowrotek. Za czym rodzic zdążył rozłożyć swoje dwa bambusy, dłuższe od moich i posiadające kołowrotki, o ruchomej szpuli, tzw. katiusze, ja już się darłem, ze spławik zniknął pod wodą. Teoretycznie wiedziałem, że trzeba zaciąć delikatnie i w tempo, ale to moje pierwsze zacięcie okazało się mordercze dla około półkilowego leszcza. Pofrunął na gałęzie drzewa rosnącego nad wodą, a ojciec zamiast łowić, musiał zabawić się w zbieracza szyszek i ściągać moją zdobycz. Później, po kolejnych  braniach, a było ich bez liku, już szło mi lepiej z zacinaniem, leszczyki ostro zażerały robale i nie było problemu z ich wyciąganiem, gorzej szło mi z ich odhaczaniem i zakładaniem dżdżownic. Po każdej złowionej rybie prosiłem tatę o odhaczenie ryby i założenie przynęty, wreszcie po paru godzinach ten się zdenerwował i odmówił dalszej współpracy ze mną. Nie wyrośnie z ciebie prawdziwy wędkarz, jak sobie sam nie będziesz radził, tak powiedział, a ja co miałem robić, męczyłem się okrutnie z tymi podstawowymi elementami wędkarskimi, aż doszedłem do jako takiej wprawy i już nie musiałem nikogo o nic prosić. Robak w rękę, na haczyk i do wody, za chwile branie, podcięcie, ryba na haczyku, odpięcie jej i włożenie do wspólnej siatki. Tak się zagalopowałem, ze nie zwróciłem uwagi, ze ojciec przygląda mi się  z zadowoleniem, wyciągał rybę za ryba, jemu brały jakby większe, nawet wyjął ładnego węgorza. Tak się zakończyła moja pierwsza wyprawa na ryby do Lipian. .Kiedy już byłem dorosły i sam jeździłem na wyprawy wędkarskie, często wracałem nad te jezioro, pozostał mi do niego wielki sentyment. [2013-11-18 18:02]

troc

         Od lat najmłodszych byłem- najpierw mimowolnym a z biegiem czasu coraz bardziej świadomym a co najważniejsze samodzielnym wędkarzem. A zaczęło się niewinnie- wyprawy z rodzicami pod namioty najpierw jezioro Hajka, Niedalino, Rosnowo w dawnym województwie Koszalińskim a w późniejszym okresie czasu przepiękne jezioro Drawsko gdzie nawet mieliśmy swój domek. Każdy wyjazd oczywiście okazywał się mniejszą lub większą wyprawą wędkarską po której prawie zawsze pozostawał pewny niedosyt wrażeń młodego człowieka, z każdym powrotem do domu już wspólnie z moim nieżyjącym już guru wędkarstwa- Ojcem planowaliśmy kolejny wyjazd. A nauczyciela miałem wspaniałego- miłośnika przyrody, człowieka prawego a wreszcie wędkarza, wędkarza z krwi i kości. Moją drugą pasją były wówczas książki a konkretnie książki podróżnicze- Arkady Fiedler i jego „Kanada pachnąca żywicą” czy też „Ryby śpiewają w Ukajali” i inne- kto czytał ten wie, jak potrafi beletrystyka z odrobiną osłonki literackiej fikcji  wpłynąć na młody wówczas i chłonny umysł chłopaka, rozbudzała wyobraźnię do granic. A później- to już z górki, hop do samochodu- i nad wodę, wątpliwości nie mam nigdy po co jadę nad wodę-magia wędkowania, magia przyrody, sposobność wyciszenia a że przy okazji można złowić rybkę…... Wspaniałe jest również wędkowanie  bez końca  sezonu, całoroczne- przyroda jest piękna o każdej porze roku, czy to lato czy też zima.

        Z perspektywy czasu kiedy ktoś się zapyta - od kiedy wędkujesz? spokojnie mogę odpowiedzieć- od zawsze, kolego, od zawsze.

