Shimano Vengeance - deszczowy dzień
Kamil Walicki (łysy wąż)
2010-05-16
Ziewnął i wślizgnął się na moje miejsce. Skubaniec uwalił się na poduszkę, aż mu się fafle na pysku wywinęły i zasnął.
Myślałem, że o tej godzinie miasto będzie spało. Ale gdzie tam? – wiele osób dopiero teraz wracało z sobotniej imprezy. Najlepszy był Zombie – człapał po pasach przez skrzyżowanie chyba ze dwie minuty. Każda kończyna żyła własnym życiem i widać było że imprezowicz nad nimi nie panuje. Prawdziwy Zombie...
Narew przybrała. Tam gdzie zwykle wodowałem ponton, nie dało się dojechać. Musiałem taszczyć wielką, zieloną purchawę przez wał przeciwpowodziowy, ale w końcu się udało i wypłynąłem.
Wysoka woda zalała przybrzeżne trzcinowiska i krzaczory, jednak w mojej ulubionej zatoczce było spokojnie. Nawet silny tego dnia wiatr nie przeszkadzał w spinningowaniu.
Do żyłki dowiązałem wolframowy przypon, a na agrafkę zapiąłem niezawodną wiróweczkę. Pierwsza godzina wędkowania minęła bez brań. Woda wydawała się martwa, a do tego zaczął kropić deszcz. Mimo iż była to niedziela, byłem sam nad wodą. Nawet miejscowy bywalec, zwany człowiekiem o fioletowej twarzy nie pokazał się tego dnia na swoim łowisku. Zimno, mokro, wichura....
Po raz kolejny przekotwiczyłem moje pływadełko o kilkanaście metrów. Rzuciłem wzdłuż trzcinek i powolutku prowadziłem blaszkę w pobliżu dna. Gdy przepływała koło pojedynczego liścia grążeli, poczułem zdecydowane szarpnięcie. Zaciąłem gadzinę i nagle ..... luz. Żyłka smętnie wyjechała z wody, a ja z tzw. „kocią mordą” stałem jak wryty.
„co jest ?” – pomyślałem...
Wyraźnie czułem, że w czasie zacięcia jakieś rybsko dostało po zębulcach, ale nie przywaliłem aż tak mocno, żeby zerwać nowiutką dwudziestkę. Szczena opadła mi aż na dno pontonu – przegryziona !!! Jak to możliwe? Żyłka wyraźnie ucięta, tyle że powyżej wolframu !!! A miał długość 35 cm !!! Cóż to musiał być za potwór, że jednym kłapnięciem zżarł wirówkę wraz z przyponem? Aż strach wchodzić do wody...
Po chwili ochłonąłem i zacząłem trzeźwiej myśleć. Pocieszając sam siebie dorobiłem teorię, że to na pewno jakiś niewielki szczupaczek zamiast w blaszkę, uderzył w drgający krętlik. Tak, tego się trzymajmy ;-)
Na wodzie coraz więcej było drobnych oczek, powstałych po uderzeniu kropel deszczu. Mokre spodnie powoli zaczynały mi się przylepiać do łydek. Nawet ptaki zamilkły – pochowały się gdzieś i pewnie obserwują oszołoma moknącego na środku rzeki.
Obławiałem zarośnięty brzeg – każdą zatoczkę, każde zawirowanie, każde niewielkie nawet poletko grążeli. Przez kilka godzin, nie zlitował się nade mną ani jeden, maleńki szczupaczek czy okonek.
Zrezygnowany, dobiłem do brzegu żeby chwilę odpocząć i rozprostować kości. Długo to nie trwało, ponieważ kilka metrów od trzcin zobaczyłem uciekającą drobnicę. Podejrzewałem, że to boleń zrobił rundkę po swoim rewirze, jednak nie zdejmując wolframowego przyponu machnąłem od niechcenia perłowym kopytem.
Jeden skok – wolny opad, drugi skok – opad, trzeci skok – podczas opadu guma wjechała w jakąś roślinność, więc płynnym ruchem podnoszę kij. Nagle, widzę jak żyłka raptownie przesunęła się o metr w bok. Zamalowałem mu w paszczękę naprawdę mocno, na co on odpowiedział kilkumetrowym odjazdem. Jeszcze nie wiedziałem czy to rapa, czy może szczupak, ale po chwili cętkowane, zielonozłote cielsko przewaliło się po powierzchni. Ryba znów wybrała kilka metrów żyłki, zawróciła i dużym łukiem zaczęła spływać z nurtem. Trochę na siłę ją przytrzymałem, bo podpłynęła zbyt blisko wystających z wody trzcin. Gdy nieco osłabła, wygrzebałem z kieszeni aparat i starałem się zrobić kilka zdjęć. Niestety, zębaty był już zmęczony i nie zechciał zapozować w locie.
