Ryba naprawdę nie bierze
Jacek WOJNIAK (ZAMOSCIANIN)
2010-07-12
Pojechałem rano na rynek by kupić 10 kg kukurydzy. Pytam się sprzedawcy, a otręby u pana dostanę ? Sprzedawca odpowiada a jakże są otręby, są, są dać a pan rybak co zagadnął mnie? Mówię po chwili namysłu nie rybak tylko wędkarz, a dać z 4 kg, a to on skwitował jednym zdaniem, to jeden ...uj? Facet zaczyna ważyć wsypuje do wora i wsypuje, a odważnik nawet nie drgnie o kurcze? Mówię dość, worek zaczyna wyglądać jak treningowy do boksu. A może to i dobrze będę miał na zapas. Odchodząc pięknie dziękuje i rzucam od niechcenia to nie jeden ...uj? Pozbierałem potrzebne mi artykuły do przygotowania zanęty pszenica, pęcak, groch, kartofle, kukurydza. Rozpoczynam gotowanie pełna parą (wcześniej wszystko namoczyłem). Czego najbardziej nie lubię? Oczywiście pakowanie bambetli, samochód powoli zaczyna robić się okrągły. A ja i to i jeszcze i to. Patrzę, a tu dla mnie miejsca brak w samochodzie.
Ciągle mam takie dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałem? Nagle nadeszło olśnienie o rany Julek, a „komary” A to zmory do mnie ciągnął jak pszczoły do ula. Wyczytałem na forum, że skutecznie je odstrasza olejek cytrynowy, lub i waniliowy. Ziomek z portalu mi polecił. No to biegiem do sklepu po te cuda. Znajoma ekspedientka zadaje pytanie stwierdzające co będzie pan piekł ciasto? Odpowiedziałem półgębkiem raczej chyba siebie. Głupio obcej kobicie tłumaczyć, że te specyfiki kulinarne przeciw komarom maja służyć. Popatrzyła na mnie czy ja aby na pewno trzeźwy i przy zdrowych zmysłach?!.
Najważniejsza rzecz coś dla ciała i duszy, to znaczy do jedzenia dla siebie, bo lubię sobie w nocy powcinać coś dobrego ( boczuś, kiełbaskę, jajeczka, pomidorki, zupy w puszce ( da się zjeść ). W końcu udało mi się zebrać wszystko do kupy i nawet zmieścić w aucie!. No to w drogę, jadę jest już 12,00. Za jakieś 20 minut spokojnej jazdy powinienem znaleźć się na łowisku. Obiecałem sobie, że będę jeździł poprawnie to znaczy zgodnie z przepisami ruchu drogowego. Jak zwykły biały człowiek. Mamy dziś czwartek dzień bata w Zamościu (dzień targowy ). Jadę już przez miasto jakieś 30 minut. Wyobrażacie sobie przez sam Zamość, to ci dopiero metropolia dzikiego wschodu? Już się nerw powoli zaczyna ruszać. W myślach zadaje sobie pytanie, ludzie dokąd wy tak wszyscy jedziecie?
W końcu udaje mi się wyjechać na trasę Zamość – Tomaszów. A tu jakiś cymbał w miejscu przewężenia drogi jadący z nad przeciwka ( a w tym miejscu podwójna ciągła linia, mostek nad rzeczką, stacja paliw i skrzyżowanie ) na trzeciego się kretyn jeden ładuje, ostre hamowanie łapię pobocze, za mną tumany kurzu, bagaże zaczynają latać jak żyd po pustym sklepie, adrenalina przekracza mi punkt krytyczny. Oj dostał wiązankę fest, suchej nitki na nim nie zostawiłem, mało ze złości kierownicy w pół nie przegryzłem. Powoli serce zaczyna wracać do normalnego rytmu, a w myślach powtarzam easy, easy! Gówniarzom dają prawo jazdy już na spokojnie skwitowałem! Lubię sobie czasem tak pomarudzić i ponarzekać ( jestem ciekawy czy i wy też tak zrzędzicie w czasie jazdy?). Jestem w końcu na miejscu, szybki rozładunek całego mienia tak skrupulatnie gromadzonego przez lata mojego skromnego życia. Dziwię się trochę sam, że tyle się tego nazbierało? Skwar z nieba tak siarczysty się leje, że aż człowieka do ziemi gnie. Zaczynam dmuchać ponton, teraz żałuję , że łódki nie kupiłem? No i trzymał bym ją chyba na balkonie? Udał mi się w końcu nadmuchać gumę. Pontonik 480 kg. wyporności, pięcioosobowy, 6 komór, oj trzeba się nadymać dobre 15 minut.
