
Witam wszystkich bardzo serdecznie. Ponieważ zima w pełni, a całym sercem cięgnie już człowieka nad wodę, chciałem powspominać wyprawy wędkarskie z poprzednich lat. I tak rozmyślając o swoich ubiegłorocznych sukcesach i porażkach postanowiłem podzielić się z Wami drodzy Koledzy moją przygodą, która wydarzyła się we wrześniu 2009r.
Swoim zwyczajem, po zakończeniu pracy zabrałem swój lekki spinning Jaxona 2,4m z kołowrotkiem tej samej firmy i żyłką 0,16mm, i wybrałem się nad Wartę w centrum Poznania, na nieuczęszczane jeszcze przeze mnie łowisko tj. od mostu Lecha w dół rzeki. Piękny, ciepły wieczór zachęcał do spacerów nad wodą i szukania szczupaków i boleni, których rok wcześniej w Warcie nie brakowało – ale o tym może innym razem. Warto dodać, że mimo, iż jest to miejski odcinek rzeki można obcować tutaj z dziką naturą, nieuregulowanymi brzegami, bobrami, czaplami itp. W związku z tym zawsze noszę ze sobą aparat fotograficzny, który pozwala mi uwiecznić piękne zwierzęta, krajobrazy, jak i złowione ryby, które z reguły wypuszczam.
Poziom wody był bardzo niski, więc bez przeszkód mogłem wchodzić suchą nogą na główki, które sięgały niemal na sam środek rzeki. Po godzinnym bezowocnym biczowaniu wody i urwaniu kilku przynęt, od gum począwszy, poprzez woblery, a na błystkach wahadłowych skończywszy i przedarciu się przez gęsty lasek dotarłem do miejsca, gdzie nurt podmywał delikatnie brzeg rzeki na którym się znajdowałem. Była to wysoka ok. 2m skarpa z której nie miałem możliwości zejść nad samą wodę. Nie mogłem jednak oprzeć się pokusie rzutu w tym miejscu. Założyłem seledynowe kopyto długości ok. 10 cm z główką o masie 8g. Pierwszy rzut pod prąd, a tu jak nie szarpnie, i jazda w dół rzeki.
Stoję jak wryty – dobrze, że hamulec miałem wyregulowany – a to coś płynie z nieustającym impetem i jakby bez oporu. Po paru sekundach doszedłem do siebie. Patrzę na mój kołowrotek, a z moich 200 metrów żyłki już niewiele zostało. Muszę ryzykować. Dokręcam hamulec i ryba zatrzymuje się około 180 metrów poniżej. Próbuję ruszyć rybę od dna, wędka trzeszczy, żyłka tak samo, ale powoli centymetr po centymetrze mam rybę coraz bliżej siebie. Po 15 min mam to coś jakieś 50 metrów od brzegu – sądząc po ilości żyłki. Nagłe szarpnięcie i po chwili znów z mojej żyłki na szpuli niemal nic nie zostało. No to pracuj od nowa myślę. Odzyskuję cenne metry linki na nowo, ale w międzyczasie nie omieszkam trochę wjechać bratu – zapalonemu wędkarzowi – na ambicję. Mówię przytrzymując telefon ramieniem:
- Mam wielką rybę. Słyszysz jak gra kołowrotek?
- Co to może być?
- Chyba sum, bo szczupak i boleń raczej by mi się już pokazał w jakimś wyskoku nad wodą, zresztą tutaj chyba nie ma aż takich sztuk.
- A jaką masz żyłkę? – pyta
- 0,16mm, ale za to 200m – mówię z pewnością w głosie.
- To powodzenia – odparł ze śmiechem. Tylko żebyś zdążył na rano do pracy. Zadzwoń jak będzie po wszystkim.
Rozłączyłem się. Ale optymista myślę. Nic nie podniesie człowieka na duchu. Zwijam uparcie żyłkę, kij aż trzeszczy, przecież to nie wędzisko do takiego kalibru ryb. W głowie kłębi się pełno myśli: czy to na pewno sum, jak jest duży, i to najciekawsze, jak wyciągnąć tę rybę w tym miejscu na brzeg, bez podbieraka? Choćbym miał wejść do wody po szyję to dam mu rade. Już nie daleko jakieś 20 metrów, już niedługo będziesz mój. Delikatnie wyjmę cie na brzeg, zmierzę, zrobię kilka zdjęć i wrócisz do wody, przecież nie będę pożerał tak walecznego przeciwnika. Jakoś nie posłuchał moich głośno wypowiadanych myśli, bo w niedługim czasie moja kochana rybka była 150 metrów ode mnie.
Przymurowała do dna i nie mam możliwości jej ruszyć. Mój zegarek wskazuje już 30 minut walki, gdy ryba szarpnęła się i moja żyłka zaczęła zwisać w sposób, który każdemu wędkarzowi kojarzy się ze smakiem gorzkiej porażki. O dziwo mój kij nie miał bardzo ochoty wrócić do wyglądu sprzed walki, tylko pozostawał cały czas dziwnie wygięty. Jak się miało za chwile okazać następnego rzutu już nie przeżył. Złamał się w dwóch miejscach. Za tak piękne chwile warto było i złamać kij. Nie żałuję. Takich emocji jeszcze nigdy nie przeżyłem, więc kilka kolejnych nocy z przyczyn oczywistych miałem z głowy. To może była ryba mojego życia? Mam nadzieję, że to co najlepsze jeszcze przede mną. Wracam szybko do domu, może zdążę na transmisję meczu. Ujechałem może 1km po poznańskich drogach, a tu wyszła do mnie Pani z radarem w ręce i zapłaciłem co swoje. Jak pech to pech. Nie wiedziałem jednak, że „najciekawsze” miało mnie dopiero spotkać dnia następnego.
