Zaloguj się do konta

Psy - początek

Wiele razy zapuszczałem się w najdziksze zakątki, by wyciszyć umysł i podbudować zszarpane nerwy. Można przyjąć za pewnik łacińską maksymę, że „ natura sanat, medicus curat”, czyli że to natura uzdrawia, a lekarz tylko leczy. Ileż to razy uciekałem na łono natury, by móc przemyśleć w spokoju wiele ważkich zgryzot i problemów, sam już nie zliczę. Tę uzdrawiającą moc kocham chyba najbardziej pośród wszystkich zalet wędkarstwa, a złowienie ryby, samo w sobie nie jest moim głównym celem. Tak też miało być i tym razem. Nałożyło się na siebie kilka przykrych przeżyć. Śmierć kilku bardzo bliskich osób w ciągu zaledwie dziesięciu miesięcy, problemy w pracy, wypadek pod ziemią i utrata pary serdecznych przyjaciół, wszystko to spowodowało, że moja kondycja bardzo podupadła. Zadzwoniłem więc do szefa, wytłumaczyłem mu w kilku zdaniach o co chodzi, a ten nie oponując, udzielił mi kilkudniowego urlopu. Postanowiłem po raz kolejny poddać się wędko-kuracji.
Małżonka też rozumiała że jestem rozbity, więc poczyniła stosowne zakupy i przygotowała dla mnie prowiant. Ja spakowałem wszystkie moje badziewia, ucałowałem żonkę i pojechałem w siną dal. Jechałem przed siebie myśląc o wszystkim co mnie spotkało w czasie tego feralnego roku. Byłem zgaszony i niczego poza drogą nie widziałem. Uciekałem od tych trosk, a one podążały uparcie za mną jak cień. No i stało się! Kiedy przed oczami mignęła mi błękitna jak szata maryjna koszula policjanta i jego lizak, hamowanie zajęło mi jakiś moment i zatrzymałem się dopiero po kilkudziesięciu metrach. Bez emocji cofnąłem na wstecznym i zatrzymałem się we wskazanym miejscu.
Opuściłem szybę, wyłączyłem silnik i położyłem ręce na kierownicy. Pan policjant obszedł auto dookoła, a jego kolega stał z ręką na kaburze i obserwował mnie. W końcu funkcjonariusz zbliżył się do otwartego okna i przedstawił się:
-Komenda policji w XXXXXXX, starszy aspirant Janusz XXXXXX. Poproszę prawo jazdy , ubezpieczenie……. etc. No i niech mi pan kierowca powie, gdzie to tak pędzi na złamanie karku, że policyjnego patrolu nie zauważył?
- A jak odpowiem, że mi się wcale nie spieszy to mi pan uwierzy? Zagadnąłem.
Musiałem wyglądać tragicznie, bo pan władza badawczo na mnie patrząc oznajmił:
-Oj, cos mi się zdaje, że pan nie powinien prowadzić panie kierowco. Będę musiał pana zbadać na okoliczność spożycia alkoholu.
To mówiąc, założył plastikowy ustnik na to malutkie, aczkolwiek cwane urządzonko i nakazał mi dmuchać. Po chwili sprawdził odczyt i zakomunikował:
- Z jednego zarzutu pana zwalniam. Jest pan trzeźwy. Ale przekroczył pan prędkość nie stosując się do ograniczenia, wiec zapraszam do radiowozu.
Poczłapałem za nim i usiadłem na tylnym siedzeniu. Policjanci przeglądali papiery a ja się im przyglądałem z rezygnacją.
- Typowe „psy”. Pomyślałem.
