Spinningowy wypad nad rzekę nizinną.
Krzysztof Kott (Smolik)
2019-07-28
Ten rok jest w miarę dobry jeśli chodzi o spinningowanie. Moje połowy na drapieżniki zaczynam zwykle w maju. Łowię na rzece nizinnej (kraina leszcza), gdzie zdobyczą mogą być okonie i szczupaki. Wcześniej łowię na bata lub bolonkę ryby spokojnego żeru. Łowienie okoni na przedwiośniu daruję sobie – niech spokojnie się wytrze, a później niech trochę dojdzie do siebie.
Na rzece, na której zwykle łowię zdarzają się również niespodzianki, tak jak 17 maja. Udało mi się wtedy złowić bolenia 74 cm i 3,2 kg – czyli rybę o której mało kto tu słyszał, a jeszcze mniej osób ją złowiło. Przygodę tą opisałem we wpisie „Wędkarzu – walcz do końca!”.
Jeśli chodzi o tegoroczne wyniki, to w miejscach mniej uczęszczanych udaje mi się złowić zwykle kilka do kilkunastu okoni wymiarowych (w naszym rejonie wymiar ochronny podniesiony jest do 18 cm). Czasem do tego dochodzi szczupak (w tym roku łowię na razie takie w przedziale 52 do 58 cm). Większy szczupak jest mocno przetrzebiony, co prawda w tamtym roku złowiłem kilka takich nieco powyżej 2 kg, a jeden trafił się o wadze 4 kg, lecz u nas to już rzadka zdobycz.
W niedzielę 21 lipca postanowiłem wprowadzić nieco urozmaicenia. Na mapie sprawdziłem jak dojechać do innego odcinka rzeki – tam, gdzie jeszcze nigdy nie byłem. Pełen wiary w to, że dobrze wytyczyłem dojazd i możliwości mojego, wysłużonego już autka, po południu ruszyłem w drogę.
Po dotarciu do wybranej miejscowości, minąłem ostatnie domostwo i wjechałem na polną drogę. Ostatni odcinek drogi przebiegał skrajem łąki, wzdłuż rowu melioracyjnego. Jestem na miejscu. Widzę, że jest już jeden wędkarz – właśnie na prawo od zaparkowanego auta ląduje do wody łódkę. Tu już ryba jest pewnie trochę wypłoszona, więc idę w lewo, w dół rzeki.
Jak okiem sięgnąć brzeg porośnięty trzcinami. „Jakoś to będzie” pocieszam się w duchu. Po krótkim marszu dostrzegam przewężenie w trzcinach i dochodzę wreszcie do upragnionej rzeki. Jest niski stan wody a od brzegu średnio 10 m grążela i innej roślinności, tworzącej dość zwartą powierzchnię. Spokojnie – łowiło się już w gorszych warunkach. Na początek zakładam uklejopodobną obrotówkę – powinna być skuteczna na okonia, jak i na szczupaka.
W takich warunkach spinning o długości 3m i stosunkowo gruba żyłka, to sprzęt moim zdaniem niezbędny. Rzucam obrotówką, a po doprowadzeniu do linii grążeli gwałtownym ruchem podnoszę ją, aby uniknąć zaczepu. Pierwsze miejsce nie dało żadnego efektu, więc idę dalej. Znajduję drugie stanowisko i rzucam dalej. Wreszcie czuję puknięcie w przynętę, zacinam a po chwili okonek 23 cm jest na brzegu. Na początek może być. Po obłowieniu tego miejsca idę dalej.
Tym razem nie widać już żadnego wejścia między trzcinami, więc zastanawiam się co robić. Kładę cały sprzęt na ziemię i próbuję przebić się przez nadbrzeżną roślinność. Dochodzę do brzegu rzeki - da się tu od biedy połowić, więc wracam po sprzęt i kontynuuję łowienie. Po obłowieniu miejsca idę dalej i znów muszę sobie sam zrobić stanowisko. Od czasu do czasu trafiają się pojedyncze okonie, więc nie jest źle.
