Stare, ale jare błystki wahadłowe na szczupaka
Krzysztof Kott (Smolik)
2019-06-12
Każdy z nas spinningistów ma swoje ulubione przynęty i sposoby na szczupaka. Obecnie sklepy wędkarskie i internetowe posiadają bardzo szeroką ich gamę, oprócz tego u pasjonatów można nabyć dodatkowo ich rękodzieła. Daje to szerokie pole do popisu, łowić możemy na woblery, twistery, rippery, koguty, cykady, wirujące ogonki, poppery i inne, nawet najdziwniejsze przynęty. Nie zawsze jednak tak było. Jakieś 25-30 lat temu w sklepach dominowały błystki obrotowe i wahadłowe, czyli mówiąc potocznie blachy.
Byłem wtedy uczniem i łowiłem początkowo na wędkę spławikową, ale podczas rzadkich wizyt w sklepie wędkarskim w pobliskim miasteczku, z zainteresowaniem patrzyłem na te cacka, służące do połowu drapieżników. Co jakiś czas z kieszonkowego przeznaczałem jakąś kwotę i zacząłem kupować te wspaniałości. Aż nadszedł czas pierwszych wypraw spinningowych. Tato pożyczył mi dwuskładaniowy polski spinning i wspaniały, jak na owe czasy kołowrotek Rileh Rex 64 produkcji NRD. Kołowrotek ten miał już swoje lata i służył w miarę potrzeby do łowienia na grunt z ciężkim ołowiem dennym, do łowienia na żywca oraz do spinningowania, ale nie przejmowałem się tym. Jego główną zaletą było to, że był wytrzymały. Żyłka – oczywiście polska Stilon Gorzów + przypon na szczupaka i można było łowić. Z tego powodu postanowiłem opisać przynęty, od których zaczynałem swą przygodę ze spinningiem, więc je poznałem najbardziej i dlatego przedstawię pięć, moim zdaniem, najlepszych wahadłówek z tamtych lat. Kolejność opisu jest następująca – na końcu podaję najskuteczniejsze blachy.
Błystki wahadłowe:
Pozycja numer 5 – „Foka2” – proszę nie mylić z błystką Polspingu o tej nazwie, która wygląda inaczej. Srebrna błystka imituje żwawo poruszającą się uklejkę i potrafi skusić małe i średniej wielkości szczupaki. Są jednak dni, że „szczupak nie chce nawet jej obejrzeć”.
Pozycja numer 4 – znane klasyczne wahadłówki polskiej firmy Polsping „Gnom 1 i 2” w wersji kolejno – złota, malowana i srebrna. Błystki dostojnie kolebią się na boki. Skusiły niejednego szczupaka.
Pozycja numer 3 – srebrna błystka wahadłowa „Effzett” firmy DAM. Można wykonywać nią dalekie rzuty i głęboko prowadzić. Jest bardzo podobna do „Gnoma2”, nieco tylko mniejsza, ale na rewersie jest złota i ma czerwony pasek z prawej strony. Ten szczegół wyróżnia tą przynętę i są dni, że ma to kluczowe znaczenie. Dzięki temu złowiłem sporo zębatych drapieżników, zdarzały się duże sztuki.
Pozycja numer 2 – legendarne już wahadłówki Polspingu „Alga L-1” i „Alga2”, w wersji srebrnej oraz malowanej. Kojarzą mi się z pewnym krótkim wyjazdem na ryby. Byłem wtedy kilkuletnim brzdącem a tato podjechał nad rzekę i zabrał mnie na krótki spacer (jeszcze wtedy nie łowiłem ryb). Wziął ze sobą spinning. Mijamy kilku wędkarzy spławikowców i tato zaczyna łowić. Zakłada ulubioną błystkę złotą „Algę L-1” i po kilku rzutach branie – zacięcie i tato wyholował pięknego okonia. Garbus mi się bardzo spodobał, szczególnie te pręgi na grzbiecie i wspaniała płetwa grzbietowa – przyglądałem mu się z zainteresowaniem. Dalsze rzuty nie skusiły kolejnych okoni, więc tato zwiększył kaliber i założył większą błystkę. Po kolejnych rzutach nagłe uderzenie, spinning wygina się i tato walczy ze szczupakiem. Wziął na srebrną „Algę 2”. Potem hol i ryba na brzegu – ładny, nieco ponad 2 kg szczupak. Siatka z okoniem była trochę od nas oddalona. Zaofiarowałem się, że zaniosę szczupaka do siatki. Pomimo ostrzeżeń i tak pokaleczyłem się o skrzela. Nie zważałem na to i dalej niosłem go z dumą. W tym momencie wiedziałem już, że kiedyś będę spinningistą.