Po pracy zjadłem szybko obiad, pojechałem do sklepu wędkarskiego, kupiłem tym razem ciężki spinning 2,7m i nad wodę w to miejsce, gdzie pływa mój „przyjaciel”. Po drodze idę przez wspominany już lasek. Nieostrożnie prawie nadepnąłem na jedna parę, o której lepiej nie będę pisał co robiła, bo to nie jest portal o tych „rzeczach”. Zmieszany odszedłem kilka kroków, ale coś kazało mi odwrócić głowę za siebie. Zamarłem i zatrzymałem się, bo w moją stronę biegły spienione dwa rotwailery, które na moje nieszczęście nie miały kagańców. Ubierający się mężczyzna zauważył swoje dwa pupilki, które były już tuż przy mnie i w ostatniej chwili zawołał je. Cały blady, starałem się opuścić zagrożone miejsce. Do mojego nosa dobiegał jednak zapach, który unosi się w powietrzu w miejscu, gdzie król chodzi piechotą, w celu odbycia pewnych czynności fizjologicznych. Przecież się nie zes… ze strachu – myślę. Okazało się, że wdepnąłem w „coś” co zostawił w tym miejscu jakiś piesek. Ale nieprzyjemny aromat. Wytarłem buty w trawę i poszedłem po suma, który dzień wcześniej dostarczył mi tyle emocji. Jak było do przewidzenia nie był skory do brania. I tak tego wieczoru wróciłem o kiju do domu, w brudnych butach, ale już przynajmniej przepisowo i bez mandatu – na marginesie wspomnę, że taki sposób jazdy został mi jakoś do dzisiaj.
Dużo razy jeszcze wybierałem się jesienią w to miejsce, ale nie złowiłem tam nawet okonka. Myślę jednak, że w tym roku, na rozpoczęcie sezonu sumowego pojadę tam znowu. Może tym razem to ja będę zwycięzcą? Mam nadzieję, że nie zanudziłem Was swoją gadaniną. Serdecznie pozdrawiam
i życzę udanych połowów w tym roku. Do zobaczenia nad wodą i „nie” połamania kija.
Autor tekstu: Bartłomiej Popielarz
![]() | kostekmar |
---|---|
Ciekawe opowiadanie. Bardzo wiele emocji. Szkoda, że rybka nie została wyciągnięta, ale jak to Napisałeś dla takich chwil warto jest wedkować. Piąteczka i pozdrawiam. (2010-02-06 23:06) | |
![]() | u?ytkownik7463 |
Kiedy ja będę miał przygodę z takim okazem? (2010-02-06 23:47) | |
![]() | FanAtyk |
Podobno kto wdepnie w g... , to będzie miał szczęście. Może więc jeszcze czeka cię spotkanie z tym sumem :) A kij Jaxona też złamałem - tyle że na zaczepie nie na rybie - więc teraz już tak nie ufam tej firmie. Pozdrawiam (2010-02-07 19:09) | |
![]() | u?ytkownik10172 |
Dobre opowiadanie kolego. Nie ukrywam, że się trochę uśmiałem:) Przez moment nawet się wystraszyłem, bo gdy napisałeś, że mijając kopulującą parkę obejrzałeś się za siebie, myślałem, ze zobaczysz tam swoją żonę czy też dziewczynę. Na szczęście były to "tylko" psy. Co do walki z takim sumem, do zeszłego sezonu nie wiedziałem co to za uczucie. Ale w tamtym, gdy poznałem zwyczaje tej ryby, miałem takich frajd kilka. Myślę, że w tym roku już nie będzie 8:1 dla ryb, a zła passa się odmieni na moją korzyść. Tym bardziej, że są już pierwsze projekty wędzarni:) (2010-02-09 09:35) | |
![]() | michal9009 |
Witam. Świetne opowiadanie. Szkoda że to się nie skończyło zwycięsko dla ciebie. W takich sytuacjach nawet kija nie szkoda. Stawiam 5 ***** Pozdrawiam. (2010-02-09 22:18) | |
![]() | sylas |
mam nadzieje ze w tym sezonie pojawi sie zdjecie tego suma na twoich rekach polamania kija (2010-02-09 23:39) | |
![]() | Ash dEvil |
Bardzo ciekawe opowiadanie. Nie ma to jak "złapanie" życiowej ryby na delikatnym zestawie. Dużo emocji i sil to kosztuje. Szkoda ze rzadko uda się zobaczyć na brzegu naszą rekordową rybę. Życzę powodzenia i czekam na zdjęcia pięknego suma:) (2010-03-14 14:53) | |
![]() | u?ytkownik70140 |
5 (2013-05-19 20:12) | |