[2013-11-18 19:28]

borysekk

Mnie wędkarstwem zaraził kolega. Zabrał mnie nad wodę , dał na chwilę swój spining i powiedział "a rzuć se parę razy" no i "rzuciłem", obrotówkę pochwycił 54 cm szczupak :),kolega wtedy nie złowił nic, a ja "rzucam se" już dwa lata prawie. Pozdro dla wszystkich "rzucających" ;) [2013-11-18 21:49]

użytkownik

Moje początki z wędkarstwem mógłbym zamknąć w trzech słowach-dziadkowie,weekendy,rzeka.Mam to szczęście ,że dziadek i babcia mieszkają nad samiutką rzeką.I to właśnie nad tą rzekę zaniosła mnie ciekawość.Nikt mnie nie zmuszał,nie włożył do ręki kija i powiedział "Masz spróbuj". Wędkarstwo zrodziło się u mnie ze zwykłej ciekawości.Zacząłem mając około 9-10 lat.Pierwszy teleskop zakupiłem przypadkiem.Przypadkiem,bo wychodząc z domu nie miałem na pewno w głowie zakupu wędki.Na targowisku było stoisko wędkarskie i tak jakoś wyszło.Sprzedawca dobrał akcesoria i się zaczęło.Teleskop mam do dzisiaj.Jest chyba nie do zniszczenia.Nie łowie już nim.Stanowi tylko pamiątkę.Symbol mojego początku z wędkarstwem.Łowiłem wówczas kiełbie,ukleje,małe płotki,od czasu do czasu zdarzył się okoń.Nie miałem pojęcia,że ryby można zwabić zanętą.Spławik rzucałem w spokojne rejony rzeki i czekałem.Przypon?A co to takiego.Krętlik?Hmm.Spławik.Śruciny i haczyk.Tylko tego potrzebowałem.Każda ryba cieszyła.Nawet najmniejsza.Najpierw mnie,a potem kota :) [2013-11-19 08:38]

Rysiiek

Oczywiście nie nauczyłem się sztuki wędkowania z książek, z filmów czy z opowiadań. Uważam, że pierwsze kroki nad wodą z wędką muszą być przeprowadzone z kimś bardziej doświadczonym.I tak w moim przypadku był to mój Tata. Nie jestem w stanie dokładnie przypomnieć sobie kiedy był mój pierwszy raz. Tak czy inaczej doskonale pamiętam lata, kiedy miałem może z 10 lat i jeździliśmy regularnie całą rodziną pod namioty, gdzie do dyspozycji mieliśmy również duże jezioro. Z tego co sobie przypominam zawsze rano, skoro świt, wypływaliśmy swoim pontonem w rejs i wracaliśmy jak już słońce nie dawało nam żyć bo było już zbyt wysoko. Moja nauka wędkowania rozpoczęłą się od spławika i płotek. To były w 95% ryby które łowiłem. Oczywiście miałem z tego wielką radość. Zawsze towarzyszyło takiej wyprawie moc emocji i śmiechu, jak ktoś wpadł do wody, jak nas na pontonie dopadła ulewa, albo jak złapaliśmy niespodziewanie zupełnie inną i dużą rybę. Kiedy zacząłem się już sam bardziej interesować sztuką wędkowania, rozpoczęliśmy wyjazdy nieco bardziej wymagające. Kanały, inne jeziora, nocne wyprawy na konkretną rybę, większa rzeka itd. W wieku 15 lat zrobiłem kartę wędkarską i od tej pory z mojej strony było już więcej inicjatywy jeżeli chodzi o wspólne wyjazdy. To ja bardziej wszystko organizowałem od samego pomysłu, do przygotowania sprzętu i zanęty od podstaw. I tak minęło już trochę czasu, kiedy tata ze względu na stan zdrowia musiał już pożegnać się z wędkowaniem a ja całkowicie przejąłem po nim pałeczkę i mam nadzieje, że wszystko co wiem przekaże swoim dzieciom i zaszczepię w nich bakcyla wędkowania. [2013-11-20 09:54]

