Zaloguj się do konta

Przygody z małym stawem i sklerotycznym (ale kochanym) ojcem

Kilka dni temu odwiedziłem malutki stawik, który znajduje się kilkaset metrów od mojego domu. Od dłuższego czasu mu się przyglądałem jednak jego rozmiar skutecznie mnie odstraszał. Za mały, myślałem.

Zacząłem od spinningu. Dwa dni po dwie godziny łowienia i ani brania. Po kilku dniach dosyć zrezygnowany ukulałem najprostsze ciasto (mąka pszenna+cukier waniliowy+woda) i znowu uderzyłem na ów stawek zobaczyć co tam w wodzie siedzi.

Pierwszy rzut i od razu zdecydowane branie. Płotka, wzdręga nie, to najzwyczajniej japoniec czyli karaś srebrzysty. Wprawdzie bardzo mały ale i taka zdobycz wystarczyła by powspominać wędkowanie na spławik nad Biebrzą 15 lat wstecz za małego urwisa.

Wieczór udany. Wprawdzie okazów nie było ale około 25 karasi i mały lin to zawsze coś, szczególnie na starym zardzewiałym haczyku, żyłce 0,27mm(!) i bazarowym kiju. Czas wrócić do domu, wyciągnąć wnioski i wrócić na mały stawek.

Dwa dni później odwiedzam lokalny sklep zoologiczno-wędkarski, który okazał się jedynym w okolicy kilku kilometrów. Tutaj jednak zaskoczenie. Mimo małej wiedzy ekspedientki zakupiłem wszystko co chciałem a ceny były wręcz 'internetowe'.

Czas na odrestaurowanie starych bazarowych wędek. Tym razem na jednym wędzisku zamontowałem żyłkę 0,14mm z takim samym przyponem, hakiem nr 6 i spławikiem na stałe 3,5g. Drugą wędkę wyposażyłem w główną żyłkę 0,14mm i przypon 0,10mm. Haczyk 10, spławik 1,5g i wio nad wodę!

Pierwsze minuty to dociążanie spławików i odpędzanie się od wścibskich komarów. Jednak już po chwili dwa wędziska zarzucone. Jedna wędka spoczywała oparta o prowizoryczną podstawkę a na haku dyndały 3 'ząbki' kukurydzy. Druga wędka spoczywałą w rękach, na haku wisiały białe robaki i co chwilę wyciągałem karasie wielkości 10-15cm.

Spoglądając co jakiś czas na drugą wędkę zauważyłem, że spławik zaczyna ładnie płynąć. Spiąłem szybko małego karasia i chwytam za drugą wędkę. Pare sekund oczekiwania, spławik idzie w dół i zacięcie.

Jest! Coś większego bo wędka zaczyna dosyć dobrze pracować i wyraźnie ryba stawia opór. Początkowo dosyć łatwo podpływała w moją stronę jednak z chwilą mijania zatopionego konaru niebezpiecznie wpłynęła w jego rejony. Przez chwilę widziałem jak żyłka owija się o gałąż i już miałem się poddać jednak ryba szczęśliwie sama wypłynęła spod konaru i uwolniła żyłkę. Ciągnę do samego końca. Przy samym brzegu powolutku chwytam żyłkę i łapię moją zdobycz w ręce.

30cm Karaś sprawił mi wielką radość i wylądował wraz z innymi 'zdobyczami' w siatce.

Chwytam za telefon i proszę ojca o rychłe przybycie wraz z aparatem. Po 30 minutach zjawia się z moją rodzicielką niestety w aparacie brakuje karty...

No nic. Zdjęcia pamiątkowego niestety nie uświadczyłem ale wspomnień nikt mi nie odbierze, nawet skleroza mojego tatka ;)

Rybki zostały wypuszczone a w tej chwili przygotowuję wędki na kolejną zasiadkę przed pracą czyli godzinę 5:00 dnia jutrzejszego.

Morał z tej opowieści jest prosty i wszystkim dobrze znany: 'mały staw daje radę gdy kartę w aparacie mamy' ;)

Opinie (0)

Nie ma jeszcze komentarzy do tego artykułu.

Czytaj więcej