Sum- ryba życia-moja wielka przygoda z sumem.
Robert Majchrowicz (robban)
2017-09-12
Rok 1995, mam wtedy 17 lat. Przez to że rodzice darzyli mnie zaufaniem , od 15 roku życia mogłem sam jeździć na ryby. Oczywiście jeździliśmy w kilka osób i zostawaliśmy w okresie letnim od piątku do niedzieli .Biwakując w namiotach przy wieczornym ognisku.Jednak zawsze był ktoś z nami pełnoletni. Najczęściej po zaliczonym tygodniu w szkole , w piątek startowałem na rybki ,na Dolna Odrę , wędkowałem na kanale ciepłym. W tamtym okresie jeszcze woda z elektrowni była wypuszczana . Wiec jak przyjemnie było zimą kiedy można było wędkować stojąc w wodzie bez butów. Ale nie o tym, chciałem pisać. Mając już 17 lat , wybraliśmy się z kolega na Dolną. A że był to lipiec , cieplutko zabiwakowaliśmy do niedzieli. Na tym wypadzie byliśmy we dwóch. Wędkowaliśmy obok siebie na stanowiskach. Każdy miał swoje, aby nie podglądać na co kto łowi. Oczywiście prym wiodła gruntówka. Koszyczki z wałków do włosów , zanęty zrobione z produktów zakupionych w sklepie spożywczym.Robaki z działki z gnojownika od zaprzyjaźnionego działkowca. ;) Ten, to czasami nam zszargał nerwów. I tak ,wtedy wyglądało moje łowienie z brzegu. Co innego było jak wędkowałem z tatą z łodzi. Duża wygodna ze spaniem i w ogóle. Pełen wypas na tamte czasy.
Wiec wędeczki zarzucone. Branka oczywiście były , kilka leszczyków podrostków, jakieś płateczki. I tak , upływał dzień . A że ,można było łowić od świtu do zmroku, to po zakończonym wędkowaniu , jak zawsze ognisko i kiełbaska. Smak jej jeszcze pamiętam do tej pory. Zresztą czego się nie pamięta z beztroskich lat. Następnego dnia rano, zaczynamy dalszy ciąg naszej wędkarskiej wyprawy. I znów branka , leszczyki , płocie. Przypomniało mi się że mam w pokrowcu spining. Szklaną Germinke. Wiec pomyślałem dlaczego nie spróbować szczęścia. Ale się okazało że nie mam , co założyć na drugi koniec. Pytam kolegi , masz może jakieś blachy ? W odpowiedzi słyszę mam , jakieś stare ruskie . No to pożyczę jedną. Spoko bierz ,usłyszałem . Mimo dobrej woli, rywalizacja dalej idzie , wiadomo kto więcej nałapie. Założyłem to rosyjskie dzieło i do roboty. Wykonuję kilka rzutów z tego samego stanowiska gdzie mam zarzucone gruntówki. Kilka prób i nic.. Powtórzyłem tak chyba ze dwa , trzy razy. Wykonuję kolejny rzut , blacha ląduje po drugiej stronie brzegu. Żaden wyczyn , dorzucić na druga stronę. Kanał niezbyt szeroki.
Kilka ruchów korbką kołowrotka i zaczep , myślałem że zaliczyłem kamienie , ale zaczep o dziwo zaczyna murować i płynąc. Zacinam i ciągnę w swoja stronę, z tego wszystkiego zapominam o hamulcu w kręciole , i ciągnę na silę . Po długo, dłuższej chwili widzę łeb , ogromy łeb sumiska. Zaczynam wołać- Seba dawaj podbierak!
Kolega podszedł jak gdyby nic i stojąc mówi spokojnym żartobliwym głosem - nie rób jaj , masz zaczep. A ja dalej swoje, dawaj podbierak. Musiałem tak nadawać głośno ze zbiegło się dwóch wędkarzy. W tedy i kolega przejrzał na oczy i nie było mu do śmiechu jak ujrzał olbrzyma 2 metry od brzegu. Jeden z wędkarzy , którzy dobiegli z podbierakiem do wody , ale po co , jak i tak nie wejdzie. Drugi z hakiem próbuje go wsadzić pod skrzela , a tu nagle bandzior robi zwrot i żyłka strzela.
Odpłynął sobie. Ja z nerwów rzucam wędką , pech chciał że trafiam w drzewo dolnikiem i w wędce zostaje sama stopka od kołowrotka. Jednocześnie się obracam i wypalam sierpa koledze prosto w zęby. Ząb poleciał. Po chwili doszedłem do siebie , i przeprosiłem . Na szczęście ząb się złamał troszkę. Jest w tym i moja wina ,gdybym regulował hamulec ,a nie na siłę próbował to może bym go miał. Była to z pewnością ryba życia , nie będę mówił , ile miała bo nie chcę się zagalopować , ale wąsaty był naprawdę duży.
Z kolega nadal jeździliśmy na ryby. Jakoś się rozeszło po kościach. A, to wszystko było spowodowane przypływem adrenaliny. Pisząc to i cofając się pamięcią nawet teraz ,po tylu latach ,nogi mi się zatrzęsły. I to , by było na tyle. Nasze wody jeszcze nie raz nas zaskoczą. Pozdrawiam wszystkich po kiju.