Rozważania znudzonego wędkarza...
Krzysztof Okrojek (mrlee)
2012-07-11
To mój pierwszy wpis na „wędkuje” więc wypada się przywitać i przedstawić. Nazywam się Krzysiek i pochodzę z Pabianic, miasta pod Łodzią. Moja przygoda z wędkarstwem zaczęła się jak byłem małym chłopcem (jak większość pewnie każdego z was koledzy i koleżanki), jednak przyznam szczerze że szybko się zakończyła z prostego powodu. Nie miałem żadnych efektów, a nie miał mnie kto poprowadzić. U mnie w rodzinie wędkował tylko dziadek, który zmarł jak miałem roczek. Babcia mi opowiadała o osiągnięciach dziadka i jego przygodach i szczerze powiem że słuchałem tego jak zaczarowany. I coś z tych Babcinych opowieści w głowie zostało.
Kolejna fala mojej wędkarskiej przygody zaczęła się jak byłem w technikum. Koledzy z placu zaproponowali wyjazd „na nockę” na bezpański staw w okolicznej wiosce. Z racji że nie było za bardzo co robić w blokowisku a pogoda sprzyjała postanowiłem jechać. Tym razem jednak nie z olszynowym bacikiem, a teleskopem i kołowrotkiem z bazaru, kupionym od „przyjaciół” zza wschodniej granicy. I po raz kolejny znudzony ciągłym łapaniem karasi,które nie przekraczały 15 cm odłożyłem wędkę w kąt. Można było jechać gdzieś indziej, ale brak środków uniemożliwiał zrobienie opłat. Na stawy komercyjne też nie było pieniędzy, a poza tym właściciele tych akwenów traktowali młodego człowieka jak potencjalnego złodzieja. Moje dalsze życie to standard. Wojsko, praca, założenie rodziny, urodzenie się córki, itd. Jednak w sercu coś grało. Zaglądałem przez plecy wędkarzy będąc na wakacjach lub na spacerze.
Nagle któregoś dnia koledzy z pracy postanowili jechać na ryby trochę się odprężyć. Myślę „czemu nie?” Zrobiłem zakupy w wędkarskim, uzbroiłem wędki i czekałem jak na zbawienie na weekend. Całe noce spędzałem w Internecie zdobywając wiedzę (do której za moich młodzieńczych lat był problem) o rybach, metodach, sprzęcie i całej tej wędkarskiej magii. W końcu nadszedł ten dzień. Wyjazd i uskutecznianie zdobytych umiejętności i wiedzy. Co godzina ryba życia. Wynik ostateczny to lin 1,2 kg. Nie wiecie jaka była moja radość z powodu tych wyników. Powiecie „a co to za wyczyn?”. Zgodzę się w 100%. Ale ja nigdy nie miałem okazji wyciągać ryb za pomocą podbieraka. Wszystko lądowało na przysłowiową „klatę”. Od tamtego wyjazdu wzięło mnie na maksa. Wykupiłem kartę, zakupiłem sprzęt o którym kiedyś mogłem poważyć, rozmawiałem z wędkarzami (z kilkoma się przyjaźnie), wyjeżdżałem na wyjazdy wielodniowe i nawet zacząłem startować w zawodach w moim kole.
Obecnie dorobiłem się tyczki i łowię na skrócony zestaw. Są wyniki, jest rybka, jest wiedza i niestety jest również to zwątpienie. Ale nie z powodu tego że odejdę po raz kolejny od wędkarstwa, ale od tego co się w naszym kraju dzieje. I nie chodzi mi tu o politykę, bo jej nie śledzę i się nią nie interesuje. Jednak będąc wędkarzem niektórych ustaw nie da się ominąć. Wielokrotnie było tu pisane o polityce zarządów okręgowych, zarządów kół itp. Pomyślicie : „ o co temu gościowi chodzi?” Odpowiadam. Jak pisałem, gdy ja zaczynałem nie było Internetu, doskonale rozwiniętych mediów, a jedyne informacje które mogłem zdobyć pochodziły z prasy wędkarskiej i to tylko w przypadku jak były pieniądze. A teraz? Jest Internet. Super skarbnica wiedzy, informacji, forów, blogów. Ale niestety w tym naszym fantastycznym kraju mimo Internetu nie zrobicie opłat tuż przed wyjazdem, nie dowiecie się czyja jest woda, bo zmienił się właściciel, a w Internecie jest stara informacja. Czekaja was kolejne godziny przepraw nad określeniem właściciela łowiska, stawki za wędkowanie, no i oczywiście gdzie, u kogo, w jakich godzinach można wykupić pozwolenie. Czy nie jest to paranoja i średniowiecze? Ok… dobra.. nie każdy ma dostęp lub konto w Internecie. Ale czy nie można tak jak w innych „Cywilizowanych” krajach kupić zezwolenia na stacji benzynowej lub u właściciela kwatery? Nie… w naszym kraju jak chcesz wędkować w sobotę i niedzielę jedziesz 100km w środę by opłacić dniówkę i dojeżdżając do celu widzisz na drzwiach skarbnika: „z powodu urlopu w dniach od… do… opłaty za wędkowanie przyjmuje koło nr… w godz… itd. Itp. Kolejne 30km. Czy naprawdę nie ma w tym kraju jakiegoś wędkarza/wędkarki które zajęło by się tą sprawą? Wiele razy czytam wypowiedzi wędkarzy których marzeniem jest wykupić pozwolenie na Polskę. Ja też mam takie marzenie. Niestety … a co się stanie z 49 korytkami, które zostały po starej nomenklaturze? Kto im da jeść jak nie my? Ustalający prawo słuchają wszystkich tylko nie nas – tych najbardziej zainteresowanych. Karpiarze maja zasadę Catch and Release, a u nas panuje zasada „take and sit quietly”. Kochani… zróbmy coś z tym, bo pasja i miłość do tego co się robi sprowadza się do męczarni i straty pieniędzy. Nie skupiajmy się na sobie… zróbmy coś dla nas…
Pozdrawiam Krzysiek