Rekordowy karp na zasiadce
Marcin W (kolorek)
2009-12-04
W końcu mogę wypłynąć i poszukać dobrego miejsca do postawienia markerów.. Szukam podwodnych górek wolnych od roślin o głębokości około 1m . W okularach widzę na dnie małe kraterki, to oznaka zerowania ryb i dobre miejsce na postawienie markera. Zaznaczam więc miejsce i wrzucam trochę przygotowanej mieszanki, tak samo robie w kolejnych trzech miejscach. Spływam do brzegu i zabieram się za rozpakowanie sprzętu.
W tym czasie przyjeżdżają moi przyjaciele wędkarze. Wspólnie zabieramy się za rozpakowanie aut i ustawieniem przyczepy (to nasz dom na każdej wyprawie) Rozłożenie tego wszystkiego zajmuje dłuższą chwile, każdy zajmuje się swoja działką. Podpórki, wędki, stojaki, podbierak, mata i cale mnóstwo innych potrzebnych bardziej lub mniej rzeczy. Chwila dyskusji przy zakładaniu kulek na hak, każdy ma swoja teorie na temat czym dziś uraczyć Pana Karpia. W końcu czas wywieść zestawy. Ze względu na dużą ilość roślinności i znaczną odległość od markerów konieczna jest wywózka zestawów. Wywożenie naszych zestawów trwa sporo czasu, słonce straciło już na sile. Każdy sprawdza sprzęt czy hamulce dobrze wyregulowane, czy swingery dobrze nałożone na żyłki, czy sygnalizatory włączone i sprawne. W końcu można na chwile usiąść.
Słonce zaczyna zachodzić za horyzont, wiatr całkowicie ucichł, zrobiło się przyjemnie, chłodniej. Siedzimy sobie gaworząc o nadziejach na wielkie łowy. Zatrujemy sobie, każdy z nas liczy na Kadlubka (największy karp w tej żwirowni złowiony już 2x ostatnia waga 15,20kg) każdy mówi ze go złapie, jest wesoło. Tak mija nam wieczór z uśmiechem na ustach i na rozmowach o rybach.
Nagle mój sygnalizator zadźwięczał a hamulec zagrał, zerwałem się z fotela w kierunku wędki. Cisza, skupiony już tylko na jednym, ale nic zupełnie nic. Siadam z powrotem na fotel lekko zwiedzony rozmawiamy jeszcze trochę każdy z nas zmęczony tygodniem pracy zasypia w przyczepie czy na wolnym powietrzu w wygodnym fotelu.
Słyszę sygnalizator przez zamknięte oczy i otępiały jeszcze słuch nie wiem czy to mi się śni czy to faktycznie jest branie. Jednak okazało się być tym drugim. Branie podobne do tego z wieczora krotki odjazd i cisza. Myślę sobie może jakiś leszcz, lin lub karaś nie dają sobie rady. Zanim obudziłem brata sytuacja powtarza się jeszcze 2 krotnie. Jest już jasno, postanawiam wypłynąć i sprawdzić co kryje się na drugim końcu wędki.
Po krótkiej chwili siedzimy już w łodzi brat steruje łodzią a ja zwijam luz żyłki. Wszystko to trwa jak by dłużej niż zwykle, niecierpliwość i ciekawość dają się we znaki. W końcu dopływamy do markera a żyłka za nim skręca w prawo. Płyniemy dalej, żyłka wskazuje nam drogę, po kolejnym wyszarpnięciu żyłki z roślinności potężne targniecie kijem. Adrenalina zaczyna działać z tego wszystkiego zapominam nawet w która stronę luzuje się hamulec, karp odjeżdża na 40 metrów, jest wielki czuje to na wędce. Dawno nie gięła się tak bardzo, zwijam żyłkę, walczę o każdy metr czuje ze nie będzie lekko. W końcu karp jest około 2 metrów od lodzi i wtedy mogę go zobaczyć. Jest piękny czarno-zloty, wymarzony i całkiem spory. Gdy nas zobaczył zrobił kolejny odjazd tym razem krótszy, czuć ze jest już zmęczony, ale poddać się nie chce. Odjeżdża nam tak jeszcze parę razy. Brat wkłada podbierak do wody i próbuje go podebrać, udaje się za drugim razem. Ostrożnie wkładamy go do lodzi, płyniemy do brzegu. Emocje zaczynają opadać zaczyna do mnie docierać z jakim przeciwnikiem przyszło mi walczyć. Wymieniam z bratem krótkie zdania, dziesięć może dwanaście kilo.
Dopłynęliśmy do brzegu wysiadamy z łodzi, szybko idę po mate zwilżam ja woda i idę po moja zdobycz. Kładę go ostrożnie na macie dopiero teraz dostrzegam jaki jest wielki. Proszę kolegów o wiadro z woda żeby go trochę zwilżyć. W międzyczasie kolega przenosi wagę, chwila niepewności i waga pokazuje 15,90 kg nie wierze ze to jest On, On we własnej osobie, ten który niejednemu się śni w nocy i o którym jeszcze wczoraj wieczorem żartowaliśmy. Nie mogę uwierzyć w swoje szczęście, koledzy mi gratulują. Szybka sesja fotograficzna i zwracam naszemu koledze wolność, z nadzieja ze spotkamy się kiedyś jeszcze. Kiedy odpłynął jakoś lekko zrobiło mi się na sercu, odczułem jakaś ulgę i spełnienie.
Tak minęła nam sobota a nazajutrz rano kolejne branie zakończyło się wyholowaniem karpia o masie 8.30kg. Tez pięknie walczył, ale w pamięci miałem wciąż Kadłubka kolegę z dnia poprzedniego. Tak minął cały weekend, zadowoleni i pełni nadziei na kolejne udane zasiadki rozjechaliśmy się do domu.
Tekst zgłoszony na konkurs wedkuje.pl