Solan

Wszystko zaczęło się tak jak większość pasji… czyli od przypadku. W wieku 12 lat zostałem oddelegowany na wakacje do rodziny mieszkającej na wsi. Dni były bardzo gorące, więc rodzinka postanowiła, że najlepszym sposobem na umilenie sobie popołudnia będzie udanie się na pobliską „żwirownię”. Składa się ona z kilku zalanych i oddzielonych od siebie dołów, otoczonych z jednej strony gęstymi krzakami, a z drugiej lasem. Jako, że nie potrafiłem zbytnio pływać, pozwolono mi tylko brodzić wokół najmniejszego zbiornika. Chodząc sobie dookoła zauważyłem, że za jednym z krzaków siedzi starszy pan i coś tam mruczy pod nosem i wymachuje długim kijem w stronę wody. Z ciekawości zacząłem podchodzić coraz to bliżej. Właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczyłem wędkarza „za żywo”. Starszy Pan był bardzo mile usposobionym jegomościem, który chyba narzekał na brak towarzystwa, bo od razu zaczął mi opowiadać krok po kroku co robi. Każdy swój czyn komentował jakimiś wędkarskimi terminami (które z racji mojego wieku niewiele mnie obchodziły, bo i nie miałem pojęcia o co mu chodzi). Jego opowieści trwały w nieskończoność , a mnie interesowało tylko kiedy w końcu coś wyciągnie na haczyku. Opowiadał jakie duże ryby były na tej żwirowni, jakie załapał , jakie mu się zerwały. A ja nie chciałem mu wierzyć, bo tylko co jakiś czas wyciągał malutkiego kilkucentymetrowego okonka. Opowieści trwały by pewnie w nieskończoność gdyby nie fakt , że nagle zaczął się nerwowo rozglądać i pocić. Okazało się, że Matka Natura wzięła nad nim górę i musiał szybko udać się „na stronę”. Rzucił tylko szybkie ”Popilnuj wędek” i już widziałem jego sylwetkę oddającą się w stronę pobliskiego lasku. Trochę bardziej ośmielony z powodu braku właściciela sprzętu, postanowiłem mu się bliżej przyjrzeć. Nic nie brało więc postanowiłem wędkę wyciągnąć z wody. Ot zwykły kij z leszczyny z pojedynczym kawałkiem włosa, na włosie spławik z pióra i jakiś haczyk z czerwonym robakiem na końcu. Bojąc się nieco reakcji wędkarza na moją samowolkę postanowiłem odłożyć zestaw z powrotem do wody. Rozbujałem leszczaka i najładniej jak potrafiłem (wzorem właściciela sprzętu) wyrzuciłem go przed siebie. Niestety nie wyszło tak jak planowałem i zamiast w miejsce, z którego został wyciągnięty, zestaw wpadł w pobliskie gałęzie wystające z wody. W panice zacząłem delikatnie podszarpywać zestaw i gdy już udało mi się go uwolnić od zaczepu, nagle poczułem nowy. Byłem bliski załamania i pełen strachu co na to wędkarz dlatego w panice odłożyłem wędkę na podpórkę zrobioną kawałka kijka. Już się chciałem ulotnić, gdy nagle zobaczyłem, że spławik wypłynął na powierzchnię, ale za chwilę znowu się zatopił. Widziałem to już wcześniej przy okazji brań okoni więc wiedziałem już –jak to określał wędkarz - że coś „wisi” na haczyku. Szybko podniosłem wędkę i zacząłem przyciągać rybę do brzegu. W tym momencie zjawił się straszy Pan, a ja oddałem mu wędkę z wybąkniętym „Przepraszam”. Wędkarz tylko się uśmiechnął i powiedział, że jak zacząłem to muszę skończyć. Podpowiadał mi tylko, że nie mam się spieszyć, mówił co mam robić, a czego nie i już za moment wyciągnąłem malutkiego linka („na oko” 10-12 cm). Ryba została zarekwirowana przez wędkarza i wypuszczona do wody z tekstem „Przyjdź z rodzicami”. Już wtedy załapałem bakcyla, jednak z powodu braku możliwości (mieszkałem w centrum miasta z daleka od zbiorników wodnych) na wędkowanie „pełną gębą” musiałem czekać jeszcze 16 lat. Ale żwirownię wspominam z sentymentem i zawsze jak odwiedzam rodzinę znajdę czas na to, aby spróbować na niej szczęścia. [2013-11-20 11:42]

