
Sandacz, a angielska uprzejmość - zdjęcia, foto - 2 zdjęć
- Wstawaj masz już kawę, zaraz jedziemy – budzi mnie głos żonki. Sobota, a ja muszę zawieźć połowicę do pracy, bo jak to kobitka wiecznie ma mało do wydania w sklepie, ale nie ma tego złego… myślę sobie ona do pracy, a ja na sandacza. Czuje świeżo parzoną kawkę, źrenice się powiększają, rzut oka na zegarek – o ku…. 4.30 mój kochany pracuś wstał o godzinę za wcześnie. OK, nie nerwuj się – myślę sobie, szybki prysznic załatwi sprawę.
– Co ty wyprawiasz!? – słyszę głosik mojej połowicy- zaraz wyjeżdżamy! Delikatnie jak tylko może za wcześnie zbudzony chłop poprosiłem, aby przyjrzała się zegarkowi. Ranną ciszę przecina szum wody z prysznica. Dalszą dyskusje pominę.
Po powrocie zabrałem się do szykowania sprzętu. Z pudełka wylatują wszystkie blaszki na to miejsce lądują gumy różne, różniste, bo nie wiadomo, co akurat spodoba się mętno-okiemu. Jako że mam jeszcze godzinkę do świtu, postanowiłem sobie umilić czas jakimś filmem. Do ręki wpada mi DVD z „ Gwiezdnymi wojnami” raczej słuchając filmu przygotowuję taktykę, dzień zapowiada się słonecznie, więc polowanie na sandacza ma sens tylko do jakiejś godziny po wschodzie słońca.
Dosyć przejrzysta woda przepuszczająca zbyt dużo światła nie sprzyja sandaczom. Jest już późna jesień, woda dosyć chłodna, więc agresywne prowadzenie przynęty mija się z celem, muszę być bardzo skoncentrowany, brania mogą być bardzo delikatne i trzeba wyczuć, kiedy sandaczysko ma już przynętę w pysku czy tylko ją trąca. Nucąc „Marsz Imperialny” przekładam, zamieniam, przezbrajam. W kuchennym oknie widzę już pierwsze przebłyski budzącego się słońca, spakowany ładuje się do samochodu i ruszam na moje pewne łowisko sandacza, zawsze tam stał więc i dzisiaj liczę na spotkanie.
Dojeżdżając do łowiska mija kilku biegaczy, słońce jeszcze nie wyjrzało z za horyzontu, ale widać już na wschodzie czerwieniące się niebo. Mam jakieś dwie do trzech godzinek biczowania wody. Wysiadam, łapię za sprzęt, zamykam samochód obieram kierunek, a tu – good morning – mija mnie pierwszy z biegaczy i kieruj się na ścieżkę biegnącą brzegiem rzek, odpowiadam i podążam za nim dochodząc do brzegu. Rozwijam sprzęt, zaglądam do pudełka, wybieram białą gumę, kopyto i wiążę na końcu zestawu. Kiedy zaciągam węzeł słyszę kolejnego biegacza, który się do mnie zbliża – how are you?- słyszę, podnoszę wzrok widzę mężczyznę może koło pięćdziesiątki uśmiecha się do mnie grzecznie odpowiadam, odprowadzając go wzrokiem.
Ta angielska uprzejmość, może to i nie szczere, ale miło jest usłyszeć przyjazne pozdrowienie nawet od obcego człowieka, niestety w kraju już mi się zdarzyło usłyszeć nad wodą – e koleżko ja tu nęcę już trzy dni może zmieniłbyś miejsce – „chętnie zmieniłbym twój zgryz” - myślę sobie, ale posłusznie ustępuje kolesiowi. Do mojego miejsca jest jeszcze jakieś 300m, z kolejnym muzycznym tematem gwiezdno-wojennym przeczesuje kontrolnie wodę. Trzeci czy czwarty rzut, czuje delikatne szarpnięcie, kilka obrotów korbką następne. Ciekawe, co to? Ponownie zarzucam w to samo miejsce, mniej więcej na tej samej wysokości czuje ostre szarpnięcie, zacinam, pusto- cholera spóźniłem się – myślę sobie, wyciągam zestaw. Ponownie zarzucam, tym razem guma wpada do wody, opada na dno, podrywam zestaw i uderzenie. Siedzi, no w końcu.