Podczas podbierania zauważyłem, że ma na boku sporą bliznę i odgryziony kawałek ogona. Wyglądało to trochę tak, jakbym podczas wyjmowania ryby z wody złapał ją zębiskami za płetwę ogonową i ją odgryzł. Ha, ale to nie ja – najprawdopodobniej to wydra, których w naszych rzekach jest z roku na rok coraz więcej. Często, gdy spinninguję brodząc w spodniobutach znajduję odgryzione, szczupacze łebki. Tylko tyle zostaje po kaczodziobym, gdy dopadnie go wydra...
Tego dnia już nie łowiłem. Zapakowałem się do pontonu i uciekłem z wody. Wichura gięła nadbrzeżne drzewa, spore fale rozbijały się o burty, a deszczysko tworzyło ścianę wody. Widoczność – kilkanaście metrów. Płynąłem blisko brzegu, żeby w razie czego móc skryć się na suchym ( dziwnie brzmi ... ) lądzie.
Nie wiem czy gdyby nie dana obietnica, ruszyłbym się tego dnia nad wodę. Kurcze, miała to być przyjemność a nie walka o przetrwanie. Ale teraz wiem, że było warto.
Obiecałem, że dziś napiszę o moich spostrzeżeniach dotyczących wędki SHIMANO VENGEANCE. Jest to ostatnia wędka, którą dostałem do majowych testów. Nie mógłbym w pełni poznać walorów spinningu, nie holując nią ryby. Co prawda dała mi dwa czy trzy małe szczupaczki w pierwszych dniach maja, ale chciałem zobaczyć jak pracuje pod większym drapieżnikiem.
Model VENGEANCE jest jednym z najtańszych spinningów ze stajni SHIMANO. Producent nazywa to dostępnością na każdą kieszeń. Coś w tym jest, bo gdy sprawdziłem cenę w jednym ze sklepów to naprawdę się zdziwiłem.
Akcję opisywanego kijaszka nazwałbym .... pałowatą. Wędka jest jak dla mnie trochę ciężka, jednak – o dziwo, nie można jej nazwać „krowim ogonem”. Wręcz przeciwnie – jest szybka i dynamiczna.
Złowiony tego dnia szczupaczek nie był olbrzymem, ale i do mikrusów nie należał. Nie miałem żadnych problemów podczas holu, kij pięknie amortyzował ucieczki ryby. Mniejsze, okołowymiarowe cętkowane rozbójniki nie miałyby szans – mógłbym przeciągnąć je przez przelotki i nawinąć na kołowrotek.
Spinning który dostałem do testowania ma długość 2,7 metra. Jest to najbardziej uniwersalna długość, odpowiadająca większości wędkarzy. Z chęcią sprawdziłbym jak spisuje się model trzymetrowy, ponieważ gdyby akcja była podobna do tego testowanego, mógłby okazać się fajną „wyrzutnią” na bolenie.
Brakuje w nim finezji – szczytówka jest dość gruba i przy mniejszych przynętach trochę trudno wyczuć czy wabik poprawnie pracuje. Jednak stosując wirówki w rozmiarach 3 – 5 lub agresywnie pracujące woblery, mamy pełną kontrolę nad przynętą. Również bardzo dobrze rzucało mi się VENGEANCE’m. Pięknie ładuje się już od około 7 gram, mimo iż na blanku opisany ciężar wyrzutu jest w zakresie 10-30 gram.
Zaskoczyło mnie to, że w tak niedrogim modelu użyto korka do rękojeści. W wędkach z podobnej półki cenowej ogranicza się koszty, dodając piankę, a nie korek. Tu wielki ukłon dla producenta – korek jest wygodniejszy, milszy w dotyku i ma dużo bardziej estetyczny wygląd.
Testowaną wędkę mogę polecić początkującym spinningistom oraz kolegom, którzy nie mogą pozwolić sobie na wędkę droższą niż przysłowiowa „stówka”. Przeważnie, pierwszymi łowionymi drapieżnikami są okonie oraz szczupaki, a do takich rybek VENGEANCE nadaje się bardzo dobrze. Da sobie też radę z sandaczem i boleniem, jednak wydaje mi się że producent przeznaczył ją do innych gatunków.
Na koniec mała anegdotka. Gdy wspomniałem znajomemu o tym, że dostałem VENGEANCE do przetestowania – uśmiechnął się pełną paszczęką. Pracuje w sklepie wędkarskim i opowiedział mi, że kiedyś się uparli żeby złamać ten kijek. Weszli we dwóch na zaplecze i ... przez dwadzieścia minut siłowali się z trzeszczącym spinningiem. Wyginali go we wszystkie możliwe strony i na różne sposoby. Nie dali rady go złamać....
połamania ;-)