Staw w mieście Łodzi, ul. Przędzalnia

Witam kolegów i koleżanki. Z uwagi, że ostatnio pogoda była w kratkę, wybrałem się rekreacyjnie na połów rybek w mieście Łodzi. Oczywiście jeden jest tylko taki staw na ulicy Przędzalnianej.
Wybrałem się oczywiście z moją panią, żeby wilk był syty i owca cała. Że była ładna pogoda to i wziąłem turystyczne krzesełko, żeby moja pani mogła wygodnie usiąść, załapać troszkę słońca i jak zwykle rozwiązywać krzyżówki. Umówiłem się też z kolegą Mariuszem, który raczkuje w wędkowaniu.

Rozpoczęliśmy łowienie od godz. 17. Gdy przyjechałem, Mariusz już był na miejscu i zajął stanowisko. Rozwinąłem sprzęt, oczywiście dla mojej pani krzesełeczko i zabrałem się za nawilżanie zanęty. Wybrałem jedną wędkę pięcio metrowego Robinsona. Żyłka czternastka, przypon dziesiątka. Z haczykiem nr 18. Przy okazji nawilżania swojej zanęty stwierdziłem, że kolega bardzo przewilżył swoją zanętę. Okazało się, że kupił sklepową i nic do niej nie dodając, oprócz wody tak ją wrzucał. Pokazałem mu na czym polega prawidłowa zanęta. Nie dodał (jak na zbiornik wody stojącej) żadnego dodatku smużącego m.in. bułki tartej, otrąb jak i również coś pracującego w zanęcie. Wiórki kokosowe i biszkopt. Na pewno byłyby wskazane.

W tym zbiorniku dominuje płoć i karaś. Pokazałem Mariuszowi jaka jest wada jego zanęty. Po wrzuceniu mojej zanęty na głębokość 40 cm przez piętnaście minut wszystkie w niej zawarte składniki unosiły się do góry, czyli smużyły. Łowiliśmy prawie do zmroku, brań bardzo mało. Mariusz złowił pięć płotek, ja dwie. Nie oto chodzi, że poległem, ale kolega stwierdził, że towarzystwo Jadzi i moje bardzo go rozluźniło. Był troszkę spięty, bo nie wiedział jak zareaguje na jego sprzęt i zrobiona przez niego zanętę. Ogólnie było fajnie. Cieszę się, że pomogłem koledze, który po ośmioletniej przerwie (a był początkującym) znów cieszy się z możliwości wędkowania.