Pozycja numer 1 – znane wahadłówki Polspingu „Mors 1,2 i 3” srebrne i złote (są też malowane). Wspaniale naśladują uklejkę (szczególnie „Mors 1”). Złowiłem na nią mnóstwo szczupaków, okoni (wiele takich ponad 35 cm), trafił się nawet boleń i to na rzece, gdzie wtedy nikt jeszcze nie słyszał o tej rybie.
Pierwsza wahadłówka kupiona przeze mnie nazywała się „Mcrs 1” – dziwna nazwa pomyślałem sobie wtedy. Kupiłem od razu 3 takie i z powodzeniem na nie łowiłem. Kiedy zerwałem ostatnią – okazało się, że takich już nie ma w sklepach, a pytałem w różnych. Każdy sprzedawca rozkładał tylko ręce z bezradności. Wreszcie po pewnym czasie widzę, że jest taka błystka, no i sprawa się wyjaśniła. „MORS 1” – powiedziałem wyraźnie sprzedawcy, podał mi błystkę i znów miałem swoją superprzynętę. Po prostu źle wytłoczyli poprzednią partię a ja żyłem przez jakieś 2 lata w nieświadomości na co wcześniej łowiłem.
Jedna z moich pierwszych w życiu wypraw spinningowych – początek lat dziewięćdziesiątych. Rzucam różnymi błystkami – bez skutku. Zakładam „Morsa 1” – kilkanaście rzutów i już miałem zmienić stanowisko. Ostatni rzut – daleko, pod drugi brzeg rzeki – nagle opór – zacinam. Wędka wygięta i nic się nie dzieje. Pewnie zaczep – próbuję powoli uwolnić błystkę i po chwili lekko się ruszyło. Idzie z dużym oporem – jakaś kłoda zapewne, tylko wcześniej jakoś jej nie zauważyłem. Przy brzegu „zaczep” ożył – nagle widzę pięknego okonia – takie tylko tato do tej pory łowił. Garbus miał 38 cm i 0,8 kg – byłem z siebie dumny. Przeszedłem na następne stanowiska i dalej łowiąc na mojego „Morsa 1” wyłowiłem jeszcze 3 wymiarowe szczupaki – wcześniej nie miałem jeszcze takiego wyniku - to był najlepszy mój połów.
Inna historia, tym razem z „Morsem 2” – to już wyraźnie dłuższa wahadłówka. Spinninguję nad rzeką przy niskim stanie wody. Dochodzę do ładnej zatoczki, tu jest nieco głębiej, a blisko brzegu trochę grążela i wąski kanalik czystej wody, w sam raz, żeby dokładnie podać przynętę. „Dobre miejsce na szczupaka” myślę sobie. Mam zwyczaj podchodzić cicho i prowadzić błystkę do samego końca. Rzucam raz – nic, drugi raz – cisza. Trzeci rzut – prowadzę błystkę precyzyjnie między roślinnością, błystka dochodzi już prawie do brzegu, prowadzę ją jeszcze - już w połowie wystaje z wody (widać już jej nazwę). Nagle kępa zielska rusza się gwałtownie i czuję jakieś nagłe uderzenie – instynktownie zacinam. To szczupak, taki około 1,8 kg na metrowej żyłce szaleje po prostu i robi odjazd. Na szczęście hamulec wcześniej ustawiony zadziałał i walka trwa nadal. Wszystko dzieje się tak szybko, że aż nogi się pode mną ugięły. Na szczęście szczupak pewnie był zaskoczony równie jak i ja, bo dość szybko go wyholowałem.