Jeden po czterdziestce, w stopniu st.aspiranta, a drugi młodszy, może koło trzydziestu lat w stopniu sierżanta. W pewnym momencie młodszy zapytał odwróciwszy się w moją stronę:
- Jeśli wolno zapytać, to gdzie pan łowi?
Nie usłyszał odpowiedzi więc zapytał ponownie:
- No…. Niech pan powie…. Gdzie pan łowi?
Dopiero teraz pytanie do mnie dotarło, więc cicho odparłem:
- No wszędzie tutaj w okolicy. Jest tu ze dwadzieścia różnych zbiorników, więc jest duży wybór.
Na to odezwał się starszy gliniarz:
- No ale z pewnością ma pan jakieś ulubione miejsca. Jeśli to nie jest tajemnica, to niech pan powie coś na temat. My też z kolegą jesteśmy tym zarażeni.
To powiedziawszy uśmiechnął się patrząc w lusterko. No i zaczęła się rozmowa, z której wynikało, że obaj panowie policjanci są zapalonymi wędkarzami i że od jutra mają wolne, więc planują jakiś wypad na dwa, może trzy dni, bo już mają dość tego pozowania na poboczu i gonienia idiotów. Dowiedziałem się, że mają takie jak i ja upodobania, stosują te same metody i że nasze drogi już się pewnie skrzyżowały, bo łowiska preferują te same. Przy okazji dowiedzieli się o moim wypadku, o kłopotach i smutnym przebiegu roku. Rozmowa trwała może dwie godziny i zaowocowała zawarciem układu. Pan starszy aspirant rzekł:
- No to ja proponuję panu panie Wojciechu, że zrobimy tak: zapomnimy że pana widzieliśmy, a jutro z rańca dojedziemy na pana łowisko i tam będziemy kontynuować rozmowę przy wędkach. Ci goście bardzo mi się spodobali, więc nie odmawiałem i zgodziłem się na propozycję.
Pożegnaliśmy się jak koledzy. Jeszcze tylko zatrąbiłem i pomachałem na do widzenia i pojechałem dalej. Cała ta sytuacja trochę mnie zaskoczyła, ale też poprawiła mi znacznie humor. Nawet zacząłem dostrzegać piękno naszych cysterskich okolic.
Po przybyciu na mój uroczy cypelek, przekonałem się, że wędkarzy wokół brak. Ucieszyłem się z tego faktu, bo najbardziej cenię sobie samotność i spokój nad wodą. No chyba że towarzyszy mi Kolega Miras, bo on zawsze wyczuwa w jakim jestem nastroju i umie się dostosować. Brak wędkujących mnie nie zaskoczył, ponieważ w środku tygodnia jest to częsta sytuacja. Przygotowałem obozowisko, rozłożyłem sprzęt, coś tam pozanęcałem i wywaliłem się na mój prze wygodny fotel. Słońce było już wysoko i przyjemnie głaskało mnie po twarzy. Po drugiej stronie zatoczki, nieruchoma jak posąg, stała przy trzcinowisku czapla. Że też one tak potrafią na tej jednej nodze stać. Wokół, na pobłyskującej tafli jeziora, uczyły się nurkowania młode krzyżówki pod bacznym okiem rodziców. Delikatny wiaterek grał na podeschniętych liściach trzcin jakąś kojącą melodię, a drobniuteńkie listki oślepiająco białych brzóz recytowały wiersz o przemijaniu. Od razu go usłyszałem. Zacząłem sobie przypominać jak to szło. Będąc smarkaczem czytałem książki Zbigniewa Nienackiego. W jednej z nich, zamieszczony został wiersz, który miał być napisany przez mazurskiego, ludowego poetę. Jak on się miał nazywać? Gustaw Kodrąb? Chyba tak. Więc jak to leciało?