W rytm muzyki siedzącej w mojej głowie kręcę korbką już wiem, że na drugim końcu siedzi okoń, mały, ale co tam na dobry początek starczy. Podbieram rybę i widzę, że okonek jest może 2/3 większy od kopyta, nawet nie sięgnął haczyka, po prostu zaklinował się z rozdziawionym pyskiem na ogonie przynęty. Delikatnie pozbawiam go nieprzyjemnego ogona z pyska, buźka i do wody. Aż kusi, aby zmienić przynętę i pobawić się z okoniami, ale nie po to żonka mnie zbudziła tak wcześnie żebym się bawił drobnicą. Od razu przypomniał mi się cytat Mistrza Yody „ Przywiązaniu by odeszło rycerz pozwolić musi”.
Zasuwam, więc na moje miejsce. Pierwszy rzut, trzy obroty i siedzi. Ale mam szczęście. Po chwili moja radość pryska to nie sandacz, odczepiam szczupaka juniora i zabieram się do wymiany przynęty, skubaniec tak ją poharatał, że nie nadaje się do użytku. Cholera – myślę sobie – jak tu siedzi szczupak to z sandaczem może być krucho. Niestety te dwa gatunki nie przepadają za sobą, więc jeśli znajdą się na jednym terytorium z reguły sandacz wygrywa miejsce, które mu się podoba, a jeżeli łapie szczupaka na terytorium sandacza…? Dobra, nie ma, co się denerwować, wchodzę głębiej w moje, sandaczowisko, przecież to dopiero początek ich rewiru. W głowie ciągle jakieś tematy z filmu przeciągam przynętę, uderzenie.
Cholera spóźniłem się, z zacięciem trzeba się pozbyć tej muzyki z głowy, jestem pewny, że to był obiekt mojego dzisiejszego polowania, ale bierze skubaniec delikatnie i jeżeli nie będę skoncentrowany nie uda mi się zaciąć w tempo. Yoda w mojej głowie powiada „Oczyścić umysł musisz, aby jasny pogląd na sprawy mieć” – dobra ciebie też muszę się pozbyć mistrzu, bo inaczej d….a zbita. Ten gostek pewnie już nie poprawi, więc przenoszę się kilka metrów dalej, cholera nie pamiętam jak prowadziłem za pierwszym razem, pierwsza próba zarzucam i postanawiam przeciągnąć po dnie. Pierwszy raz, nic kolejne dwa to samo. Ok, teraz skokami posyłam kopyto na drugi brzeg czekam chwilę i podrywam zestaw z dna kilka przeciągnięć bez skutku, przemieszczam się dalej, powtarzam scenariusz.
Po którymś razie kolejne branie z opadu, zacinam w tępo siedzi pewnie jak mi się wydaje. Pierwsza faza według scenariusza, czuje na kiju jak bije głową, nie mogę go ruszyć z miejsca, hamulec gra piękną melodie, kiedy próbuje go podprowadzić bliżej. Albo taki duży albo zapomniałem wyregulować sprzęgło w kołowrotku. Jeszcze nie jestem pewny czy to sandacz, ale po chwili jestem już przekonany, na 100% że to obiekt mojego dzisiejszego pożądania. Rusza w moim kierunku, tylko jedna ryba może odstawić taki numer wędkarzowi.
Teraz najważniejsze - nie dać luzu, bo przy jego twardym pysku może się pozbyć haka, jeżeli tylko dam mu okazję, nie ma, co liczyć na szczęście, że przynęta wbiła się w nożyczki, pełna koncentracja. Przerwał szarże w moim kierunku zatrzymał się na chwilę i ruszył pod prąd, po jakiś 5-6-ciu metrach zmienił kierunek, ruszył pod przeciwległy brzeg i znowu w moim kierunku – cwana bestia – myślę sobie cały czas pilnując, aby nie powstał luz na żyłce, świat wokół nie istnieje, jestem tylko ja i mój przeciwnik. Na środku rzeki zatrzymuje się i po chwili przewala się swoim cielskiem na powierzchni wody, jestem już pewny, że to sandacz, widzę jego podwójną płetwę i biały brzuch, kiedy znika pod wodą. Jestem już prawie pewny, że zjem na obiat fileta z sandacza zapiekanego w sosie śmietanowym, a że oceniłem go na jakieś 4-5 kilo to i rodzinka posmakuje – good morning- słyszę za plecami.
