Sentymentalna podróż w czasie, czyli powrót do przeszłości. - zdjęcia, foto - 2 zdjęć
Sentymentalna podróż w czasie, czyli powrót do przeszłości.
- Pan na konsolację, czy na to, … spotkanie? – powitał mnie kelner przy wejściu do hotelu „ Nad Narwią”.
- ??!! – nogi mi się ugięły. Czyżby ktoś odszedł przez te półtorej godziny, które spędziłem w oczekiwaniu na „spotkanie” spiningując pod mostem?
- Stypa na prawo, a spotkanie na lewo, za filarami – powtórzył.
Ostrożnie wysunąłem zza filarka głowę i … omal nie zemdlałem. Za długim stołem siedziało stado starych dziadów.
- Pewnie zaprosili dojrzałe, już bardzo, grono nauczycielskie – pomyślałem i niechętnie dołączyłem do grupy. Nikogo nie poznawałem. Kiedy chciałem już dać dyla, że rzekomo pomyliłem uroczystości, to dotarło koleżeństwo z mojej, osobistej klasy i troszkę wyluzowałem. Dopiero na zdjęciu grupowym wyjaśniło się, że ja wyglądam tak samo, jak te staruchy i że to faktycznie moje koleżanki i koledzy z liceum. Po powrocie długo dochodziłem do siebie.
Minął ponad miesiąc, a ja powoli już odzyskiwałem równowagę emocjonalną. Wtedy okazało się, że trzeba jechać w kolejną podróż. Też do przeszłości. Na Mazury, nad Zyzdrój, ale nie dość, że przez Ostrołękę, to jeszcze przez Ostrów Mazowiecką. Postanowiłem odwiedzić koszary, w których stacjonowałem będąc w wojsku. Niedawno. Tak, gdzieś w okolicach stanu wojennego. W Komorowie, w sklepie pod jednostką zakupiłem jagodziankę i maślankę mrągowską. Obsługiwała mnie dziwnie, wręcz natrętnie przyglądająca mi się sklepowa. Coś tam zagadała o poborze, roczniku, dowódcy i wtedy zajarzyłem wreszcie, że ta baba, to moja miłość (pod)koszarowa.
Wyskoczyłem na chwilkę do samochodu pod pretekstem napojenia psiaków i odpaliłem. Przez parę kilometrów ostro deptałem, zanim ochłonąłem.
Długo dochodziłem do siebie po tych wyprawach. Po wędkarskiej szczególnie, bo niemiłe wspomnienia, tzn. konfrontacje ze wspomnieniami spotęgowały baty, które sprawili mi (jak zwykle, zresztą) koledzy podczas rywalizacji, zarówno w spinningu, jak i spławiku.
Żyć, to trzeba, panie tu i teraz. Czasami lepiej odpuścić konfrontację ze wspomnieniami, bo ta może okazać się bolesna. Nikt, panie, nie wygrał jeszcze próby z czasem.
Co tu dużo gadać, jak nie ma, o czym mówić – jak mawiają w Falenicy. „Show must go on”.
Niepowodzenia wędkarskie ze Spychowa tłumaczę sobie skrajnym napięciem i atakiem niemocy umysłowej, bo okazało się przecież, że jestem już w wieku …. kiedy zaczynam wzbudzać troskę.
Sytuacja wzięła się i skomplikowała, zaistniały arcytrudne warunki taktyczne, bo przez te rozterki i myślówki straciłem mój dotychczasowy silny atut w postaci sytuacyjnego dostosowania się do warunków. Krótko mówiąc, straciłem cojones, jaja znaczy. Chociaż, fajnie jest sobie jeździć prędkością patrolową, zaśmiewać się z dziwnych nazw miejscowości i nie śpieszyć się, jak przez całe życie.
Trzecia podróż miała ominąć przeszłość. Szerokim łukiem wziąłem Ostrołękę i Ostrów Mazowiecką. Pojechałem udziwnioną i nielogiczną wręcz trasą, by wreszcie dotrzeć do Orzysza. Bez sensu, bo tu, to dopiero dopadły mnie demony z przeszłości! Pod koniec służby wojskowej spędziłem tu dwa letnie miesiące w jednostce karnej z powodu mojej wrodzonej krnąbrności i „ permanentnego braku subordynacji”.
Przede mną kolejna impreza, na której mogłem się odegrać i poprawić najmizerniejszy mój wynik w kołowym GPX od lat, a ja bez formy (?!)
To wciąga, jak hazard przecież. Podrażnioną ambicję trzeba podreperować.
Bez jaj, uosobienie naturalnego spokoju, a do niedawna facet z silnym ego i ciut (przy)krótkim lontem, dziś pchający wózek w supermarkecie, szukający leszczowego aromatu. Jeszcze wczoraj przeciskałem się ostro przez życie, a dzisiaj mnie zawiesiło: gdzieś pomiędzy pątnikami, martyrologią, a pustymi blondynkami z pomponami i wszechobecnym fejsbukiem. Przed jednym i drugim się bronię. Szarpie mną okrutnie.
Przecież życie, to wędkowanie! Wszystko przed i po, to czekanie. Będąc nad wodą czuję wolność. Bo, to umiłowanie jest szczere i … uzasadnione. Nie da się go ot, tak wyjąć z psychiki, duszy, znaczy. Czekam na taki wyjazd pół roku, jadę i co? Daję dupy. Albo strategii się nie trzymam, albo z nią przesadzam. Uparcie i bez sensu. Bo, intuicję (tę wędkarską) można udoskonalić, wyostrzyć, ale trzeba ją mieć! Czuję, że ją tracę.
Je.any przesmyk.
W zeszłym roku na Ubliku najlepsze wyniki były właśnie tam. Sięgnąłem do notatek i „postanowiliśmy” z Jurkiem, znaczy zaciągnąłem go tam właśnie.
Staliśmy wytrwale, nieznacznie się tylko przestawiając przez całą praktycznie turę na spinningu. Kicha. Nie zastanowiło nas nawet, że nikt tu nie zapływa?!
Na spławik zanęciliśmy na grubo: solidne gary kukurydzy doprawione najtajniejszym leszczowym aromatem z miasta Najsławniejszego Redemptorysty. Nie przypłynęły. Dziwnie ominęły nasz przesmyk. Przy wadze koledzy z politowaniem i skrywanymi uśmiechami spoglądali na nasze siaty. Przywieźliśmy po około 10 procent tego, co zwycięzca Marcin.
Wyniki ze wspomnianych zawodów na Zyzdroju i Ubliku znajdziecie w zakładce.
Za dwa tygodnie jedziemy do Władysławowa. Ciekawe, co za numer tam wywinę? Prototypy przynęt i nadmiar wędek zostawiam w domu…
Może, jako zawodnik z najdłuższym stażem morskim ze stawki startujących powinienem wreszcie dać im szkołę? Sam się uśmiałem. Cholera, żeby mi tylko nie strzelił bezpiecznik, bo wezmę i wybuchnę. Może geniuszem?
PS. Alinka, babciu Ty moja, Ty byłaś moją pierwszą i jedyną miłością młodzieńczą. Pozdrów Piotra, dzieciaki i wnuki.
Autor tekstu: Stanisław Pluszczewicz
Stachu | |
---|---|
Rzadko odwiedzam nasz portal, bo do szewskiej pasji doprowadzają mnie te nachalne reklamy. Za tydzień będę już dziadkiem i nie mam już siły, ani refleksu kasować i naduszać wyskakujących robaczków i krzyżyków. One są, cholera, szybsze ode mnie! A może mam jakąś spowolniałą myszkę? (2015-09-17 15:12) | |