„Złota Rękawica”
Jezioro moje, w gładkiej toni
widziałem kiedyś dziecka twarz.
Jakiż to wiatr te fale gonił,
co odebrały oczom blask?
Jezioro moje, z twojej toni
już nie wyciągnę sieci znów,
zabrakło siły w starczej dłoni.
I wiary brak, nadziei, słów.
Jezioro moje, twojej toni
obcym imieniem mówi czas,
na mojej pieśni łańcuch dzwoni
niewoli, usta ciśnie głaz.
Jezioro moje, w twoje tonie
z ojczystych słów oddaję śpiew.
Jak kamień krzywdy wiersz zatonie.
Czy kiedyś zabrzmi jękiem mew?
Ojczyzno moja, ponad tonią
żurawi zwątpień krzyk jesieni.
Do starych gniazd dostępu bronią
trzcin szable. Aż się los odmieni.
I znowu polski rycerz dumnie
podejmie złotą rękawicę.
Widziałem ją w blaszanej trumnie,
gdzie wróg rozbitą miał przyłbicę.
I wy wrócicie tu łabędziem
w łopocie żagli białych skrzydeł,
mój grób z brzozowym krzyżem będzie
jak z Grottgerowych malowideł.
Zarzućcie w tonie nocne sieci
po pieśni sen ukryty w fali.
A jeśli grobu nie znajdziecie,
zechciejcie chociaż wiersz ocalić.
To taki patriotyczny wiersz, ale ma w sobie nostalgię, tęsknotę, smutek….. Utrwalił mi się w pamięci tak samo, jak opisy mazurskiej przyrody których Pan Nienacki był mistrzem. I dzięki tym książkom nauczyłem się widzieć piękno świata. Tak sobie przypominając ten wiersz zapadłem w głęboki sen. Mój umęczony umysł śnił o wszystkich tych ludziach, których pożegnałem, których już nie będzie nigdy obok mnie, choć wiem, że patrzą na to wszystko z innego wymiaru i w jakiś sposób kierują moim życiem. Kiedy się obudziłem, panował już szary zmierzch.
Zjadłem kolację, przygotowałem lampę gazową, która jest nieodzownym sprzętem na nocne wypady, wygrzebałem z namiotu lampkę „led” i założyłem na otok kapelusza, pozmieniałem haki w zestawach na takie z tylnymi zadziorami. Na lżejszą wędkę założyłem potężną rosówę, a na cięższą małego filecika z uklei. Oba zaś zestawy umieściłem na końcu opadającego łagodnie dna. Do jedenastej w nocy nic się nie działo, ale czekałem cierpliwie. Tuż po dwudziestej trzeciej zaczęły podchodzić węgorze. Dzwonki alarmowały na przemian, a ja biegałem od wędki do wędki, lądując co rusz sznurowadła mierzące po pięćdziesiąt centymetrów. Około pierwszej w nocy, dzwoneczek zawieszony na cięższej z wędek zadzwonił dziko i spadł do wody. Uderzenie było bardzo mocne. Uchwyciłem wędkę oburącz i podciągnąłem samym kijem. Znów poczułem uderzenie. Hamulec odpuścił ze dwa metry i znów nastąpiło szarpnięcie. Pomyślałem, że teraz z pewnością będzie jazda. No i była. Całe szczęście, że w tym miejscu nie ma żadnych zawad na dnie. Ryba szarpała się jak szalona. Sądząc po akcji wędziska, domyśliłem się, że to może być piękny węgorz. Choć odległość rzutu wynosiła tylko około trzydziestu metrów, hol ryby wydawał się trwać i trwać. Podkręciłem hamulec, by nie dopuścić do okręcenia się zdobyczy wokół czegoś na dnie, bo choć dno niby czyste, ale węgorz potrafi znaleźć punkt zaczepienia nawet na pustyni. Amortyzując szarpnięcia samym kijem, podprowadziłem przeciwnika do brzegu. Nie martwiąc się o zerwanie zestawu , bo żyła miała grubość sznura od żelazka, uniosłem delikwenta i podebrałem go. Diabeł miał dobrze z metr! Taki wypasiony okaz to prawdziwa gratka, więc radość ogarnęła mnie ogromna. Owinąłem przystojniaka siatką w podbieraku i ściskając z całych sił mocowałem się by go uwolnić. Zawsze wkładam węgorze do takich sukiennych worków jakie używane