Sobota na Paprocanach
Marek Mika (M@rek)
2009-04-05
W sobotnie popołudnie wybrałem się na tyskie Paprocany. Do tego wyjazdu podchodziłem z pewną rezerwą, bo byłem tam już kiedyś, ale nic nie złowiłem. W sobotę była piękna pogoda, świeciło słońce ale wiał wiatr z południa. Nie wiem jakie było ciśnienie ale nie przywiązuję do tego zbytniej uwagi. Łowiłem na feederki.
Efekt mojej zasiadki od 13-19:30 w sobotę 04.04.2009 to:
1. Jeden karpik ok 30 cm
2. Trzy leszczyki 20 cm
3. Jedna duża spięta ryba, nie wiem jaka, bo jej nie zobaczyłem
4. Dwa zerwane zestawy
5. Złamana szczytówka
6. Sporo doświadczeń i spostrzeżeń
Nad wodą byłem o 13. Jak w taki dzień, zastałem tam mnóstwo wędkujących, ale na cyplu udało mi się znaleźć wolne, dość fajne miejsce bez drzew i z możliwością swobodnego zarzucania wędką 3,90 m. Zacząłem od przygotowania zanęty i przygotowania wędek i podpórek. Brzeg na Paprocanach to ziemia więc z wbiciem nie było problemu. Niestety nie mam jeszcze tripoda ani nic takiego. Moje wędki to nowo kupione feederki Konger Aviator 360/90 i 390/120 . Lekkie i bardzo dobrze sprawujące się wędki.
Po przygotowaniu zestawów pierwsze robaki wylądowały w wodzie. Obie wędki uzbrojone w koszyki zanętowe 20 gr, przypon 0,16 i haczyk 8. Pierwsze 2 godziny nic się nie działo. W tym czasie siedzący obok mnie wędkarze też nic nie złowili. Na brzegu tylko ja łowiłem na drgające szczytówki, co sprawiało, że patrzyli na mnie jak na jakiegoś dziwoląga. większość wędkarzy miała standardowe wędki gruntowe, elektroniczne sygnalizatory i ping-pongi jako wskaźniki brań. Ponieważ w tym roku zaczynam przygodę z drgającą szczytówką i nic jeszcze nie złowiłem tą metodą, to miałem trochę obaw, że nie będę wiedział, kiedy będzie be, itp. Niepotrzebnie. Po tym jednym dniu mogę potwierdzić ogromną przewagę drgającej szczytówki nad tradycyjną gruntówka. Przepaść jest ogromna i chyba już nigdy nie wrócę do tradycyjnej gruntowej metody.
Po pierwsze, nie potrzebuję elektronicznych sygnalizatorów, które będę wykorzystywał tylko do nocnych zasiadek na drapieżniki. Kiedy na jeziorze pojawiła się fala spowodowana wiatrem, to na brzegu wszystkie elektroniczne pikacze zaczęły się odzywać, Przecież oszaleć można było. Ja cenię sobie ciszę i spokój więc nie podobało mi się to pikanie z każdej strony. Poza tym po zarzuceniu wędki każdy ciągnął za żyłkę napinając ją, co też dawało niezły koncert wysokich dźwięków.
Szczytówki na fali lekko się tylko 'bujały' ale można odróżnić takie falowanie od brania.
Na pierwsze branie czekałem ok 2 godzin. Żółta szczytówka w krótszym feederku zadrżała i po zacięciu na brzegu wylądował karpik ok 30 cm. Zaznaczę, że branie było dobrze sygnalizowane drganiem szczytówki i nie miałem problemów, mimo wcześniejszych obaw, żeby je zauważyć. Więc jna z wędek została już ochrzczona a ja zadowolony, bo jako jedyny na brzegu złowiłem rybę.
Po zarzuceniu wędki, po chwili druga wędka również pozwoliła mi zaciąć i wyholować ale tym razem małego leszczyka. Wiec było już po chrzcinach. I wtedy zaczęły się problemy.
Przy próbie zarzucenia urwałem zestaw. Po prostu z mojej głupoty miałem na kołowrotku starą, dwuletnią żyłkę i podczas rzutu po prostu nie wytrzymała i pękła. No nic, uzbroiłem drugi zestaw i kolejne robaczki wylądowały w wodzie.
Po godzinie znów branie i na brzegu ląduje kolejny leszczyk. Osoby łowiące koło mnie mają brania, ale przy zwisach ping-pongów około 30 cm nie są w stanie ich zaciąć. Krótszy feeder, na którym mam nową żyłkę 0,22 nie sprawia mi problemów i znów robaczki lądują w wodzie.