Poza kategorią
To jeszcze nie koniec mojego opisu wahadłówek. Miałem już wtedy kilkuletnie doświadczenie w spinningowaniu – to była druga połowa lat dziewięćdziesiątych. Było upalne lato i wyniki połowu mizerne – drapieżniki nie brały, wyniki prawie zerowe. Przeglądając w domu przynęty sztuczne znalazłem jakieś stare pudełko – nigdy go wcześniej nie widziałem. „To już takie stare albo uszkodzone błystki, do niczego się nie nadają – kupa żelastwa, złom po prostu” – wyjaśnił tato. Przejrzałem to pudełko – rzeczywiście nic ciekawego. Już miałem je zamknąć, gdy na dnie dostrzegłem coś, co mnie zainteresowało. Pordzewiała wahadłówka – bez wybitej nazwy, ale bardzo przypominała wielkością i kształtem „Gnoma 1”, którego doskonale znałem. Żal mi się jej zrobiło, że jest już „odstawiona na boczny tor”. Oczyściłem ją i co tu zrobić dalej? Przypomniałem sobie o pewnych kolorowych naklejkach z mocnym klejem i poobklejałem błystkę wedle uznania. Tato zainteresował się tym, co robię. „Co to jest? Poobklejana z obu stron – wygląda jak świąteczna choinka, chyba nic z tego nie będzie” – powiedział wtedy tato. Nieco posmutniałem, ale włożyłem tą „oklejankę” (jak ją nazwałem) z pewnym wstydem na dno mojego pudełka z wahadłówkami, oglądając się, czy tato nadal patrzy…
W niedzielę po południu pojechaliśmy nad rzękę pospinningować. Sporo rzutów i nic, jedna wielka cisza. Nawet nie widać oznak żerowania ryb. Miny mamy nietęgie – no coż, taki to los wędkarza. Dochodzę do ciekawej, ocienionej przez nadbrzeżne krzewy zatoczki. Trochę roślinności przy brzegu – akurat tak, jak lubię. Przy przeciwnym brzegu pasmo trzcin czyni rzekę niedostępną. „Tu musi być szczupak” – pomyślałem sobie. Z zapałem rzucam błystkami. Ta nieskuteczna – zmieniam na inną i tak wielokrotnie. Już miałem pogodzić się z porażką, gdy nagle postanowiłem zadziałać inaczej. Wygrzebuję z dna pudełka moją „oklejankę” – „wóz albo przewóz”. Rzucam pod kątem do brzegu, wzdłuż roślinności i prowadzę powoli. Błystka, jakby ktoś tchnął w nią nowe życie – kolebie się regularnie na boki i wspaniale połyskuje odbitym światłem. Na razie nic się nie dzieje – jednak blisko brzegu dostrzegam nagły ruch i widzę wyraźnie wyjście do blachy szczupaka. Nie trafił. „O, coś się zaczyna dziać!”. Rzucam drugi raz, prowadzę spokojnie i nagłe uderzenie. Walka z rybą i po pewnym czasie jest już na brzegu – szczupak 1,3kg. Trzeci rzut – zębaty 1,5 kg. Rzucam czwarty raz… Nie do wiary – jeszcze mocniejsze, wściekłe wręcz uderzenie w blachę i po walce szczupak 1,8 kg jest na brzegu.
Oglądam błystkę – widzę lekko poszarpane od szczupaczych zębów naklejki, ale trzymały się. Podsumowując – na 4 kolejne rzuty: jedno wyjście szczupaka i 3 ryby złowione. Jest to po dzień dzisiejszy mój rekord, którego nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się pobić…
Co dalej z tą błystką? Okazała się niezwykle skuteczna – tato tego dnia niewiele złowił na inne wahadłówki. W domu szybko zajrzałem do tego starego pudełka i odkryłem, że jest jeszcze jedna sztuka do oklejenia. Dałem ją tacie i odtąd nasze wędkarskie wyniki znacznie się poprawiły. To była nasza „tajna broń”. Łowiłem na nią dopiero po solidnym sprawdzeniu łowiska innymi błystkami. Naklejki na powierzchni „oklejanki” dalej były wściekle atakowane przez ryby aż trzeba było je ponownie naklejać. Aż pewnego razu zerwałem tą wspaniałą wahadłówkę na jakiejś podwodnej kłodzie… Samo życie...