Sandacze z Schengen
Piotr Głażewski (joker)
2012-08-24
Po przybyciu na miejsce - szybkie rozpoznanie rynku na co miejscowi wędkarze łowią i oczywiście zakupienie kilku asów z rękawa sprzedawcy wraz z pozwoleniem na walkę z potworami, które jak się okazuje 100% wracają wg przepisu do wody, z której ją wyłowimy.
W pierwszy dzień już okazało się, że tym potworem jestem właśnie ja. Widząc jakie ciekawe
okazy kuszą się na moje jeszcze ciekawsze przynęty stwierdziłem, że dam im po prostu dorosnąć a sam przeszedłem do następnego etapu jakim było zachwycanie się nieskazitelną czystością przyrody i wysoką kulturą integrujących się wędkarzy. Kilka zdjęć z mojego niemalże bezpłodnego wędkowania w upalne dni lipca, okazanych pobliskim wędkarzom podbudowało moje morale. Na widok żarłocznych miniaturowych sandaczy, płomienne uśmiechy kolegów były jak zbawienie, gdyż jak się później okazało, od dłuższego czasu nikt z nich w tej okolicy nie spotkał tego gatunku. Ten przyłów dał nadzieję i gwarancję na odradzający się gatunek a dla mnie satysfakcję ze wspólnego, spontanicznego wędkowania i opowiadania sobie łamanym polsko słowackim językiem, co można by było do pielęgnować w naszej wędkarskiej materii.
Mam nadzieję, że będzie mi dane jeszcze kiedyś zapolować na śniące się nocami potwory z głębin słowackich wód, które warto odwiedzić.