Po jakiejś godzinie, około 18 na dłuższego aviatorka znów wyciągam leszczyka. Sąsiedzi nadal nic. Przyznam, ze brania na drgającej szczytówce są bardzo dobrze sygnalizowane, nawet puknięcia w koszyk dobrze widać, i jeśli tylko ktoś pamięta o tym, że musi zacinać w bok a nie w górę, to na pewno nie zepnie ryby, a no właśnie...
Przy próbie zarzucenia wędki ze starą żyłką znów zrywam zestaw i przy okazji łamię szczytówkę, która nie wytrzymała przeciążenia. No trudno, za głupotę się płaci. Zakładam twardszą szczytówkę koloru zielonego i już delikatnie wysyłam robaczki do wody. Po około 20 minutach znów branie. Tym razem niestety zacinam w górę a nie w bok. Po podniesieni wędki czuję, że to coś dużego. Po kilku obrotach kołowrotkiem żyłka jest wybierana z kołowrotka. Przestaję kręcić korbką i czekam aż się zatrzyma. Po kilku metrach ryba zatrzymuje się, więc zaczynam pompować. Kilka podciągnięć i czuję, jak żyłka się luzuje, ryba odzyskała wolność wcześniej. Przez moje niewłaściwe zacięcie nawet jej nie zobaczyłem.
Wędkarze łowiący obok mnie coś tam komentują, ale mi jest trochę przykro i jestem zły na siebie. Ciekawe co by zrobili jakbym wyciągnął tą rybę po czym zwrócił jej wolność, hmm. lepiej nie pytać. Podczas krótkiej rozmowy opowiadali, że łowią tutaj już któryś dzień z rzędu i według relacji to mają już trochę ryb w lodówkach. Nie mam nic przeciwko zabieraniu ryb, jeśli ktoś chce. Ja nawet nie zabieram siatki nad wodę, bo wszystkim rybom zwracam wolność, ale do jasnej ciasnej niech nikt mi nie zwraca uwagi, jak dużemu leszczowi czy 37 cm karpiowi, który ledwo łapie się na wymiar, zwracam wolność.
To moja sprawa, a komentarze w stylu 'Coś pan głupi, taką rybę wypuszczać...' ' Jak pan jej nie chcesz to ja ją wezmę..' albo ' Jak pan będziesz tak robił to opłata za kartę się panu nie zwróci...' doprowadzają mnie do białej gorączki. Tylko moje opanowanie i niechęć do kłótni nad wodą powstrzymują mnie od kąśliwych komentarzy. Po zarzuceniu zestawu nic już nie złowiłem i około 20 zebrałem się do domu.
Łowiłem na łowisku Paprocany w Tychach, na tzw. cyplu. Wędki to Konger Aviator 390/120g i 360/90g. Przynęty to biały robak. Zanęta uniwersalna TRAPER podrasowana zapachem leszczowym P.Lorenc, pinką i pelletsem. Pogoda słoneczna, południowy wiatr, temperatura ok 15-20 stopni C.
Ogólnie podsumowując wyjazd, nie był źle. Złowiłem swoje pierwsze rybki na nowe wędki. Powoli wciągam się w łowienie na drgającą szczytówkę i bardzo mi się to podoba. Zanęty, które nauczyłem się przyrządzać między innymi dzięki poradom z wedkuje.pl sprawdzają się, bo jako jeden z nielicznych na brzegu złowiłem 4 ryby. Zestawy teraz już też montuję inaczej. Koszyk zanętowy, dłuższy przypon i dobrze dobrany hak to połowa sukcesu. Do tego ładna pogoda i budząca się dożycia przyroda pozwoliłyby wypocząć gdyby nie pikające na wietrze, drażniące sygnalizatory i polska, kochana młodzież, której na brzegach jeziora było mnóstwo.
Rozumiem, że młodzi ludzie też mają dość zimy, siedzenia w domu itp. Wychodzą nad wodę, chcą się bawić, ale jak już mają zbyt dużo alkoholu, są pijani lub jeszcze gorzej, hałasują i biegają pomiędzy wędkarzami, wrzucają do wody kamienie i zakłócają tak potrzebną ciszę, to już jest niedobrze i niebezpiecznie. Nikt nawet nie próbował zwracać im uwagi, bo mogłoby się to źle skończyć. Niestety coraz częściej jest tak, że grupa pijanych, młodych 'ludzi' potrafi zniszczyć miły wieczór i wypędzić znad wody wędkarzy. Po takich przeżyciach chciałbym pojechać nad jakieś zapomniane jeziorko gdzie hałasować będą tylko żaby i ptaki i gdzie nie będzie nikogo oprócz kilku wędkarzy. Niestety o takie coraz trudniej...
Pozdrawiam i do następnego razu, a mam zamiar opisywać tutaj wszystkie moje wyprawy na ryby. Następne okraszę fotkami z aparatu, bo te tutaj zamieszczone są zrobione marną komórką.