bosnox

Moja przygoda z wędkarstwem zaczęła się o przypadkowego obejrzenia programu wędkarskiego i właśnie po tym zdarzeniu wędkarstwo bardzo mnie inspirowało. Mozolnie krok po kroku zbierałem pieniądze za zakup sprzętu, jako, że nie mam 18 lat łapałem się dorywczych prac lecz każda kolejna złotówka przyprawiała mnie o uśmiech.Gdy wreszcie nadszedł ten wyczekiwany moment, pierwszego wyjazdu na ryby z kilogramem zanęty i puszką kukurydzy, niestety moje wysiłki poszły na marne, miesiące przygotowywań nagrodziły mnie bezrybiem. W gruncie rzeczy przez to wydarzenie poczułem prawdziwą magie wędkarstwa, od tego czasu nie mogłem doczekać się kolejnego wyjazdu. Po pewnym czasie moje wyniki nie były rewelacyjne, a co prawda oscylowały w okolicach zera nie przejmowałem się, wiedziałem, że ,"to ryzyko zawodowe". Z czasem nabierałem doświadczenia, przybywały kolejne trofea. Mama bez przerwy wierciła mi dziurę w brzuchu, słyszałem tylko " po co Ci to, tylko pieniądze na to wydajesz, a żadnej ryby do domu nie przywieziesz". Powiem szczerze, że dzięki temu uwierzyłem w siebie, bo przecież bez niczyjej pomocy spełniłem swoje marzenia. [2013-11-20 20:33]