Nagle wiatr się wzmaga, znosi błystkę, więc muszę brać poprawkę, żeby dorzucić tam, gdzie chcę. Z niepokojem patrzę na niebo – zachmurzyło się i zaczyna padać deszcz. Patrzę co się dzieje dalej – w końcu zapowiadali, że dziś może być burzowe popołudnie. Łowię dalej – wiadomo nie od dziś, że wędkarze to prawdziwi optymiści. Deszcz po kwadransie kończy się. Wychodzę zza trzcin i widzę piękną, całą tęczę. Uśmiecham się w myślach: „to dobry znak”.
Dochodzę do zakola rzeki i tutaj miejsce spodobało mi się, jak to się mówi: „tu pachnie rybą”. Z uwagą rzucam błystką i po trzecim rzucie wyraźnie uderzenie. Zacinam – średni opór i ryba trzyma się przy dnie. Krótka walka i okoń około 25 cm jest na brzegu. Z zapałem rzucam dalej. Po kilku rzutach mocne uderzenie i po zacięciu czuję jak ryba trzyma się przy dnie i niełatwo daje za wygraną. Spokojnie – niech wymęczy się na „czystej wodzie”. Odjazd jeden, potem drugi - paruję wędką, po chwili ryba zbliża się w stronę brzegu. Widzę już ją – to piękny okoń, mam nadzieję, że jest dobrze zahaczony. Teraz obawiam się, by nie wszedł między grążele, bo to by zwiększyło jego szansę na wygraną. Kątem oka spoglądam na podbierak – jest blisko lewej ręki, czyli tam, gdzie powinien być. Powoli zanurzam go w wodzie, spokojnie podprowadzam rybę, podnoszę podbierak i ryba jest na brzegu. Ma całą kotwiczkę w pysku. Mierzę ją – niemożliwe! Przenoszę okonia na bardziej płaską powierzchnię i mierzę ponownie. Tak jest – MÓJ REKORD! Okoń ma 39 cm, a waga elektroniczna pokazuje 0,855 kg. Do tej pory dwa moje największe garbusy, to ryby o długości 38 cm i masie 0,800 kg każda, złowione w różnych miejscach i o różnym czasie. Od tych wydarzeń minęło już ładnych kilka lat, a w ostatnich latach złowienie na mojej rzece okonia 35 cm, to już była rzadkość!
Oczami wyobraźni widzę już kolejne garbusy czające się na łowisku. Rzucam dalej – na razie nic. Kolejny rzut – dynamiczne uderzenie. Już wiem, że to nie okoń. Na czystej wodzie daję się wyhasać drapieżnikowi i po dalszej walce podprowadzam go do brzegu i po chwili ląduje w podbieraku. To szczupak, ma 55 cm (z tych żółtych, bardziej krępych) i waży 1,245 kg. W tym roku szczupaki atakują gwałtownie – drut obrotówki aż był wygięty.
Prostuję błystkę i łowię dalej – w tym miejscu już nie mam więcej brań. To stanowisko i tak okazało się bardzo dobre – 2 ładne okonie i szczupak, to dla mnie powód do zadowolenia.
Idę jeszcze chwilę wzdłuż trzcin, ale widzę, że teraz będzie łatwiej, bo roślinność nadbrzeżna już się kończy. Jak by nie patrzeć przeszedłem jakieś 350 m trudnym terenem. Po minięciu trzcin, wychodzę na otwartą przestrzeń, bardziej przyjazną do połowu z brzegu. Za to woda płytsza i widać mulisty brzeg, ale coś za coś.
Drugi rzut i szczupak siedzi – po tym jak walczy widzę, że nie jest duży. Ląduję go, ma 43 cm – płyń kolego. Idę dalej – po jakimś czasie okonek, ale już biorą słabiej. Zbliża się wieczór. Przyspieszam kroku, obieram kolejne stanowisko i rzucam. Jeszcze tylko jeden szczupaczek – taki pistolecik około 35 cm, wypuszczam go i pora wracać do samochodu.
Jak na pierwszy wyjazd w nowe dla mnie miejsce, to jestem bardzo zadowolony. Efektem połowu jest 10 okoni – od 22 do 39 cm (mój rekordowy) i jeszcze 5 niewymiarowych. Oprócz tego szczupak 55 cm i 2 niewymiarowe. Czyżby zadziałało tzw. „prawo fuksa”? Okaże się następnym razem…