Stara Dobrzyca
Jan Stanisz (stan)
2012-10-03
Wyciąłem mapkę tego akwenu z miesięcznika, nazbierałem w nocy rosówek , kupiliśmy zanętę, białe robaki, kukurydzę i tak uzbrojeni ruszyliśmy na podbój Starej Dobrzycy. Oczywiście zestaw naszych ulubionych spinningów też mieliśmy w pokrowcach. Wyjechaliśmy w samo południe ciepłe i zachmurzone z zamiarem wcześniejszego rozpoznania łowiska i zainstalowania się na nocną zasiadkę. Po spędzeniu nocy na łowieniu leszczy, poranek i wczesne południe mieliśmy spędzić na łódce, którą ze sobą zabraliśmy i oddać się ulubionej metodzie wędkowania, czyli spinningowi. Na mapce, którą zabraliśmy ze sobą były zaznaczone dwie górki podwodne i kamieniste dno, przy których, według autora, miały trzymać się drapieżniki tj. sandacz, okoń i szczupak.
Po dziewięćdziesięciu minutach jazdy samochodem dotarliśmy nad kameralne i malownicze jezioro, które rzeczywiście okazało się być przystosowane do wędkarstwa. Wkoło aż roiło się od wszelakich kładek i pomostów, które idealnie nadawały się na leszczowe zasiadki. Gorzej było z dojazdem nad wodę , wszędzie zakazy, szlabany i powbijane kołki broniące wjazdu nad samą wodę. Musieliśmy zaparkować z dala od brzegu na wyznaczonym parkingu i brnąć przez mokrą trawę z łódką na plecach ponad sto metrów, ale za to poprawiliśmy nieco kondycję.
Rozlokowaliśmy się na wielkim pomoście, na mapce zaznaczone były w tym miejscu żerowiska leszczy, zanęciliśmy i uzbroiliśmy po dwie gruntówki ze sprężynami. Rozstawiliśmy po dwa znicze przygotowując się do nocnych zmagań z wielkimi łopatami i po zarzuceniu zestawów, na razie oddawaliśmy się błogiemu lenistwu siedząc na swoich wędkarskich fotelach. Zaczęło się dobrze , jeden z moich sygnalizatorów raptownie podskoczył do góry i opadł. Po szerokim i mocnym zacięciu wyholowałem niewymiarową płotkę i niestety było to jedyne branie na gruntówki podczas całej wyprawy. Aż do rana wędki i sygnalizatory brań milczały jak zaklęte, leszcze postanowiły nas zignorować na całej linii.
Nie załamaliśmy się jednak po nocnych niepowodzeniach i z dużą ochotą wypłynęliśmy, tylko ze spinningami, na górki i kamieniste dno z zamiarem odbicia sobie leszczowych niepowodzeń. Jednak im dłużej pływaliśmy i zmienialiśmy mapkowe, dobre miejsca, bez kontaktu z drapieżnikami, tym bardziej energia z nas odpływała. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i poszukać książkowych stanowisk okoni. W jednym miejscu, nieopodal obiecującego cypelka, gdzie zamiast pasa trzcin było skupisko zarośli, postanowiłem zakotwiczyć. Na echosondzie zauważyłem ikony sporych ryb, a było to na czterech metrach. Zaczęliśmy wreszcie łowić okonie i to sporych rozmiarów, a za przynętę posłużyły nam seledynowe gumki. Henryk złowił kilowego garbusa, a mi taki sam spadł z haka, tuż przy samej burcie łodzi. Tak się przeważnie dzieje, jak nie używa się podbieraka. Pasiaki brały często, ale bardzo delikatnie, trzeba było czekać, aż ryba zassie głęboko twistera i dopiero wtedy delikatnie zacinać, a i tak dużo brań było pustych. Ogólnie było jednak dobrze przez około trzy godziny, ale potem brania całkowicie ustały, podejrzewam, że spadało ciśnienie.
Po dalszych zmianach miejsc i poszukiwaniu ryb nic jednak w tym dniu już nic nie złapaliśmy. Postanowiliśmy, że kończymy przygodę z Dobrzycą i wracamy do domu, na kolację ryby mieliśmy i rozpoznany nowy, ciekawy akwen, na który na pewno jeszcze wrócimy. Z leszczami nam nie wyszło, zapłaciliśmy tzw. frycowe, ale za to z naszymi ulubionymi okoniami jakoś sobie poradziliśmy.