Sandacze z opadu
Krzysztof Kokoszka (Fragles)
2009-04-06
Sandacz z opadu - Moja przygoda z wędkarstwem zaczęła się we wczesnych latach siedemdziesiątych od metody spławikowej. Na początku marzeniem moim i pewnie nie tylko moim było wędzisko teleskopowe czterometrowe z włókna szklanego produkcji ZSRR, czyli ruskie - to informacja dla młodszych kolegów. Wiadomo wcześniej były wędki bambusowe. Następnie zaczęła się era kołowrotków spinningowych marki Delfin, Rex, Nix i wielu innych , które miały jedną wspólną wadę, we wszystkich pękały sprężyny przy kabłąkach, w niektórych rozwiązaniach technicznych kabłąk ucinał żyłkę lub wciągał ją pod szpule. Dlatego na każdą wyprawę wędkarską zabierało się ze sobą zestawy naprawcze.
Jakby tego było mało kołowrotki te były nie na łożyskach tylko na tulejach, które się wycierały bardzo szybko. Przy dobrym wędkowaniu średnio raz w sezonie trzeba było je wymienić, oczywiście producenci zapomnieli o zapasowych tulejach, które dorabiali znajomi tokarze. Takie to były uroki PRLu. Potem to już czyste szaleństwo, wędki nasadowe, baty, żyłki o średnice 0,04 i tony przemieszanej zanęty. Z biegiem lat z biegiem dni wzrok już nie ten sam a człowiek bardziej leniwy no i jak długo można tachać masy sprzętu związanego z wyczynowym wędkarstwem spławikowym, koszt udziału w takich zawodach też nie jest bez znaczenia. Dlatego w tym roku pozbyłem się hurtem wszystkich tyczek i batów w ilości 9 szt., aby mnie więcej nie kusiły. Spinning to jest to - dziesięć minut przygotowań i już się łowi, z muchą jest podobnie, na którą, też chętnie łowię.
Wracajmy jednak do łowienia sandaczy, stażu nie mam długiego, ale osiągnięcia wielkie. Wszystko to dzięki dobrym nauczycielom i tutaj ukłony w stronę Jarka i Zdzicha. Swoją przygodę z sandaczami zacząłem od kija Team Dragon z wklejką, 2,60 m. 7 -28 g. akcja X- Fast. I tutaj pragnę wszystkich ostrzec wędeczka jest mocna łowi się nią bardzo dobrze. Jedyną jej wadą jest szczytówka, na którą trzeba bardzo, ale to bardzo uważać, każde zakręcenie się plecionki wokół niej i rzut kończy się złamaniem wiem coś na ten temat, bo mam kilka na sumieniu. Dragon takich reklamacji nie uznaje. Plecionki, jakiej używam to Dragon Guide Select Fluo Red 0,17 plecioneczka jest bardzo dobrej klasy no i największym jej plusem to czerwony kolor, który dobrze widać, co jest podstawą w łowieniu sandaczy. Kołowrotkiem, jakim łowię to Shimano, Catana 2500 FA, mały tani dobrze układa plecionkę na szpuli, pomimo,że mam kilka o wiele droższych dokupiłem jeszcze dwa te same.
Kręciłem tym kręciłem dwa lata i to dość ciężkimi przynętami, dawał sobie rade nawet z dziewięcio kilogramowymi sandałami, po dwóch latach nie widzę większej różnicy między tym używanym a nowymi. Łowię zazwyczaj twisterami od 10 cm do 14cm w kolorze seledyn lub perła.Na główkach jigowych od 15g do30g, a czasem i większymi marki Mustad. Kolor gumek niema żadnego znaczenia, sandacz odbiera bodźce linią boczną, więc nie jest wzrokowcem - to tylko producenci prześcigają się w kolorach i co jeden to lepszy. A tak naprawdę o sukcesie decyduje sposób prowadzenia przynęty.
I teraz na pewno naraziłem się wszystkim specjalistom od połowu sandaczy, bo to guma za duża albo główka i dlaczego nie kopyto, jeżeli tak to przepraszam. Ale ja tak łowię i już - są to moje skromne doświadczenia i to wynika z moich obserwacji, kiedy biorą to, jaką by gumę nie rzucił kilka obrotów i siedzi. Natomiast, kiedy nie mają ochoty na współpracę można zmieniać przynęty do bólu i zakręcić się na śmierć, jedyną radą, jaka jest to cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość, o której może jeszcze napisze.
Przyponów stalowych ani żadnych innych nie stosuje gumę wiąże bezpośrednio do plecionki, czasami zdarzają się obcięcia, ale jest to wliczone w koszt biletu. Echosonda jest przydatna i to bardzo, ale nie do szukania ryb tylko górek i dołków oraz rynien. Funkcje pokazującą ryby oraz głębokość, na jakiej się znajdują proponuje dla własnego spokoju wyłączyć. Zazwyczaj raz namierzone sandacze na początku czerwca można łowić do końca czerwca przez cały dzień. Latem szukamy ich gdzie indziej, i to w lecie najgorzej namówić ich do współpracy. Od września do końca roku sandacz schodzi na głębszą wodę do rynien i dołków i raczej nie zmienia żerowisk Raz namierzone miejsca trzeba obławiać do znudzenia, dotyczy to rzek i jezior. Gonitwa po brzegu lub pływanie po całym jeziorze nic nie daje. Proponuje dołożyć wszelkich starań, aby się dowiedzieć gdzie w danym okresie są żerowiska sandacza i obławiać cierpliwie jedno miejsce. Daje słowo, że sukces murowany.
Teraz napiszę, parę słów o technice łowienia zwanej z opadu. Pierwsza dotyczy połowów na głębokiej wodzie - dwadzieścia parę metrów, rzucamy i na otartym kołowrotku czekamy dotąd aż przynęta opadnie na dno. Zasygnalizuje nam to prostująca się szczytówka lub zluzowana plecionka, następnie napinamy plecionkę do lekkiego nagięcia szczytówki lub do poczucia przynęty – to zleży od grubości szczytówki. Kręcimy energicznie dwa trzy razy korbką kołowrotka i czekamy aż przynęta ponownie opadnie na dno, pamiętając o tym,żeby przez cały czas mieć kontakt z przynętą, plecionka musi być naprężona, bo nie zobaczymy brania, przez cały czas opadania przynęty na dno obserwujemy plecionkę i szczytówkę. Okulary polaryzacyjne jak najbardziej wskazane. Przy silnym wietrze dla początkujących technika ta obniża szanse złowienia sandacza praktycznie do zera.
Przy drugiej technice rzucamy i zaraz po kontakcie przynęty z wodą zamykamy kabłąk obserwując plecionkę oraz szczytówkę bardzo często właśnie przy tym pierwszym rzucie następuje branie a zwłaszcza jak rzucamy pod jakieś zwalone drzewo lub inną podwodna przeszkodę, reszta jak przy pierwszej technice. W pierwszym przypadku też można zamykać kabłąk zaraz po kontakcie przynęty z woda, ale skraca się pole łowienia, bo przynęta opada po skosie. Sama technika nie jest trudna do opanowania, wystarczy trochę cierpliwości i uporu, którego chyba nam wędkarzom nie brakuje A reszta to trening i jeszcze raz trening. Na koniec wszystkim sandaczołowcą życzę samych medalowych okazów – no i połamania kija.