Vayshan

Moja przygoda z wędkarstwem zaczęła się, kiedy to byłem jeszcze dzieckiem. Wraz z moimi wujami wyruszyliśmy na wyprawę wędkarską. Wielkim przeżyciem i wydarzeniem był wtedy dla mnie ten wyjazd. Dzisiaj pewnie wyśmiałbym ów wujków, bo sprzęt jakim się posługiwali, nie dość, że był w opłakanym stanie, to zapewne pamiętał jeszcze czasy PRL-u. Ja, wtedy młody, niedoświadczony, ba! Niedoszły wędkarz nie wnikałem w to, czym będziemy polować, po prostu chciałem złowić pierwszą w swoim życiu rybę. Droga nad łowisko dłużyła się niemiłosiernie. W międzyczasie pogrążałem się w domysłach, jakiego ogromnego szczupłego wyciągnę, jak piękne i rozległe będzie jezioro, nad które zmierzamy. Z wieloma pomostami, trzcinowiskami i z opadającymi ku wodzie drzewami. Pływając pośród przyjemnych, rozkosznych wręcz domniemań, nawet nie zauważyłem kiedy dojechaliśmy na miejsce. Zajechawszy starym wujkowym Mercedesem, powszechnie znanym jako "beczka", kierowca ów pojazdu począł ryć w leśnym błocie. A że beczka była samochodem niezwykle potężnym, to pokonała nieznaczną dlań przeszkodę z nader wielką łatwością. Wujowie zwykli wtedy mówić, że "czołgu to nic nie zatrzyma :)". I mieli rację, bo po przemknięciu przez podłożoną nam kłodę pod nogi, wreszcie mogłem zobaczyć na własne oczy ziemię obiecaną. Natenczas ujrzałem co następuję:Mały, zaniedbany staw, umiejscowiony w niesłychanie monumentalnym lesie, otoczony wieloma starymi drzewami. Wyglądało to raczej na opuszczoną sadzawkę, aniżeli na rybny staw. Woda w owym stawiku była raczej przejrzysta, z ubogą roślinnością, więc pomyślałem, że nie powinna sprawiać trudu. Tylko te drzewa, które rosły przy samiutkim brzegu...  Ekipa poczęła wyjaśniać mi jak się bawić tymi klockami, żeby coś sensownego zbudować. Po chwilach wyjaśnień, oświadczyli mi, że celem naszego przyjazdu jest szczupak, którego miało być tam w brud. Dostałem jedną z wyżej wymienionych starych, bazarowych wędek, która dzisiaj pewnie wzbudziła by we mnie śmiech i pogardę, ale wtedy nie, nawet nie śmiałem wybrzydzać. Wziąłem ofiarowany mi ekwipunek w zapalone ręce i podszedłszy do styku lądu z wodą magicznego jeziorka, jąłem biczować wodę zawiązanym na końcu żyłki (była tak gruba, że do dzisiaj nie widziałem grubszej) biało-czerwonym riperem. Nie obchodziła mnie wtedy technika prowadzenia, hamulec i inne takie zaawansowane ówcześnie rzeczy. Ja po prostu spełniałem się, ŁOWIŁEM.  Mijały dziesiątki minut, a ja dalej rzucałem niczym opętany. W tym czasie obydwaj moi opiekunowie złowili po szczupaku. Nie były to jakieś wielkie okazy, ale mi i tak imponowały. Czas upływał a szczupaki nawet chyba nie raczyły powąchać mojej cudownej przynęty. W końcu musiało się coś zdarzyć. I się zdarzyło. Postanowiłem zarzucić na skraj trzcinowiska i... gumeczka ukochana ma wylądowała na jednym z tych upierdliwych drzew. Ach, jak ja je wtedy przeklinałem! Przekląłem je na wsze czasy. Być może już dziś ich tam nie ma ;) Ale wracając do wątku: gumki oczywiście nie udało się odzyskać i równało się to dla mnie z końcem łowów. Ja zszedłem z łowiska o przysłowiowym kiju. W międzyczasie moi mentorzy dołowili po kilka sztuk. Byłem zaskoczony, że w takim bajorze, kryją się takie stwory. Przecież starałem się i obławiałem wodę centymetr po centymetrze, a mimo to nikt nie zaszczycił mnie swą zębatą paszczą. A oni? Jak oni to zrobili? Ówcześnie, była to dla mnie czarna magia. Jak się można zresztą domyślić, wszystkie ryby dostały w łeb i powędrowały do zamrażarki. Wtedy uznałem to za stosowne, bo przecież jedziemy, żeby coś złowić, a co się z tym wiąże - upolować. Wujowie dali mi porządną lekcję wędkowania, ale niestety zapomnieli o tak ważnej dziś etyce wędkarskiej. Zaimponowali mi tak bardzo, że nie dałem za wygraną cwaniaczkom z podwodnych łąk. Postawiłem sobie za cel, w końcu złowić upragnionego szczupaka. Tyle, że z czasem i nauką, którą wyniosłem z różnego rodzaju czasopism, moje podejście do tego wyjątkowego hobby diametralnie się zmieniło. Trafiłem wtedy też, na wedkuje.pl gdzie wiele się nauczyłem. Nauczyłem się głównie owej etyki wędkarskiej. Idea C&R wkraczała wtedy na salony i utrzymuje się na szczęście do dziś. Ja wpoiłem sobie myśl "Złów i wypuść" do głowy wraz z wiedzą pozyskiwaną z różnorakich źródeł. Siedząc teraz tu i pisząc to opowiadanie, potępiam postępowanie moich "guru" wędkarskich. Bodajże dzisiaj nie pozwoliłbym im na takie czyny i uznał za zwykłych mięsiarzy, których to wyjątkowo nie znoszę. I gdyby nie to, ze to oni wprowadzili mnie w tajniki wędkarstwa, przekląłbym ich tak jak zrobiłem to z tamtym drzewem :) Ale to już historia. [2013-11-20 20:59]

Kowalik321

Gdy miałem 9 lat bardzo nie chciało mi sie wychodzic z domu ,a wtedy tata powiedział mi , że jedziemy na ryby. Kiedy dojechalismy na miejsce tata pokazał mi wędkę i jak się nią posługiwac troche załapałem a troche nie.Była to wędka podlodowa ,a to był środek lata ponieważ nie mogłem utrzymac tych wielkich wędzisk tata dał mi tą.Lecz gdy pierwsz raz zarzuciłem spławik znikł mi z oka tata powiedział abym zaciął i tak zrobilem .Po króciutkiej walce okazało się że był to 25 cm karpik niepamiętam ile kg miał .

