Ryby spokojnego żeru czy drapieżniki?
Sławomir Szyłejko (Amitaf)
2009-03-03
W moich wczesno wędkarskich, no może nie najwcześniejszych latach, w, których zacząłem łowić takie wędkowanie bywało moim uzupełnieniem metody i rodzaju połowu. Wówczas nie było mowy o takich specjalistycznych metodach połowu, ba nikt nawet nie wymyślał innych nazw jak grunt, spławik i spinning. I właśnie spinning u mnie dominował zarówno w gruncie, jak i samym spinningu, jako takim.
Mieszkałem wówczas (lata 70-te) o rzut beretem od elektrociepłowni, a, co za tym idzie dostęp do tzw. kanału ujęciowego (woda zimna pobierana bezpośrednio z Odry) i zrzutowego – ciepłego, gdzie (w tamtych latach) woda technologiczna wypuszczana z elektrociepłowni potrafiła być naprawdę gorąca przez cały rok. Może właśnie dzięki temu obfitość i ilość różnych gatunków ryb występujących w tymże ciepłym kanale była przeogromna.
Jak wspomniałem najczęściej spinningowałem, ale też nie unikałem spławika czy gruntu. I właśnie spinningując, na obrotówkę produkcji NRD o dzisiejszym nr 0, zauważyłem, że (a było to na przełomie wiosenno-letnim) za moją obrotówka uganiają się nie Okonie, Jazie czy Klenie, lecz…Krąpie. Tak, tak Krąpie! Stałem na tzw. murku skąd wypływała ciepła woda zrzutowa i miałem doskonały widok na wszystko. Tutaj muszę dodać, że wtedy, w tamtym okresie woda była o niebo czystsza. Świadectwem tego była przeogromna ilość Raka, zarówno w Odrze, jak i w tych kanałach. Było to zarówno moje jak i innych łowiących ulubione miejsce połowu głównie metodą spławikową.
Ponieważ, jak wspomniałem miejsce to było często i gęsto oblegane, to dla spinningu nie bardzo było gdzie rzucać. Postanowiłem, zatem przezbroić spinning (też produkcji NRD marki Germina), na gruntówkę. Tak też zrobiłem, bo wówczas, jako kilkunastoletni chłopak w kieszeniach – zwłaszcza wędkarskich spodni – nosiłem wszystko to, co mogło się przydać, a nawet więcej. Kawałek taśmy ołowianej i haczyk uzbroiły mój zestaw w 100%. Ale jaka przynęta? Kilku centymetrowy żywczyk w postaci uklejki, których było tyle, że - i to zabrzmi jak typowe opowieści wędkarza, - gdzie ryby najszybciej rosną(?) W opowieściach - po przybrzeżnych atakach bolenia, czy okonia często pojedyncze sztuki lądowały na brzegu (kanał miał jakieś 10-12m szerokości z łagodnym brzegiem w tym miejscu). Zarzuciłem na owego żywczyka w nurt i po chwili szczytówka daje o sobie znać! Lekkie popuszczenie żyłki, krótkie zacięcie i…na haczyku wisi Krąp. Spodziewałem się czegoś innego, jakiegoś niewielkiego Sandaczyka, które to łowiło się na tzw. trupka czy fileta. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że jakieś pół godziny wcześniej Krąp atakował moją obrotówkę. Oczywiście jeszcze przez jakiś czas ja i inni wędkujący tak łowili Krąpie i Leszczyki. Żywczyki już łowiliśmy podrywką, ale trwało to krótko, okres brań ustawał, gdy wiosenny narybek podrastał.
A naprawdę dużego Leszcza złowiłem na moim łowisku Odra – Wyspa Pucka, gdzie w wakacje często z kolegami chodziliśmy na nockę, na Węgorza. I tak którejś nocy zarzuciłem niewielkiego żywca przy filarze mostu na gruntówkę. Celem był nocny Węgorz. Dźwięk dzwoneczka – notabene – zrobionego własnoręcznie z części gwintowanej żarówki (miały delikatniejszy dźwięk, a poza tym wtedy były trudności z nabyciem wszystkiego) poderwał mnie do gruntówki (bambusówka 4m, żyłka 40stka) jeszcze jedno przygięcie szczytówki i zacięcie. Chwilę nie mogłem oderwać Węgorza od dna (tak myślałem), ale po chwili ruszył w górę. Proszę kolegę, aby poświecił latarką i podebrał rybę podbierakiem, bo brzeg w tym miejscu jest uregulowany i ma ponad 2m wysokości. Jakież było nasze zdziwienie, gdy na powierzchni, w świetle latarki, okazało się, iż jest to naprawdę duży Leszcz.
Wspomniałem jeszcze o Płotkach. Otóż Płotki na taką samą obrotówkę łowiłem na kanale ujęciowym wspomnianej elektrociepłowni, który był nieopodal. Jakieś 150-200m równolegle do zrzutowego oddzielony bagnem i trzcinowiskiem od strony Odry, i dalej laskiem brzozowym. Tam też łowiliśmy (ja brat i moi koledzy) Leszcze, Płocie i Krąpie met. spławikową, bo ten kanał był szerszy, ale bardzo płytki – na środku do 1m, a przy brzegu 2 w porywach 2,5m, a to za sprawą pomp, które tłoczyły wodę z Odry i tym samym, co popadło. Sąsiadujący lasek dokładał jesiennych liści, a bagrowanie (koparką na długim wysięgu, więc skuteczność mierna) pamiętam ze dwa razy na 20lat. W tym też kanale grasował Szczupak, Okoń i Boleń. Głównie w najbliższej okolicy pomp tłoczących, a więc zaraz przy Odrze. Oczywiście pompy były – i pewnie są – zamontowane w budynku przepompowni, na który to się wskrabywaliśmy, aby stamtąd móc dokonywać długich rzutów (spinning) wzdłuż głównego nurtu kanału. Z brzegu dostęp był utrudniony zarośniętym brzegiem. Drugi był niedostępny, a to za sprawą działek pracowniczych, pracowników elektrociepłowni.
Tak też stałem pewnego letniego dnia na wspomnianej pompie (myśmy tak nazywali owy budynek) i rzucałem w nurt z przeświadczeniem złowienia Okonia. I tak też było. I tu ciekawostka; najlepsze i najagresywniejsze brania były wtedy, gdy uruchamiano pompy. Wtedy stan wody gwałtownie się podnosił o jakieś 50-80cm w całym kanale. Po ok. 10min pompy się wyłączały i przez następne pół godziny był spokój. I właśnie wtedy, gdy już był spokój rzucałem na obrotówkę i poczułem lekkie uderzenie. Zacinam i… na kotwiczce wisi Płotka. Pięknie zapięta, jak prawdziwy drapieżnik. Myślę przypadek, ale nie. Po następnych kilku rzutach znowu to samo. I wcale nie były to jakieś okazałe sztuki. Ot takie 15-20cm.
Sytuacje powtarzały się jeszcze przez dwa lub trzy lata z rzędu. Potem zacząłem cięższym spinningiem przygodę z wąsatym, czyli Sumem, ale to już inna historia.