są w przedszkolach do przechowywania dziecięcych papuci. Gdy udało mi się odhaczyć bestię, sięgnąłem po worek. Ale worek okazał się być sklejony glutami po poprzedniej zdobyczy. Tak manipulowałem workiem i zawiniętym w siatkę podbieraka węgorzem, że wąż zdołał się wyśliznąć z uścisku i tyle go widziałem. Skąd one zawsze wiedzą w którą stronę mają spieprzać? Ja nie wiem. W każdym razie nieudolność i brak przewidywania, pozbawiły mnie pięknej zdobyczy. Żal mi było, ale nikt nie powiedział że będzie łatwo, więc oczyściwszy się trochę ze śluzu który zaczynał zasychać mi na rękawach i dłoniach, zarzuciłem wędkę ponownie. Miałem jeszcze kilka ładnych brań, ale w workach znalazły się tylko dwie sztuki. Jeden miał siedemdziesiąt centymetrów, a drugi siedemdziesiąt trzy. Około trzeciej nad ranem brania ustały na amen, więc owinąłem się w wilgotny od rosy rozpięty śpiwór i opadłem w objęcia Morfeusza.
Wstałem około siódmej. Na niebie nie było widać żadnej chmurki. Moja znajoma czapla, stała dokładnie w tym samym miejscu co poprzedniego dnia. Pomyślałem nawet, że to wygląda jakby całą noc się nie ruszała z miejsca. Uśmiechnąłem się na tę myśl.
Zrobiłem sobie kawę, zjadłem śniadanie, zmieniłem haki na „białorybne”, pozakładałem węgierską kukurydzę i przerzuciłem zestawy. Wyszperałem z wozu książkę traktującą o ojcu współczesnej dyplomacji panu Talleyrandzie i oddałem się lekturze. Zdołałem przeczytać może dziesięć stron, a na wyboistej drodze pojawił się terenowy samochód. Zamruczałem pod nosem:
-Fiu, fiu, ale furka! Istne cudo. Dodge Durango w kolorze infernal black proszę państwa! Śliczność dla oka.
Bryka podjechała dostojnie i zaparkowała koło mojej Zafirki. Zawsze myślałem, że ten mój wózek jest dość duży, ale obok tego czarnego potwora wyglądał niepozornie. No marzenie wędkarza. Te dwudziestocalowe koła z parapetami jak w „Ritzu”, pod pokrywą serducho mieszczące pięć i siedem dziesiątych litra, moc narowistych trzystu pięćdziesięciu koni, kolumny McPhersona w zawieszeniu i napęd na cztery bambosze plus ten lśniący chromem grill na tle czarnej paszczy, to musi robić wrażenie. Oboje przednich drzwi otworzyły się jednocześnie i z gabloty wysiedli moi nowopoznani policjanci. Uśmiechnięci, wyluzowani faceci przywitali się ze mną jak starzy kumple. Starszy zawołał:
-Umówione, ustalone, obgadane, dotrzymane! Witam!
A młodszy zawtórował:
- Pewnie kolega już wszystko wyłapał?!
Pogadaliśmy przez chwilę, pożartowaliśmy, a po godzinie na moim obozowisku wyrósł nowy namiot i zapachniało pieczoną kiełbachą. Po uporaniu się z zamiennikiem mandatu karnego (nie wnikajmy w szczegóły), moi nowi Koledzy rozłożyli sprzęt i rozpoczęliśmy wspólną wędkarską przygodę. Ale to już jest temat na oddzielne opowiadanie, bo jeśli bym zaczął teraz opisywać co było dalej, wielu z Was nie przebrnęło by przez ten przydługi i nudny tekst. Zatem pozwolę sobie tylko na mała pointę:
Czyż to nasze wędkowanie nie jest wspaniałą sprawą? Pozwala poznawać ciekawych ludzi, daje spokój i radość, czasem rozczarowanie, ale tylko na moment, bo już nas meczy ciekawość co będzie dalej. Nawet gliniarze widząc mój ubiór i sprzęt w samochodzie, potraktowali mnie jakoś inaczej niż zwykle. Jednym słowem wędkarstwo zbliża ludzi. Tak właśnie wędkarstwo pozwoliło mi poznać nowych przyjaciół i uniknąć kary. A co mi tam - w końcu w drogówce też przydają się znajomości.