Czas go zagracić to znaczy załadować najpotrzebniejszymi rzeczami i wyruszyć na wodę. I znowu patrzę w ponton jak sroka w gnat, a gdzie miejsce dla mnie? Mimo tego, że w wieku 14 lat wyrobiłem kartę pływacką, a w wieku 18 lat zrobiłem kurs młodego ratownika i choć jestem w dobrej formie fizycznej to i tak zawsze kapok ze sobą do pontonu zabieram! Wypłynąłem w końcu w swoje tylko znane mi miejsce. Niedaleko szuwarów i tam rozpocząłem nęcenie w kilku miejscach naraz. Ładuje kule jedna za drugą w wodę, aż kipi? Myślę za godzinkę powinny być efekty? Rozwinąłem dwie spławikówki jedną na kukurydzę drugą na czerwonego robala. Jedną mam na spławik stały, tak jak za króla ćwieczka, a drugą na przelotowy, oba po 4 gr. Słoneczko świeci ptaszki śpiewają, wiaterek studzi rozpaloną skórę, żyć nie umierać. Mija 10 minut nic, co jest kurde Sahara? posucha? Tam gdzie był założony robaczek, drgnął spławik i odjazd no to ja ciach zaciąłem jest malutki może 7 cm pikling ( japończyk) .
Najważniejsza cierpliwość i spokój, powoli się ta karuzela rozkręci. Za chwilę kolejne pompowanie spławika i znowu to samo pikling, mówię do siebie gadziny wyżrą zanętę nim większe ryby się zjawi. Na kukurydzę cisza jak makiem zasiał, gdzie są płocie zadaje sobie pytanie? I znowu odjazd spławika ciach i pikling kolejny. Godzina minęła, a ja kroje rybę za rybą , ale tylko z nazwy nie z wyglądu? Co dziwne biorą tylko na robaka, a na kukurydzę nawet najmniejsza płotka nie skubnie. Jak tak dalej pójdzie to linka do głosu nie dopuszczą te małe żarłoki. No bo robaczka przeznaczyłem dla niego czyli linka i japońca, ale takiego powyżej kilograma, a nie grama! Czas płynie 2 godziny , trzy godziny ciągle to samo. Miejsca zmieniam co chwila, a efektów jak nie było tak nie ma! . Nagle jest pobicie agresywne na kukurydzę, ciach zaciąłem, słaby opór i już w pontonie. Jejku co to?
Długie, wielki pysk jak u bolenia, łuska jak u uklei? A całe to stworzonko wodne wielkości palca wskazującego. A garłate kida się okrutnie i skacze mi po całej gumie? I tu mam pytanie co to za rybka? Bo różne o niej plotki chodzą? Ukleja, boleń, jelec ja mam swoje podejrzenia, tylko chcę się upewnić? Mija kolejna godzina, popadłem w rutynę piklinga za piklingiem , ale większego od dłoni to z kagankiem próżno by szukać. W padłem na szatański pomysł, mam pisaka niezmywalnego do poprawiania numerów na pontonie? Zacznę te skubańce numerować, ale skończyło się tylko na pomyśle!. No cóż po 50 sztuce przestałem je liczyć, a i czas na brzeg bo już 19 trzeba się przygotować do nocnych łowów. Żebym takiego farta miał na zawodach! To bym tymi piklingami na pewno je wygrał. Czas wypróbować tak zachwalany sposób na komara?! Pogodę sprawdziłem na wszystkich stronach w Internecie, wyrok salomonowy wydałem, padać nie będzie to i bez namiotu się obędzie ( ale poeta tylko głowa nie ta? ). Dwie gruntówy z sprężynami poszybowały do wody. Mniej lub więcej w tych miejscach co będąc na wodzie suto do stołu rybkom nałożyłem.
