Sandacz wegetarianin
Marcin R (archenar)
2009-06-12
To był "tradycyjny" coroczny wyjazd na ryby (nie mylić z wyjazdem po ryby :-) .. tym razem ekipa liczyła 6 wędkarzy - każdy spragniony wędkarkich emocji i każdy nastawiał się na "dużą rybę" a także na zasłużony relaks po tygodniach monotonnej pracy i opracowywania "łowiskowych" taktyk . Różne zanenty (od tradycyjnych ciast i makaronów , po wymyślne smakowo kulki proteinowe) miały gwarantować udane i emocjonujące łowy. Ale taki wyjazd to także (a może przede wszystkim) spotkanie towarzyskie przy grilu i piwku. Nie jestem typowym wędkarzem - na ryby jeżdżę 1-2 razy w roku, generalnie po to aby odpocząć od miejskiego zgiełku i szalonego tempa życia, ale zawsze przygotowuję się do tego jak wytrawny wędkarz.
Pogoda była znakomita - nawet za dobra jak na ryby - ciepło i słonecznie. Ryby brały himerycznie i miałem wrażenie że zupełnie przypadkowo. Zmiany przynent i zanent nie miały żadnego wpływu na częstość i jakość brań (małe leszcze i karasie). Takie łowienie potrafi nieźle znudzić i większośc z Nas poddała się tej sielankowej atmosferze prawie zupełnie porzucając zapał i zaangażowanie. Ze mną było tak samo - od czasu do czasu tylko przerzucając wędki i zmieniałem białe które były nieruszone. Mój kolega (Michi) który "zapalił " we mnie to hobby i nigdy nie skąpił mi cennych rad , także jakoś "osłabł" :-) ... i nagle zdażył się CUD ... dochodziła godzina 14-sta , słońce prażyło , a moje wędki nie dawały znaku życia.. przerzuciłem pseudo karpiówkę (Konger Carbomaxx) i spojrzałem na moją pierwszą wędkę - delikatny teleskop Jaxona (5-40g) i jeszcze delikatniejszy kołowrotki Shimano Alivio 1000 FR, na który była nawinięta żyłka 0,18 z przyponem 0,16. Sygnalizator lekko podskakiwał , ale bez przekonania. Na haczyku była kanapka z kukurydzy truskawkowej i białego -więc pomyślałem że to kolejny micro leszczyk - nawet nie chciało mi się zacinać . Postanowiłem że niech sobie ten leszczyk podje i urośnie. Ale sygnalizator nadal to podjeżdżał , to opadał . W końcu lekko podenerwowany postanowiłem wyciągnąć tego leszczyka i uwolnić jego mały pyszczek. Poderwałem wędkę, zaciąłem i .... ooooo kurcze ... żyłka zaczyna wysuwać się z koowrotka jak szalona .. postanowiłem jeszcze lekko poluzować hamulec w obawie o delikatny zestaw ... gdy żyłka zwolniła zacząłem powoli zwijać i pompować .. Michi był na szczęście tuż obok i doradzał mi kiedy popuszczac a kiedy zwijac (gdyby nie jego pomoc, pewnie ryba dawno by już uciekła) .. poza Michim , wokół stali wszyscy :-) .. czułem się jak w innym świecie - emocje sięgały maximum .. wszyscy wraz ze mną obstawialiśmy sporego karpia , ale to co pojawiło się na powierzchni zupelnie nie przypominała tego "mułojada" :-) .. Michi wszedł do wody z podbierakiem i "oniemiał" .. to nie był karp - to był najprawdziwszy sandacz .. gdy ryba poczuła płycizny zaczeła panikować i zaczeły się krótkie ale intensywne odjazdy . Ale ja się nie poddawałem. Przy kolejnym podejściu udało się Michiemu podebrać drapieżnika, ale niestety podbierak okazał się zbyt słaby na łaczeniu i się ... złożył :-) .. na szczęście ryba była już w siatce i nie uciekła... to nie koniec emocji ... na brzegu wyjąłem rybę z podbieraka pragnąc ja jak najszybciej zobaczyć w pełnej krasie ... i w tym momencie przypon pękł , a rybie prawie że udało się umknąć z powrotem do jeziora !!! .. w ostatniej chwili udało mi się ja chwycić rękami ... sandacz miał 78 cm i 4,75 kg - to narazie moja "ryba życia" !!! ...
wszystkie złapane przezemnie ryby zawsze wypuszczam, ale tego sandacza poprostu nie mogłem .. z pewnych powodów nie chcę zdradzić jaki to zbiornik , ale powiem tylko że to starorzecze
to było dokładnie rok temu i już w czwartek znów wyjeżdżam na "tradycyjne" czerwcowe wędkowanie w to samo miejsce