Spokojne lustro wody? Wobler w akcji
Rafał Chabros (LapiePlocie)
2010-01-04
Witam, chciałbym na wstępie opisać początek mojej wędkarskiej przygody z woblerkami, które własnoręcznie wystrugałem.
Wszystko zaczęło się w marcu 2009, kiedy to po raz pierwszy zobaczyłem jak okoń pobrał niedużego żuczka z powierzchni wody. Uświadomiłem sobie, że to pewnie rzadkość, ale czemu by nie wystrugać kilku takich robaczków i nie spróbować z nimi szczęścia? Po powrocie z ryb, udałem się do piwnicy w poszukiwaniu odpowiedniego drewna, które w swej strukturze miało być lekkie ale i wytrzymałe. Hmm.. przez dłuższy moment pomyślałem, aż w końcu!, mam to będzie woblerek z lipy. Ma ona idealne właściwości, jest lekka i twarda (gdy jest wysuszona). Jako pierwowzór posłużyła mi biedronka, która przez uchylone okienko wleciała do mojego pokoju. Pierwsze prace szły trochę marnie ale z czasem wszystko się wyregulowało.
Na początku głównymi moimi problemami były: Ster oraz równomierne rozmieszczenie obciążenia. W pierwszym przypadku mój woblerek nie miał żadnej ale to żadnej pracy własnej pomimo umieszczenia steru, a drugim troszkę mniejszym problemem było złe wyważenie woblera co przekładało się na jego pracę jak i atrakcyjność w wodzie( Gdybym był rybą nigdy, przenigdy bym tego nie wziął do pyszczka). Z czasem wszystko zaczęło nabierać rumieńców, coraz lepsza praca woblerów, połączona z 100% opadem na brzuszek podczas rzutu zmobilizowała mnie do rozpoczęcia pierwszych połowów na własne przynęty.
Jako pierwszą przynętę posłużyła mi 1cm biedronka z ze smukłym sterem i kotwiczką umieszczoną w części brzusznej korpusu.
Łowisko na, które się wybrałem było o tej porze roku wolne od roślinności, więc mogłem trochę po manewrować moją biedroneczką. Pierwszy rzut oddałem w gąszcz trzcin, zwijałem powoli z lekkimi szarpnięciami i tak aż do brzegu. Zdziwiło mnie to troszkę gdy ujrzałem całe stado uklei i płoci podążających za moją przynętą. Wyraźnie była dla nich troszkę za duża. Drugi rzut na otwartą wodę, zostawiam woblerka spokojnie na 10s potem 3 pełne obroty korbą w tym czasie biedroneczka była 10cm pod wodą i zaczynam jej wynurzania, podczas, którego czuję lekkie puknięcie. Powtarzam swoją czynność i nagle czuję branie, szybkie przycięcie i holuję 20cm karasia srebrzystego. Mowie sobie w myślach, co jest Rafał, jak to w ogóle możliwe?.
Po czym odczepiam rybkę całus i ląduje w wodzie. Kolejny rzut tym razem także na otwartą wodą,
powtarzam wcześniej opisaną czynność prowadzenia przynęty i znów branie!. Holuję rybę do brzegu, a niech to znowu karaś.
Potem rzucam 5 raz w trzcinowiska i bezskutecznie. Ja przecież stworzyłem woblery na okonie nie karasie! Pomyślałem sobie. Rzucam jeszcze raz w pas trzcin nieco bardziej w głąb gąszczy. Stosuję trochę inną metodę prezentacji przynęty a mianowicie
staram się pracować przynętą w miejscu imitując biedroneczkę, która spadła z trzciny przy powiewie wiatru. Efekt był widoczny od razu, moją przynętę pobrał 20cm okonek to jest to co chciałem. Ponawiam rzut i staram się cały czas uciążliwie pracować w miejscu, błyskawiczne branie, i zaraz na brzegu widzę 18cm okonika. Może w końcu stado tych żarłocznych karasi wreszcie odpłynęło- myślę. Rzucam na otwartą wodę i pracuję przynętą tak jak w przypadku zarośli. Minęła minuta i nie ma brania, postanowiłem podciągnąć przynętę nieco bliżej brzegu. Ten moment zaowocował w silne branie, ryba musiała mieć chyba sporą paszcze bo widziałem ją lekko ponad wodę. W mojej głowie nagle narodził się obraz 40cm szczupaczka, który zapewne odpłynie zaraz z moją biedronką. Lecz byłem w błędzie, ryba walczyła coraz mocniej a moja przynęta znajdował się jak na razie we właściwym miejscu czyli w paszczy potworka, który wyciąga mi żyłkę w kierunku trzcin. 5 minut walki i widzę na brzegu 40cm suma?, nie! To był koluch o czym przekonały mnie jego ostre kolce. Biedroneczka była troszkę w nie najlepszym stanie ale dalej kontynuowałem połowy. Rzut w kierunku otwartej wody ta sama sprawdzona technika i co się dzieje, z przerażającą agresją do mojej przynęty wyskoczył amur, którego moja 0,10mm żyłka nie zdążyła zatrzymać.