Tak sie zaczęła moja przygoda z rybami z roku na rok łapałem coraz wieksze ryby liny 41cm 1,5kg i w tym roku szczupaka 87 cm, 5kg.A moim łowiskiem było to miejsce w którym pierwszy raz zasiadłem gdy byłem mały.

[2013-11-20 21:46]

pinoczet29

Przygodę z wędkarstwem rozpocząłem jak większość starszych wędkarzy jako dziecko nad stawem.Moimi pierwszymi wędkami były kije tzw."leszczoki"(Jak najdłuższy kij wycięty z lasu.Najczęściej z leszczyny)Żyłka i haczyk.Spławik zazwyczaj był zrobiony z piórka,pomalowany lakierem do paznokci.Później w moim otoczeniu były modne małe plastikowe bombki.Jedną mam do dziś.Ołów też każdy kombinował na swój sposób.Jak już udało sie gdzieś kupić to była to taśma ołowiana zwinięta w rulonik.Haczykiem często była wygięta szpilka.Przynęta to najczęściej ciasto z chleba i czerwone robaki.Na stawie łowilismy zazwyczaj karasie.Zdarzały się liny,kiełbiki i "żgajki"(cierniki),które denerwowały wszystkich.Wspominam miło tamte czasy.Pełno dzieciaków nad małym stawkiem w lesie.Staw miał swoje źródełko i z jednej strony małą tame.Dno było żwirowe.Woda bardzo czysta.Wszyscy się tam kąpali w gorące letnie dni.Obecnie to już nie to samo miejsce.Ludzie wolą nawrzucać śmieci do wody niż o nią dbać.Widuję często sterte śmieci nad jeziorami i rzekami po turystach i pseudowędkarzach.Przykry widok.Dzisiejsza młodzież ma inne zajęcia.Żyją inaczej niż my kiedyś gdy nie było telefonów komurkowych,tylu programów w telewizji,komputerów czy konsol do gier.Dawniej wszyscy robili coś na podwórku.Latali gdzieś po okolicy bytując z naturą.Obecnie nieliczni młodzi ludzie dali się wyciągnąć z domu i potrafią czerpać radość z obcowania z naturą oraz o nią dbać.Myślę,że jedną z wielu przeszkód jest koszt wędkowania w Polsce.Odpycha to nie jedną osobę która chętnie by połowiła legalnie.Niestety co jezioro to osobne zezwolenia i składki.Jadąc pod namiot na wakacje wielu nie stać już na kolejne zezwolenia.Większość jest uzalezniona do jednego jeziora gdzie już ma opłaty.Ale to już inny temat.Wracając do początków. Pierwsza wędkę teleskopowa z kołowrotkiem dostałem na komunię.Jaka to była radość.Skok technologiczny olbrzymi.Tak mi się wtedy wydawało.Zacząłem jeździć ze starszymi kuzynami nad większe zbiorniki.Poznałem nowe metody.Ogromne wrażenie zrobiła na mnie metoda gruntowa Ping pong wykonany z pojemnika od jajka niespodzianki.Poznałem nowe gatunki ryb.Apetyt rósł. Na bazarach w Poznaniu można było kupić wiele cudownych akcesoriów u ruskich i wietnamczyków.Pracowałem w wakacje żeby kupić kolejny sprzęt.Poszukując nowych wrażeń nad wodą zacząłem łowić karpie.Przynosiło mi to dużą frajde.Powoli sprzęt się gromadził.Latka uciekały.Trzeba było wkroczyć w kolejny etap życiowy.Nauka się skończyła i trzeba iść do pracy.Coraz mniej czasu na ryby.Bywały sezony,że byłem tylko kilka razy w roku nad wodą.Na początku 2011 roku los się uśmiechnął.Nowa praca dała mi więcej wolnego czasu.Wkroczyłem w kolejny etap wędkowania.Postanowiłem dołożyć spinning do mojego sprzętu.Zmieniło się bardzo dużo w moim hobby.Spinningowanie przyniosło mi wiele radości.Podobnie jak wtedy gdy dostałem pierwszy teleskop.Prawie każdą wolną chwile spędziłem nad wodą.Doskonaliłem nową technike.Bardzo dużo nauczyłem się czytając na wedkuje.pl. Poławiałem ładne okonie,szczupaki i sumy.Sprawiało mi to wiele satysfakcji.Na przyszły rok postawiłem na doskonalenie metody opadu i połowie sandacza.Udało mi się zakupić za grosze starą łódkę którą remontuje.Myślę,że bardzo mi pomoże w szukaniu nowych miejscówek.Nie odszedłem od metody gruntowej.Czasami lubię posiedzieć na koszyczek lub spławik.Sezon jeszcze trwa ale już nie mogę doczekać się wiosny:-)Pozdrawiam. [2013-11-21 18:57]

