Surfcastingu ciąg dalszy
Tomasz Radwański (xnavdar)
2010-04-30
Przed dzisiejszym wędkowaniem zaopatrzyłem się nieco w sklepie wędkarskim a w domu powiązałem kilka zestawów według własnego pomysłu. Co zmieniłem w stosunku do gotowych? Przede wszystkim nie zakładałem żadnych błyskotek – mam wątpliwości, czy one rzeczywiście wabią. Może i są pod wodą widoczne z większej odległości ale za to powodują, że wygląd przynęty jest nienaturalny. Nie wiem jaki ma to sumaryczny wpływ na skuteczność, ale żeby się dowiedzieć trzeba popróbować. Po drugie mogłem kombinować z różnymi rodzajami haczyków a do tego haczyków wysokiej jakości i ostrych, bo te na gotowym zestawie szybko się stępiły. Zmieniłem też sposób mocowania bocznych przyponów – założyłem je na potrójnym krętliku zamiast na zwykłym założonym między dwa stopery. Wzięło się to z przekonania, że dzięki temu przypony będą bardziej odporne na plątanie. Z drugiej strony wymaga to większej liczby węzłów na żyłce przenoszącej całe obciążenia przy rzucie – ale solidnie zawiązane powinny wytrzymać. Przy okazji ważna rzecz – na którejś ze stron o węzłach wędkarskich uporczywie powtarzają, że węzeł trzeba zwilżyć przed zaciśnięciem – i rzeczywiście jest to godne polecenia – węzeł zjeżdza po żyłce powodując znacznie mniej mikrouszkodzeń przejawiających się chociażby skręcaniem się żyłki w nad zaciśniętym węzłem.
Dzień był ciepły, niemal bezwietrzny, niewielkie zachmurzenie. Wszelkie znaki wskazywały, że brań nie będzie – pełnia, flauta i słabizna w kalendarzu brań. Ale co tam, liczy się przyjemność, a dla takiego nowicjusza każdy kolejny dzień to nowe doświadczenia. Na przykład przy flaucie można ocenić zachowanie zestawu z ciężarkami bez wąsów, czy żyłka da się napinać, czy też pod wpływem niewielkiego napięcia żyłki ciężarek będzie podjeżdżał do przodu luzując żyłkę. Łatwiej też oceniać zachowanie szczytówki. Można ocenić zasięg rzutu bez wpływu wiatru itd.
A propos zasięgu... Pierwsza rewa była blisko. Wydawało się, że przerzucę ją bez trudu. Jednak przy kolejnych rzutach zestaw lądował na granicy rewy i głębi i za nic nie mogłem rzucić dalej. Jest to sytuacja nieco frustrująca, zwłaszcza, że prawie po każdym rzucie trzeba poprawić a najczęściej zmienić przynętę, bo nadszarpnięty filet albo nie zniesie kolejnego lotu, albo będzie wisiał jak ochłap z wątpliwą szansą na skuszenie jakiejkolwiek ryby. Wyczepiłem zestaw a na agrafkę kończącą żyłkę głowną założyłem sam ciężarek.
Rzut i zdziwienie... Ciężarek leciał pięknym lobem a żyłka z sykiem schodziła z kołowrotka. Rzut był przynajmniej 15-20m dłuższy niż z zestawem. Wniosek – trzeba koniecznie zredukować opór! Jak? Na dzień dobry skręciłem kolejny zestaw ale z pojedynczym bocznym trokiem. Zaletą stosowania dwóch przyponów jest, między innymi, możliwość stosowania różnych przynęt a także to, że gdy jedna spadnie, druga nadal działa. Nic jednak z tego, jeżeli zestaw nie dolatuje tam gdzie trzeba. Dziesięć bocznych przyponów nie pomoże w miejscu gdzie nie ma ryb.
No dobra, czas spróbować. Rezultat zgodny z oczekiwaniami. Po wybraniu luzów pierwszy raz na kołowrotku nie było czerwonego odcinka żyłki, co oznacza, że zestaw leży w odległości przynajmniej 75m. Przydało by się dalej, ale to ju coś.
Okulary polaryzacyjne okazały się bardzo wygodne nie tylko do oceny wody – obserwowanie szczytówki przez kilka godzin przy sporym nasłonecznieniu może męczyć wzrok –w okularach jest dużo lepiej.
Filet ze śledzia też zdał egzamin – dość twarda skóra trzyma przynętę na haku i można być niemal pewnym, że przynęta dobrze prezentuje się na dnie. Co jakiś czas próbowałem jednak także szprota i robaków.
W ciągu pięciu godzin nie złowiłem nic, nie odnotowałem żadnego brania. Jednak czas spędzony na pięknej, szerokiej i jeszcze całkowicie pustej plaży to wyjątkowa przyjemność.