Pstrągowe hocki klocki
Mariusz Kościelski (kostekmar)
2010-07-03
Z entuzjazmem wstałem z wyrka około godziny drugiej nad ranem i zaparzywszy kawę, zjadłem kanapki. Cichutko ucałowałem moją kochaną żonę i opuściłem mieszkanie.
Wpakowałem wszystko do samochodu, wsiadłem i odpaliwszy silnik sięgnąłem po pilota od bramy. Klik i nic. Brama się nie otwiera. Jeszcze kilka klików i ciągle to samo. Wysiadłem podszedłem do bramy i niestety nie słychać pracy silniczka. No, to po wyprawie. Natychmiast dzwonię do kumpla i mówię, żeby pakował się do wyra bo już sobie pojechaliśmy. Ta cholerna brama. Znowu nie zadziałała. Zaraz potem dzwonię do drugiego kolegi z tą samą wiadomością.
- Tomek, nie mogę wyjechać, bo brama się rozpierniczyła. Nie mogę otworzyć!
- Dobra, to poczekaj podjadę swoim – odpowiada.
Zaraz potem dzwonię do poprzedniego kolegi i oznajmiam jemu, aby zwlekł się ponownie, ponieważ jedziemy na te pstrągi. Z pewną dozą nieśmiałości oznajmił, że będzie czekał przed blokiem.
Po piętnastu minutach Tomek podjechał po mnie i pojechaliśmy po następnego uczestnika wyprawy.
Jadąc na łowisko opowiadaliśmy sobie o różnych przygodach związanych oczywiście z Naszą wędkarską pasją. Przejechawszy około 30 km znaleźliśmy się nad pstrągową rzeczką. Zaczęliśmy rozwijać sprzęt i szykować się do wędrówki w dół rzeki. Nagle Tomek zaczyna nerwowo przeszukiwać samochód.
- Co jest grane Tomek? – zapytałem.
- Nic, nie mogę znaleźć kołowrotka – odpowiada.
- Poszukaj dobrze. Na pewno zabrałeś – kontynuuję.
- Wiesz, chyba d…a z łowienia, jednak zostawiłem w domu idąc po kluczyki do samochodu po Twoim
telefonie – odpowiada z uśmiechem. Cóż będę obserwował Wasze poczynania.
Zaczęliśmy w końcu przeszukiwanie rzeki woblerkami. Po chwili Tomek puka mnie w ramię.
- Patrz tam pod to drzewo na wprost, to chyba samołówka? – stwierdza.
- Wiesz co? Masz rację. Wyjmij z plecaka odczepiacz i zaraz ją ściągniemy – odpowiadam.
Po kilku chwilach mamy przy sobie kawał żyłki, chyba 40-stki z hakiem nr 1. Całe szczęście, że był pusty, być może robak został oskubany i rybka nie uwiesiła się na tym badziewiu. Za kilkanaście metrów ściągamy drugą samołówkę i po sprawie.
Idziemy dalej wzdłuż rzeki, ale brań nie ma. Dochodzę do miejsca w którym leżą zwalone drzewa. Jedno pod przeciwległym brzegiem wzdłuż rzeki, drugie po mojej stronie w poprzek rzeki. Kurcze trzeba jakoś wpuścić wobka.
- Weż nurkującego – podpowiada zza pleców Tomek. Tu pod tym drzewem jest dół i tam powinien siedzieć – dodaje po chwili.
Założyłem zgodnie ze wskazówką kolegi. Wpuściłem pod drugi brzeg i szybko ściągnąłem wzdłuż drzewa leżącego w poprzek rzeki. I nic. Druga próba i też nic. No to jeszcze trzecie podejście. Już miałem wyciągać z wody, jak tu nie walnie. Widać, że taki około 40 cm. Kilka młynków i spina się z woblera. Trzeba iść dalej. Tutaj nic już po mnie, a tym bardziej po pstrągu.
Oddaliłem się dość znacznie, tracąc po drodze woblerka w malowaniu małego pstrąga i stanąłem na zakręcie gdzie dość znacznie rzeka spowalnia. Obławiam to miejsce woblerem w malowaniu okonka, na którego zawsze coś tam wyciągam. Po kilku rzutach czuję puknięcie, ale nie zaciąłem. Jednakże widzę jak pstrąg podąża za nim. Przy mnie oddalił się w otchłań rzecznego dołka. Przemieszczam się dalej, obławiając kolejne miejsca. Nagle stop. No ładnie, zaczep. Tracę łownego woblera.
- Kurcze, dawno nie miałem takiego pecha – burczę sobie pod nosem. Dwa wobki. Odczepiacz nie dał rady tak niefortunnie się zaczepiły o podwodne przeszkody.
W końcu spotykamy się wszyscy i postanawiamy już wracać. Słońce zaczyna coraz mocniej przygrzewać. Robi się duszno. Przygoda z pstrągami dobiegła końca.