Przy tej okazji, serdecznie pozdrawiam dwóch wesołych kolesi, którzy na co dzień gonią łobuzów i pozują przy drodze w szatach w odcieniu blue, jak te szaty maryjne, czyli super kompanów Marcina i Janusza, a dalszy ciąg tej przygody opiszę niebawem. Wam natomiast życzę, abyście na wędkarskim szlaku spotykali tylko porządnych i wesołych ludzi.


WK-freeghost

Opinie (14)

użytkownik

święte opowiadanie, wciągające jak cholera - sytuacja z policją sam miałem podobny przypadek skończyło się podobnie na upomnieniu gdy pan zobaczył wędki i zaczął wypytywać do tej pory widujemy się nad woda i wymieniamy informacjami - czekam na druga cześć. Pozdrawiam i piąteczka. [2012-04-16 10:17]

Amitaf

Przeczytałem jednym tchem i czekam z niecierpliwością na jeszcze…:) Poza Twoimi nowymi kolegami „po kiju”, Wędkarstwo – przez duże „W” – potrafi zjednać ludzi. Nawet gliniarzy z ludem :). Pozdrawiam serdecznie nie zapominając dodać, że życie nie znosi pustki i zsyła nam nowych przyjaciół… 5*****. [2012-04-16 12:57]

pstrag222

Fajnie się czytało , wędkarstwo pozwala zawierać nowe znajomości . ***** pstrag222 [2012-04-16 17:55]

troc

Po raz kolejny nie pozostaje nic innego jak ***** i pozdrawiam. [2012-04-16 21:22]

ryukon1975

Dobra historia wędkarska z trudami szarością i życia codziennego w tle. 5***** [2012-04-17 07:14]

Roxola

Z przyjemnością przebrnęłam przez ten "przydługi i nudny tekst"... Szczerze mówiąc, to również miałam taki cholernie obfitujący w straty bliskich rok i wiem jak to jest. Byłam również z funkcjonariuszami na rybach i są to tacy sami ludzie jak my.Oczywiście inaczej jak maksymalnie ocenić się nie da, dlatego***** [2012-04-17 20:16]

camelot

Dawno nie czytałem tu tak długiego wpisu i do tego z tak wielką przyjemnością ! Szkoda , że tak krótki ! 5***** Pozdrawiam serdecznie ! [2012-04-18 00:09]

bodekk66

nie lubię nocnych węgorzy,ale czytałem z przyjemnością 5-tka [2012-04-18 11:53]

miniek6

5! Tak jak ostatnim razem gdy miałem prawdziwą przyjemność czytania tego wpisu-pod innym pseudonimem. ;) [2012-04-18 22:03]

ZanderHunter

Super wpis...:) wciągnął mnie tak że przeczytałem x2...:) [2012-04-18 22:52]

ZanderHunter

...dodam jeszcze i zgodzę się że można w życiu przez przypadek/los poznać bardzo ciekawych - wartościowych ludzi...leci *****. P:) [2012-04-18 22:55]

użytkownik

Ale można tez poznać niestety ludzi o kolorycie wpadającym w bardzo zimne barwy. Niestety. [2012-04-19 05:30]

Zibi60

Świetny język, czyta się jednym tchem. 5* [2012-05-01 08:08]

Jogurt

Opowiadanie godne każdego konesera :) Brawo!! ***** [2012-05-02 14:01]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…