rysiek38

Było to tak ---- było ciepłe sierpniowe popołudnie ,słoneczne i z delikatnymi powiewami wiatru gdy u drzwi stanęła ciotka Wanda z Ryśkiem i sprzętem od razu padł tekst-idziemy na ryby Ciotka jeszcze pogadała chwile z Matką i poszliśmy. Poszliśmy jest tu słowem nie na miejscu bo ja najmniejszy to raczej wymuszałem bieg za mną ,tak mnie ciągnęło Na miejscu czyli "Brysiu" zostałem zaopatrzony w 2-czesciowy kij bambusowy z rękojeścią z korka o długości ok 2,5 metra, kołowrotek z ruchoma szpulą produkcji ZSSR w kolorze seledynowo-białym gdzie tzw.terkotka wydawała dżwięk podobny do Syreny na wolnych obrotach przy złym ustawionym zapłonie. mocowany dwiema gumkami które kiedyś były oponkami z jakiegoś samochodzika, żyłkę stilon Gorzów nr 30 w ilości około dziesięciu no może w porywach piętnastu metrów [tęczówka] hak nr 4,ołów z kabla klepany no i oczywiście gęsie pióro w tradycyjnym kolorze jedyne dostępne na rynku w sklepach sportowych' kolec jeżozwierza był marzeniem no i w pewnym sensie snobizmem' czyli zieleń biel i czerwień ...przynęta oczywiście czerwony robak {kopany i zakładany przez Ciotkę } a po naszymu glizda, Na początek oczywiście instruktaż czyli co jak się ten magiczny zestaw obsługuje czyli rozwijasz parę metrów żyłki na ziemie przyciskasz palcem żyłkę do wędki ,wymach i jak kij będzie mniej więcej na godzinie drugiej to zwalniasz żyłkę,, po pierwszym rzucie zestaw zamiast w wodzie wylądował za mną i na kołowrotku wyrosło mi coś co jedynie dało by się porównać do peruki lub fryzury Wioletty Willas. na szczęście Ciotka zrobiła ciach ,straciłem chyba 5 z 10 metrów gorzowskiego wynalazku i dało łowić się dalej. no i w końcu jak to powiadają słowo ciałem się stało i zestaw wylądował w wodzie a dokładnie w stawie zwanym Brysiowym mniej więcej w miejscu gdzie obecnie jest wysepka. zresztą tu dodam że do dziś to moje ulubione łowisko mimo że często głębokość wody często tam nie przekracza pół metra. po kilku minutach spławik delikatnie podskoczył po czym płynnie zanurzając się poszedł w bok,Ciotka i Rysiek [jej syn a mój przyszywany kuzyn] zresztą tak jak i Ciocia razem krzyknęli ...zacinaj no i tak zrobiłem,efektem było WYHOLOWANIE górnej wargi czegoś co miało być moja pierwszą ryba no ale za drugim razem poszło znacznie lepiej bo był to karaś i to złoty' rekordowy bo miał ok 10 cm. do zmroku zkilałem jeszcze 3 sztuki [największy rekordowy miał 12 cm] NO I TAK TO SIĘ ZACZĘŁO !!! czyli bakcyl trafił na mój brak odporności i pewnie do ostatnich moich dni z cichowariactwa iak to co poniektórzy zwą się nie wyleczę no i zresztą nie mam nawet zamiaru się z tego leczyć zresztą przy okazji wdał się we mnie kolejny bakcyl w postaci obserwacji przyrody no i w miarę możliwości jej fotografowania . [2013-11-21 19:28]