Adrenalina, która się podniosła podczas walki z sandaczem teraz o mało nie rozwaliła mi dekla, chwila dekoncentracji i czuje luz na kiju podniecenie przeradza się w chęć morderstwa – How are you?- odwracam się teraz do następnego obiektu mojego polowania „piep…. angielską uprzejmość” myślę sobie i odpowiadam – a jak myślisz? Właśnie straciłem rybę - nie wiem, co zobaczył w mojej twarzy, ale odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem oddalił się zostawiając mnie samego z moją porażką.
Na wschodzie widzę jak słońce wychyla się z za horyzontu, ręce się trzęsą zarzucam, ale to już nie to samo, w głowie słyszę Vadera - chodź ze mną, a pokaże ci potęgę ciemnej strony mocy- lepiej wrócę do domu i dokończę oglądać "Gwiezdne Wojny".
![]() | t12tom |
---|---|
Tos naoglądał się tych filmów.. Bardzo fajny tekkst. Trochę zazdeoszczę Ci tych rybnych, zagranicznych wód. Na wodach PZW jest głównie śmietnik, rybacy i trochę maluchów. Jeszcze raz gratuluję. (how are you) (2008-11-07 08:26) | |
![]() | Magik |
He he świetnie opisana przygoda no cóż Angol chciał być tylko uprzejmy ha ha (2008-11-07 11:43) | |
![]() | mapet77 |
Ha ha ha. O mało nie pękłem jak to czytałem. powiem szczerze: znam tą uprzejmośc aż do bólu i nie sposób się nieodezwac do pozdrawiającego Cię człowieka. A sandacz tylko na to czekał i prysnął z angielską flegmą... Proponuję zmienic miejsce, na coś bardziej odludnego, bo nie połowisz. A z drugiej strony Darku czy wyobrażasz sobie tą uprzejmosc u nas nad wodą? Jakoś tego nie widzę. Może z czasem też przestaniemy byc dla siebie anonimowi (przynajmniej my, wędkarska brac), zobaczymy. Pozdrawiam kolegę i powodzenia w polowaniu na "zedy" (angielska nazwa "zander") Hej (2008-11-07 13:45) | |
![]() | u?ytkownik2569 |
Dzięki za komentarze, oczywiście ( czego nie dopisałem w artykule) przeprosiłem owego Anglika kiedy spotkałem go na parkingu, tłumacząc moje zachowanie. Okazało się że także jest wędkarzem i po części rozumie moje nie przyjemne zachowanie. W tej chwili jesteśmy tak zwanymi kumplami po kiju i czasem jeździmy po tutejszych wodach ze zmiennymi sukcesami. Tak na marginesie kiedy mam coś na kiju powtarza swój numer z naszego pierwszego spotkania. Taki Angielski humor. (2008-11-11 22:43) | |
![]() | rysiek38 |
gratuluje tekstu tez jestem fanem gwiezdnych wojen a zwlaszcza tej muzyki - co czules wiem z autopsi-moze kiedys opisze jak pozbylem sie ryby zycia (2009-02-27 22:36) | |
![]() | u?ytkownik8030 |
jestem kurka pod wrażeniem. Samo sie czyta normalnie. Ty kerad - nie robisz w jakim piśmidle? hehe. Pozdro. Masz pionala. (2009-03-09 12:26) | |
![]() | u?ytkownik22602 |
Thats the way it is....*)))) (2009-09-22 22:44) | |
![]() | u?ytkownik5105 |
...ŚWIETNY TEKST MIŁO SIĘ CZYTA MASZ "5" ...pozdr... (2009-12-21 06:44) | |