Relacja z połowu rekordowego suma
Juliusz Wardzyński (Julas)
2012-06-20
Do łowiska na Zalewie Nowomiejskim mam niedaleko. Więc w niedzielę 17 czerwca 2012 roku około godz. 18.00 wybrałem się nad wodę ze swoim spinnigiem z myślą o połowie ostrożnych boleni. I taki zestaw ze sobą zabrałem. Kijek Robinson Diaflex Trout 2,60 o ciężarze wyrzutu 5-15 gram, do tego kręciołek Dragona ZXI 2000 z nawiniętą plecionką Power Pro o grubości 0,10 mm. Za przynętę służyło siedmiocentymetrowe, perłowe z czarnym grzbietem, kopyto Mikado Fishunter na siedmiogramowej główce Gamakatsu.
Bezchmurne niebo, umiarkowany wiatr z kierunku zachodniego, temperatura powietrza ok. 23°C oraz stałe ciśnienie zachęcały do wędkowania, który zacząłem od tablicy informacyjnej przy „starej” topoli. Po pewnym czasie stwierdziłem, że bolenie nie „współpracują”, więc zacząłem łowić z opadu.
W tym czasie na łowisku nie było zbyt wielu wędkarzy. Po drugiej stronie Zalewu w odległości ok. 100m dostrzegłem swoich kolegów z koła, Czarka Bandurskiego i Mirona Zygmuntowicza, którzy ten wieczór postanowili spędzić w poszukiwaniu zębatych i mętnookich. Spacerkiem doszedłem prawie do końca „starego zalewu”, po drodze łowiąc na tego samego Fishuntera 30-sto centymetrowego szczupaka i takiej samej wielkości sandacza.
Chwilę po zwróceniu wolności młodzieży, w odległości ok. 30 metrów od brzegu, poczułem naprawdę potężne uderzenie. W momencie nogi mi zmiękły w kolanach. Pierwsza myśl – naprawdę duży sandacz. Miałem pełną świadomość, że ten sprzęt, który trzymam w ręce, nie jest przeznaczony do połowu zbyt dużych ryb. Po kilku minutach wspólnego mierzenia sił stwierdziłem, że raczej nie jest to sandał, ale może to być sum.
Pomyślałem sobie – powalczymy. Moim sprzymierzeńcem było już pewne doświadczenie. W końcu znam tę wodę od dziecka. Nieznanej ryby – jej wielkość i mój sprzęt. Po następnych kilku minutach podeszło do mnie dwóch spinningistów, którzy cały czas mi dopingowali. Koledzy łowiący po drugiej stronie łowiska zapytali się mnie, na jaki sprzęt łowię. Jak im odpowiedziałem, to mi zaproponowali, żebym od razu odciął plecionkę, bo to nie sprzęt na takie ryby.
Swojego przeciwnika zobaczyłem po półgodzinnym holu, gdy podciągnąłem go na trzy metry, po czym on zrobił sobie następną rundkę. Rzutem na taśmę udało mi się zatrzymać jego odjazd i po paru następnych, długich minutach sum pokazał się nam w całej okazałości. Jeden z wędkarzy, za pomocą swojej zmoczonej czapki (!) podebrał go za dolną wargę i wyciągnął ostrożnie na brzeg. W tym czasie dojechali do nas koledzy z naprzeciwka. Ich miny – bezcenne. Mierzymy – 162 cm, i jeszcze raz dla sprawdzenia – 162 cm. Już wiem, że jest to największa ryba dotychczas złowiona w Zalewie Nowomiejskim. I ciężka, cholernie ciężka. Po zmierzeniu koledzy zrobili mi pamiątkowe zdjęcie telefonem i szybko zwróciłem jej wolność. Trochę później żałowałem, że jej nie oznaczyłem plecionką, żeby patrzeć jak rośnie :) Ale biorąc pod uwagę, w jakim okresie została złowiona, zależało mi na tym, żeby jak najszybciej wróciła do wody w dobrej kondycji. Do końca życia będę pamiętał, jak ten sum ogonem „zamiótł” wodę, gdy odpływał. Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś razem spotkamy na rybnych wodach Zalewu Nowomiejskiego.
No cóż, taktykę holu tym moim kijaszkiem, którą obrałem, uważam za słuszną. Dziś bym zachował się tak samo. Pragnę podziękować nieznajomemu wędkarzowi, który mi pomógł ostrożnie i skutecznie podebrać tego mojego, 162 centymetrowego sumka.
Wiesław Rutkowski - Koło PZW Nowe Miasto
Relację spisał: Juliusz Wardzyński – Koło PZW Nowe Miasto