cepiel

Moja przygoda z wędkowaniem trwa długo biorąc pod uwagę że mam 24 lata a pierwszą wędkę dostałem od kolegi w wieku lat 7,może 8 ,czyli jakieś 2/3 mojego życia jestem zarażony tą pasją. A zaczęło się tak. Moja rodzina wynajmowała pokoje gościnne w domu w którym mieszkaliśmy. Jednymi z najemców było małżeństwo Dębicy, które miał syna mniej więcej w moim wieku, dokładnie dwa lata starszy, a rok młodszy od mojego kuzyna którego też udało mu się zarazić. Byliśmy jak jedna wielka zgraja wiele wspólnych zajaw, mniej więcej ten sam rocznik... Z czasem nasza miejscowość spodobała się na tyle małżeństwu że postanowili wybudować domek letniskowy i tak zrobili 100metrów od mojego domu, więc nasze trio utrzymywało kontakt. Pewnego dnia mama przyniosła mi słuchawkę że Kuba chce ze mną rozmawiać, a ten powiedział mi żebyśmy z kulfonem przyszli w umówione miejsce i tak zrobiliśmy. Pamiętam ten dzień jak wczoraj. Z oddali lasku wyłania się kuba i niesie 3 wędki. Jedną wręcza mnie drugą kuzynowi i poszliśmy nad wodę. Zarzuciliśmy na haczyki ciasto wędkarskie(do tej pory wiedziałem o cieście jakim mama piekła) i...nie pamiętam co było dalej bo szmat czasu minął. Pamiętam jednak rozstanie gdy wróciliśmy do domu. Razem z kuzynem oddajemy wędki Kubie a ten do nas: "weźcie sobie ,to dla was" "jak dla nas...za darmo, na zawsze?" jak zdziwione dzieciaki zapytaliśmy. "tak" i poszliśmy do domu. Mi dostała się wędka shakespeare a kuzynowi Mikado. Po powrocie do domu zdziwiony opowiadam mamie co się stało a ona mi wyjaśniła że P. Adam, ojciec Kuby ma w dębicy sklep wędkarski. Wiec swoją pierwszą wędkę dostałem. Nie będę opowiadał swojej pierwszej przygody bo ona właściwie trwa do dzisiaj, a skończy się na pewno, bo skończyć się musi. [2013-11-23 00:46]

Amur12098

Mój pierwszy kontakt z wędkarstwem bym jak miałem 13 lat. Brat podarował mi swoją wędkę. i wtedy się zaczęło wędkowanie z rodziną i kolegami. kiedy pojechałem na moje pierwsze wędkowanie jeszcze zbytnio nie wiedziałem co i jak mam robić. Kiedy wytłumaczyli mi wszystko wiedziałem że będzie to moje hobby. Moją pierwszą rybą był karp 3 kg. Jest to dla mnie pięknachwila gdyż bardzo sie tym zainteresowałem i zacząłem jeździć na zawody.  [2013-11-24 09:04]

Amur12098

Witam wszystkich. Moją historie z wędkarstwem zacząłem dzięki mojemu bratu od którego dostałem swoją pierwszą wędkę miałem wtedy 12 lat. Kiedy pojechałem na swoją pierwszą wyprawę wędkarską nie wiedziałem jeszcze zbytnio co to było łowienie, ale z każdym wyjazdem na łowisko zdobywałem coraz większą wiedzę na ten temat. moją pierwszą rybą był karp 3 kg od tego momentu kiedy go złowiłem wiedziałem ze będzie to moja pasja. Zacząłem jeździć na zawody wędkarskie i zawsze byłem najmłodszym zawodnikiem. Łowienie to moja pasje . Dziękuje Pozdrawiam :) [2013-11-24 09:12]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej