Zaloguj się do konta

Relacja z wyprawy na Payare, Uraima Falls, Wenezuela

Witam serdecznie kolegów wędkarzy w kraju. Chcę się podzielić z wami krótką relacją z mojej ostatniej wyprawy wędkarskiej. W związku z tym, iż spodziewam się u siebie tzn. w Wenezueli gościa z Polski, pana Artura Luczaka, właściciela biura podroży Travel Fishing, postanowiłem wyjechać na rzeki Paragua i Caura, by sprawdzić tamtejsze payarowe łowiska.

Te dwie rzeki znajdują się na południu Wenezueli w stanie Bolivar, im bardziej w górę tym bardziej dziewiczo. Wiecie, jaka to frajda łowić na rzece, na której w promieniu stu kilometrów nie ma żadnego wędkarza. Pamiętam czasy jak jeszcze będąc w Polsce wyjeżdżałem z ojcem na ryby nad Pilicę, co dziesięć metrów wędkarz, żyłki się plątały, nie wiadomo czy branie czy sąsiad. Tu jest troszkę inaczej. Ale wracając do ryb, w okresie od grudnia do kwietnia brania są wyśmienite. Łowi się średnio po 8 do 10 sztuk dziennie, o wadze od 3 do 15 kg., Ale tak jest w szczycie sezonu, a ten termin trochę nietypowy i wołałem sprawdzić to osobiście. Wyobraźcie sobie przyjeżdża człowiek z daleka, któremu wcześniej naopowiadałem dużo o występujących tu payarach, a tu nic…zima, ale byłby wstyd. 10 maja wsiadam więc do samolotu i lecę do miasta Puerto Ordaz. Na lotnisku oczekuje już mnie kolega po kiju Ramon. Wsiadamy do samochodu i jedziemy ok. trzech godzin do miejscowości Paragua. Rzeka, na której będziemy łowić też nosi tą samą nazwę. Tu z nazewnictwem jest całkiem wesoło. Jest stan Bolivar, stolica stanu jak się nazywa? - też Bolivar, a jak główny rynek w jakimkolwiek mieście, miasteczku czy Pueblo to na sto procent też się będzie nazywał Bolivar. Jak się umawiać to na rynku Bolivara, nie ma szans się zgubić. Po drodze Ramon nie może się nadziwić, co mi odbiło żeby jechać teraz na payare, jak jest pełnia sezonu na dużego do 140kg, bagre lau, a za progiem sezon na sardinate, nieduża ryba ok. 1-2 kilograma, ale bierze jak szalona na muszkę, bądź obrotówkę. W kilku słowach wyjaśniam sytuację, i ciekawość Ramona została zaspokojona. Teraz obaj myślimy, co nas czeka na łowisku, wędkowanie czy wycieczka krajoznawcza.

Dojeżdżamy do miejscowości Paragua. Jeszcze nie tak dawno tętniło tu życie, ruch w interesie podtrzymywały liczne w okolicy kopalnie złota i diamentów. A teraz Pueblo jakieś senne, ulice puste, totalny marazm. Dojeżdżamy do przystani i idziemy poszukać naszego przyjaciela Jose, lokalnego sternika i znawcę tej rzeki jak mało, kto. A tą rzekę naprawdę trzeba znać, bystrzyny, silny nurt, potężne wiry, wystające z wody bloki skalne, niektóre kilkunastometrowej wysokości, ale najbardziej niebezpieczne są ukryte progi skalne. Bardzo łatwo rozbić tu motor czy łódź, bądź wylądować na mieliźnie. Chodzimy po nabrzeżu zagadując lokalnych rybaków o Jose - pewnie jest na tarasie w barze u grubego Carlosa - odpowiada jeden. Dziękujemy za informacje i udajemy się do baru. Wchodzimy na taras baru i już widać naszego druha, uśmiechnięty z butelką piwą w dłoni na nasz widok zrywa się z taborka i z wyciągniętą dłonią kieruje się w nasza stronę. Wszystko gotowe, możemy wypływać, melduje. Ale wiesz, co? - mówi Jose, słońce dzisiaj grzeje mocno, dobrze byłoby zabrać ze sobą kilka piw. Ramon kieruje swój wzrok w kierunku słońca, i przytakuje głową, ma racje - człowiek nie wielbłąd napić się musi. Robimy szybkie zakupy i na łódź. Płyniemy w górę rzeki do wodospadu Uraima falls. Wodospad to trochę za dużo powiedziane, bardziej stosowne byłoby tu określenie kaskady. Płyniemy slalomem po rzece, Jose zręcznie omija wystające i ukryte głazy. Zna tą rzekę na pamięć. Zawsze nie mogłem wyjść ze zdumienia jak można mieć tak dobrą pamięć fotograficzną. Pływałem często z Jose, czy z Indianami w nocy i zawsze wprawiali mnie w zdumienie, jak można płynąć z prędkością 35km/godz., po ciemku i nawet nie obetrzeć się o jakiś pniak czy kamień, to chyba jakiś dodatkowy zmysł, w który są wyposażeni, taki wewnętrzny gps. W trakcie jazdy pytam Jose, co się stało, że Pueblo zamarło. Okazało się, że rząd zmienił politykę górniczą i wstrzymał wydobycie złota i diamentów. Chcą z poszukiwaczy złota zrobić rybaków, rolników i nie wiadomo, co jeszcze. A ja wiem jedno i to z własnego doświadczenia - pracowałem w kopalni diamentów i poznałem to środowisko. Kto raz zaraził się gorączką złota to bardzo trudno go będzie wyleczyć. Ci ludzie żyją snem o bogactwie, i ten sen bardzo im się podoba. Aczkolwiek poznałem ludzi, którzy zdobyli fortuny, lecz nieproporcjonalnie więcej było bankrutów. To tak jak z hazardem. Wciąga.

Dopływamy powoli do piaszczystej plaży, piękny kontrast jasnego piasku z herbacianym kolorem wody. Jesteśmy na miejscu. Czeka nas teraz dziesięciominutowy marsz przez dżunglę, dobrze, że ktoś wcześniej maczetą wyciął przecinkę, nie trzeba się przedzierać. Prawie jak spacerek po ogrodzie botanicznym. Rośliność bogata, morze zieleni, gdzieniegdzie przyciągają wzrok piękne storczyki ze swymi kwiatami koloru fuksji. Słychać juz szum wody, jeszcze kilka kroków i stajemy na wprost Uraimy. Ramon spogląda na mnie, ja na niego.
Przyszedł moment prawdy. Zabieramy się za wędki, ja swoją uzbrajam w rapala magnum nr.16, niestety ostatni z dużych 22 stracił swój żywot podczas spotkania z payarą, została połowa. Rzucam na odległość około 25metrów, dokładnie w centrum spienionej wody, ściągam powoli, liczę raz, dwa, trzy cztery buch……pobicie, zacinam, jest na kiju, walczy dzielnie, ale nie jest zbyt duża, kalkuluje jakieś dwa, trzy kilo. Podprowadzam ją pod brzeg, nagle ryba wyskakuje z wody, młynek w powietrzu i... żyłka dziwnie się poluzowała. Spięła się psiakość. Spoglądam na Ramona czy przypadkiem nie ujrzę ironicznego uśmieszku, ale widzę, że jest zajęty. Ciągnie i chyba coś większego. Wyjął, payara ok. 5 kg., spogląda z tym swoim uśmieszkiem. Do roboty, trzeba ratować polski honor. Rzucam tym razem dalej w widoczne kipielisko, nagle szarpniecie, nie zdążyłem dobrze zapiąć kablaku. Żyłka wychodzi z kołowrotka błyskawicznie. Zacinam silnie, payary mają wyjątkowo twarde pyski. Siedzi na kiju, zaczyna się zabawa. Przymurowała do dna, chwila napięcia i nagle ruszyła bestia, ale w moją stronę. Ledwo nadążam zbierać żyłkę, po czym gwałtowny skręt i płynie teraz wzdłuż kamienistego brzegu. Staram się nie dopuścić, by wpłynęła pod skalne występy. Pompuje i zbieram żyłkę, wyskok z wody, w słońcu błyszczy srebrna łuska. Jest spora, jakieś 7, 9 kilo. Na twarzy spokój, ale serce mało mi nie wyskoczy z emocji. Podprowadzam powoli do brzegu, a tu jak nie wywinie młynka tuż przy powierzchni i nagły zryw na bystrzyny. Wysłużona teleskopówka wygięła się niebezpiecznie. W duchu myślę, wytrzyma próbę? Niestety nie, suchy trzask i szczytówka jakoś dziwnie zaczęła dyndać. Ale ryba jest, spoglądam ukradkiem na Ramona i widzę, że obserwuje z zainteresowaniem moje zmagania. Niedoczekanie twoje, myślę i koncentruje się na holu. Musze ją wyjąć. Zmagania trwały ok 20 min, w końcu wylądowała na brzegu. Wędka, co prawda teraz krótsza o niecałe, 30 centymentrów, ale za to będzie mięć twardszą akcję, ot prawdziwa payarówka.
Ramon podchodzi z wagą, ważymy 7 kilo 200 gram. Aż przyjemnie popatrzeć, podchodzę z rybą do brzegu, powoli wkładam ją do wody, dochodzi do siebie i odpływa w bystrzyny. Niech inni wędkarze też mają frajdę. Niestety payara Ramona nie miała tyle szczęścia. Trafiła w ręce Jose, który szybciutko ją oporządził, zawinął w liście platanaillo/to taki indiański sposób zamiast folii aluminiowej/ i już układa na ruszcie. Smakowała wybornie.

Tego dnia mieliśmy jeszcze kilka pobić, ja złowiłem dwie sztuki 2- kilową i 4 -kilową, Ramon złowił trzy podobne wagowo. Wszystkie wróciły do wody. W sumie łowiliśmy ok. 2 godz. Rekord tego dnia należał do mnie. Duma mnie rozpierała, teraz ja przylepiłem sobie szyderczy uśmieszek i co chwila spoglądałem na Ramona. Po kilku spojrzeniach obaj wybuchnęliśmy śmiechem
Misja wykonana, payary są panie Arturze, czekają w kolejce na Pana i innych wędkarzy, którzy zapragną się z nimi zmierzyć.
W przyszłym tygodniu opisze wędkowanie na rzece Caura i zapraszam na mój blog www.payara.wedkuje.pl.




Opinie (2)

użytkownik

to dopiero są wspaniałe nie zapomniane prze życia wędkarskie , na takich wyprawach szkoda ze to kawał drogi od nas ***** [2011-02-02 13:25]

milankonkol15

Witam serdecznie kolegów wędkarzy w kraju. Chcę się podzielić z wami krótką relacją z mojej ostatniej wyprawy wędkarskiej. W związku z tym, iż spodziewam się u siebie tzn. w Wenezueli gościa z Polski, pana Artura Luczaka, właściciela biura podroży Travel Fishing, postanowiłem wyjechać na rzeki Paragua i Caura, by sprawdzić tamtejsze payarowe łowiska. Te dwie rzeki znajdują się na południu Wenezueli w stanie Bolivar, im bardziej w górę tym bardziej dziewiczo. Wiecie, jaka to frajda łowić na rzece, na której w promieniu stu kilometrów nie ma żadnego wędkarza. Pamiętam czasy jak jeszcze będąc w Polsce wyjeżdżałem z ojcem na ryby nad Pilicę, co dziesięć metrów wędkarz, żyłki się plątały, nie wiadomo czy branie czy sąsiad. Tu jest troszkę inaczej. Ale wracając do ryb, w okresie od grudnia do kwietnia brania są wyśmienite. Łowi się średnio po 8 do 10 sztuk dziennie, o wadze od 3 do 15 kg., Ale tak jest w szczycie sezonu, a ten termin trochę nietypowy i wołałem sprawdzić to osobiście. Wyobraźcie sobie przyjeżdża człowiek z daleka, któremu wcześniej naopowiadałem dużo o występujących tu payarach, a tu nic…zima, ale byłby wstyd. 10 maja wsiadam więc do samolotu i lecę do miasta Puerto Ordaz. Na lotnisku oczekuje już mnie kolega po kiju Ramon. Wsiadamy do samochodu i jedziemy ok. trzech godzin do miejscowości Paragua. Rzeka, na której będziemy łowić też nosi tą samą nazwę. Tu z nazewnictwem jest całkiem wesoło. Jest stan Bolivar, stolica stanu jak się nazywa? - też Bolivar, a jak główny rynek w jakimkolwiek mieście, miasteczku czy Pueblo to na sto procent też się będzie nazywał Bolivar. Jak się umawiać to na rynku Bolivara, nie ma szans się zgubić. Po drodze Ramon nie może się nadziwić, co mi odbiło żeby jechać teraz na payare, jak jest pełnia sezonu na dużego do 140kg, bagre lau, a za progiem sezon na sardinate, nieduża ryba ok. 1-2 kilograma, ale bierze jak szalona na muszkę, bądź obrotówkę. W kilku słowach wyjaśniam sytuację, i ciekawość Ramona została zaspokojona. Teraz obaj myślimy, co nas czeka na łowisku, wędkowanie czy wycieczka krajoznawcza. Dojeżdżamy do miejscowości Paragua. Jeszcze nie tak dawno tętniło tu życie, ruch w interesie podtrzymywały liczne w okolicy kopalnie złota i diamentów. A teraz Pueblo jakieś senne, ulice puste, totalny marazm. Dojeżdżamy do przystani i idziemy poszukać naszego przyjaciela Jose, lokalnego sternika i znawcę tej rzeki jak mało, kto. A tą rzekę naprawdę trzeba znać, bystrzyny, silny nurt, potężne wiry, wystające z wody bloki skalne, niektóre kilkunastometrowej wysokości, ale najbardziej niebezpieczne są ukryte progi skalne. Bardzo łatwo rozbić tu motor czy łódź, bądź wylądować na mieliźnie. Chodzimy po nabrzeżu zagadując lokalnych rybaków o Jose - pewnie jest na tarasie w barze u grubego Carlosa - odpowiada jeden. Dziękujemy za informacje i udajemy się do baru. Wchodzimy na taras baru i już widać naszego druha, uśmiechnięty z butelką piwą w dłoni na nasz widok zrywa się z taborka i z wyciągniętą dłonią kieruje się w nasza stronę. Wszystko gotowe, możemy wypływać, melduje. Ale wiesz, co? - mówi Jose, słońce dzisiaj grzeje mocno, dobrze byłoby zabrać ze sobą kilka piw. Ramon kieruje swój wzrok w kierunku słońca, i przytakuje głową, ma racje - człowiek nie wielbłąd napić się musi. Robimy szybkie zakupy i na łódź. Płyniemy w górę rzeki do wodospadu Uraima falls. Wodospad to trochę za dużo powiedziane, bardziej stosowne byłoby tu określenie kaskady. Płyniemy slalomem po rzece, Jose zręcznie omija wystające i ukryte głazy. Zna tą rzekę na pamięć. Zawsze nie mogłem wyjść ze zdumienia jak można mieć tak dobrą pamięć fotograficzną. Pływałem często z Jose, czy z Indianami w nocy i zawsze wprawiali mnie w zdumienie, jak można płynąć z prędkością 35km/godz., po ciemku i nawet nie obetrzeć się o jakiś pniak czy kamień, to chyba jakiś dodatkowy zmysł, w który są wyposażeni, taki wewnętrzny gps. W trakcie jazdy pytam Jose, co się stało, że Pueblo zamarło. Okazało się, że rząd zmienił politykę górniczą i wstrzymał wydobycie złota i diamentów. Chcą z poszukiwaczy złota zrobić rybaków, rolników i nie wiadomo, co jeszcze. A ja wiem jedno i to z własnego doświadczenia - pracowałem w kopalni diamentów i poznałem to środowisko. Kto raz zaraził się gorączką złota to bardzo trudno go będzie wyleczyć. Ci ludzie żyją snem o bogactwie, i ten sen bardzo im się podoba. Aczkolwiek poznałem ludzi, którzy zdobyli fortuny, lecz nieproporcjonalnie więcej było bankrutów. To tak jak z hazardem. Wciąga. Dopływamy powoli do piaszczystej plaży, piękny kontrast jasnego piasku z herbacianym kolorem wody. Jesteśmy na miejscu. Czeka nas teraz dziesięciominutowy marsz przez dżunglę, dobrze, że ktoś wcześniej maczetą wyciął przecinkę, nie trzeba się przedzierać. Prawie jak spacerek po ogrodzie botanicznym. Rośliność bogata, morze zieleni, gdzieniegdzie przyciągają wzrok piękne storczyki ze swymi kwiatami koloru fuksji. Słychać juz szum wody, jeszcze kilka kroków i stajemy na wprost Uraimy. Ramon spogląda na mnie, ja na niego. Przyszedł moment prawdy. Zabieramy się za wędki, ja swoją uzbrajam w rapala magnum nr.16, niestety ostatni z dużych 22 stracił swój żywot podczas spotkania z payarą, została połowa. Rzucam na odległość około 25metrów, dokładnie w centrum spienionej wody, ściągam powoli, liczę raz, dwa, trzy cztery buch……pobicie, zacinam, jest na kiju, walczy dzielnie, ale nie jest zbyt duża, kalkuluje jakieś dwa, trzy kilo. Podprowadzam ją pod brzeg, nagle ryba wyskakuje z wody, młynek w powietrzu i... żyłka dziwnie się poluzowała. Spięła się psiakość. Spoglądam na Ramona czy przypadkiem nie ujrzę ironicznego uśmieszku, ale widzę, że jest zajęty. Ciągnie i chyba coś większego. Wyjął, payara ok. 5 kg., spogląda z tym swoim uśmieszkiem. Do roboty, trzeba ratować polski honor. Rzucam tym razem dalej w widoczne kipielisko, nagle szarpniecie, nie zdążyłem dobrze zapiąć kablaku. Żyłka wychodzi z kołowrotka błyskawicznie. Zacinam silnie, payary mają wyjątkowo twarde pyski. Siedzi na kiju, zaczyna się zabawa. Przymurowała do dna, chwila napięcia i nagle ruszyła bestia, ale w moją stronę. Ledwo nadążam zbierać żyłkę, po czym gwałtowny skręt i płynie teraz wzdłuż kamienistego brzegu. Staram się nie dopuścić, by wpłynęła pod skalne występy. Pompuje i zbieram żyłkę, wyskok z wody, w słońcu błyszczy srebrna łuska. Jest spora, jakieś 7, 9 kilo. Na twarzy spokój, ale serce mało mi nie wyskoczy z emocji. Podprowadzam powoli do brzegu, a tu jak nie wywinie młynka tuż przy powierzchni i nagły zryw na bystrzyny. Wysłużona teleskopówka wygięła się niebezpiecznie. W duchu myślę, wytrzyma próbę? Niestety nie, suchy trzask i szczytówka jakoś dziwnie zaczęła dyndać. Ale ryba jest, spoglądam ukradkiem na Ramona i widzę, że obserwuje z zainteresowaniem moje zmagania. Niedoczekanie twoje, myślę i koncentruje się na holu. Musze ją wyjąć. Zmagania trwały ok 20 min, w końcu wylądowała na brzegu. Wędka, co prawda teraz krótsza o niecałe, 30 centymentrów, ale za to będzie mięć twardszą akcję, ot prawdziwa payarówka. Ramon podchodzi z wagą, ważymy 7 kilo 200 gram. Aż przyjemnie popatrzeć, podchodzę z rybą do brzegu, powoli wkładam ją do wody, dochodzi do siebie i odpływa w bystrzyny. Niech inni wędkarze też mają frajdę. Niestety payara Ramona nie miała tyle szczęścia. Trafiła w ręce Jose, który szybciutko ją oporządził, zawinął w liście platanaillo/to taki indiański sposób zamiast folii aluminiowej/ i już układa na ruszcie. Smakowała wybornie. Tego dnia mieliśmy jeszcze kilka pobić, ja złowiłem dwie sztuki 2- kilową i 4 -kilową, Ramon złowił trzy podobne wagowo. Wszystkie wróciły do wody. W sumie łowiliśmy ok. 2 godz. Rekord tego dnia należał do mnie. Duma mnie rozpierała, teraz ja przylepiłem sobie szyderczy uśmieszek i co chwila spoglądałem na Ramona. Po kilku spojrzeniach obaj wybuchnęliśmy śmiechem Misja wykonana, payary są panie Arturze, czekają w kolejce na Pana i innych wędkarzy, którzy zapragną się z nimi zmierzyć. W przyszłym tygodniu opisze wędkowanie na rzece Caura i zapraszam na mój blog www.payara.wedkuje.pl. [2014-03-25 18:55]

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów.

Czytaj więcej

Łowisko Tuszynek

ŁowiskoNa Łowisko Tuszynek wybraliśmy się w drugiej połowie lipca na k…

Payara

Payara, prehistoryczna ryba z rodziny cinodontidae, daleki krewny afrykańs…