Sygnalizatory do żyłek podłączyłem. Stoliczku nakryj się? Kawusia już się parzy, jedzonko na stolik wykładam, bo zgłodniałem od tego wiosłowania, że hej. Wyszperałem z plecaka olejek cytrynowy, waniliowy. Czas zacząć walkę z wrogiem nr 1 każdego wędkarz. Zacząłem się dokładnie tymi specyfikami kulinarnymi smarować. Oczywiście w miejscach odsłoniętych i narażonych na ukąszenia insekto-owadów latających. Po pewnej chwili poczułem się jakoś nie swojo no tak jak bym był dodatkiem do drinka? No cóż co się nie robi by krwi za darmo nie dać sobie upuścić. Zacząłem biesiadować, bom już okrutnie zgłodniał! Jem jajeczko gotowane i żebym nie widział na własne oczy co jem dał bym sobie rękę uciąć, że to cytryna! Kiełbasa wanilią mi zajeżdża bleeee, aż od tego wszystkiego mnie zemdliło i mało torsji nie dostałem. Mój żołądek poczuł się bardzo nie swojo?
Muszę zapalić może mi przejdzie? I tego było już za wiele zamiast LD zwykłego naszego papierosa przemysłu rodzimego, czuję jak bym sernik przypalony z polewą cytrynową palił. A co się tyczy komarów to nic sobie z tego nie robiły, rąbały mnie równo gdzie popadnie, a czasami wydawało mi się, że przepuszczały atak ze zdwojoną siłą. Cała noc upłynęła mi spokojnie, toczyłem tylko moją małą prywatną wojnę z komarami wielkimi jak krowy, którą zresztą z kretesem przegrałem! Ciągle w ustach miałem niesmak, odbijało mi się cytryną i wanilią bleeee. Sygnalizatory spały w najlepsze, ryby chyba też? Nic nie pomogło żadna kombinacja zanętowo – przynętowa. Rano zrezygnowany, niewyspany zgryziony niemiłosiernie, pachnący jak sorbet z owoców cytrusowych. Ale i wzbogacony o kolejne doświadczenie życiowe? Pokonany na całej linii frontu przez matkę naturę i tą podwodną jak i latającą.
Dostałem kolejną bolesną porażkę od przyrody? W myślach określiłem to jeziorem chimerycznym, psychicznie nie stabilnym? Spakowałem się i wróciłem do domu. Córka zdziwiona, że ojciec tak szybko do domu wrócił, przechodząc koło mnie pociągnęła nosem, allle mi ciasteczkiem zapachniało? Pies i kot pchały się do mnie by uszczknąć troszeczkę cudownego eliksiru przeciw komarom. Obrzuciłem ich wszystkich dzikim spojrzeniem i z pomrukiem niezadowolenia, poszedłem pod prysznic! Córka nie dawała spokoju i pyta ryba brała???, a ja bełkocząc pod wodą wydukałem, cholera to mnie na pewno brała , ale za to powodzenie miałem? Cisza i odpowiada patrząc na moją twarz i szyję chyba tylko u komarów? Poprawka kochana córeczko u komarzyc! Nawet w domu wieczorem jak kładłem się spać miałem wrażenie, że leci komar wróć płeć żeńska tej gadziny i pyta się śpiiiszszsz.??? Ryba naprawdę nie bierze !