Nie jestem do końca pewny jaką długość oraz wagę mógł posiadać owy amurek, ponieważ po 4 s dosłownego „Rwania żyłki” i oszałamiającej fali znikną w gąszczu trzcin. Byłem nie tyle co zadowolony ale raczej optymistycznie nastawiony do tego zdarzenia. Sprawdziłem skuteczność mojej przynęty w praktyce, która odpowiednio poprowadzona może stać się łupem każdej ryby, nie tylko drapieżnej. Tego samego dnia po powrocie z ryb nikt nie chciał mi uwierzyć, że własnoręcznie wykonany woblerek okazał się skuteczny, a na branie amura odpowiedzieli kup sobie okulary amur to nie trzcina. Byłem rozdrażniony, ale nie przeszkadzało mi to w dalszej konstrukcji woblerów. Tym razem postanowiłem wykonać 1,5cm imitację żółtobrzeżka i ruszyć nad płyciuteńką rzeczkę przepływającą tuż koło stawu. Rzeczka miała stosunkowo czystą wodę lecz cała byłą w gąszczu podwodnych patyków i korzeni co uniemożliwiało podanie przynęty tuż nad dnem. Cichutko zbliżyłem się do rzeczki i wykonałem rzut woblerkiem wzdłuż brzegu, co naśladuje naturalne zachowanie żuczka w przyrodzie. Co jakiś czas zwalniałem lub całkowicie przerywałem pracę kołowrotka aby odzwierciedlić szukającego pokarmu żuczka.
Za trzecim z kolei rzutem wzdłuż brzegu zaatakował mi przynętę 28cm jaź, który jak wiadomo jest bardzo ostrożną rybą. Całus i ze słowami wracaj i przyślij mi swojego tatusia wypuściłem go do rzeczki. Pięć rzutów z kolei i brak brania, postanowiłem rzucić pod zwalony konar drzewa. Nie zdążyłem przekręcić korbą nawet 1 raza i czuję potężne brania. Ryba strasznie się pluska co w wypadku dalszego łowienia całkowicie eliminuje jakiekolwiek brania. Nagle ryba dostała się w plątaninę korzeni co zmusiło mnie do poszukania długiego kija aby odczepić rybę z tej kryjówki. Woda była jeszcze zimna, jak to marcowa, więc nie zaryzykował bym wejścia do wody bez woderów. Po odhaczeniu ryby z korzeni rozpocząłem walkę z teraz wiadomym mi już kleniem. Po walce trwającej 2 minuty klonek znajdował się już na brzegu, szybki pomiar i zaskakujące mnie 34cm.
Popatrzyłem na niego pod różny kątem( bardzo mi się podobał) i wypuściłem go do wody. Spróbowałem jeszcze kilka razy rzucić i coś wyjąć ale najwyraźniej klonek spłoszył wszystkie rybki. Połowy w innej części rzeki były niemożliwe ze względu na makabrycznie niski stan wody, tylko w miejscu, którym łapałem czyli tzw. dołku woda miała głębokość 40cm. Wracając do domu postanowiłem, że nie będę opowiadał o całym zdarzeniu moim rówieśnikom bo zapewne i tak mi nie uwierzą. Chociaż sam byłem zaskoczony, że w tak zapuszczonej i bardzo płytkiej rzeczce można łowić takie ryby, kiedyś ale to było chyba jakieś 3 lata temu łapałem w tym samym miejscu i mogłem pomarzyć tylko o braniu jakiejkolwiek rybki. Dlatego na koniec chciałbym zachęcić do zapuszczania się na dziewicze, pełne piękna malutkie rzeczki, które potrafią naprawdę zaskoczyć.
Przyłączam się także do Zlikwidowania PZW w Polsce, ponieważ moim zdaniem ten organ jest całkowitym wrogiem jeśli chodzi o kwestię zarybiania ryb, a większość jego członków to zwykli mięsiarze, którym chodzi tylko o kasę w kieszeni i przepełnione rybami własne stawy.
Pozdrawiam gorąco kolegów z wędkuje.pl LapiePlocie.