Szaleństwo wdowca

/ 2 komentarzy / 16 zdjęć


Szaleństwo wdowca.
                Budzik dzwoni o godz. 4.10. Nie pozwalam mu hałasować. Podnoszę się na nogi, bo dbam o spokój sąsiadów. Nastawiam wodę na poranną kawę i przełączam się na szybkie golenie. Kończę, gdy zawrzała woda. Mam kawę, a ta smakuje i wzmacnia, gdy jest odpowiednio celebrowana. Zatem włączam telewizor i na TVN 24 widzę, jak Maja słodko opowiada w ogrodzie. Siadam przed komputerem i namiętnie ćwiczę chiński pasjans – najczęściej Smoka – 347 pkt mam do pobicia. O godz. 5.30 kończę kawę – czasami dwie i wychodzę z mieszkania. O godz. 6.00 czekam pod kościołem w innej parafii na kolegę Pawła trenera, a o godz. 7.00 już obaj ubieramy się gdzieś nad Rabą. Tydzień temu było to w sektorze 22. Ja tam poprowadziłem, bo Paweł przywiódł innego Pawła z Tarnowa i chodziło o to, żeby kolega Paweł z Tarnowa sobie połowił. O godz. 7.15 zaczęliśmy łowienie. Zwyczaje mamy niezmienne. Paweł trener biega po Rabie i szuka pstrągów, a ja okupuję miejsca, które ze względu na wygląd i głębokość wody dobrze rokują. Statystycznie wyniki są takie, że Paweł trener łowi kilkanaście, a ja kilka pstrągów. Tym razem miałem 4 w granicach do 25 cm i piątego klenika podobnej wielkości. Metodą była krótka nimfa na kiju AFTM 4 i lince AFTM 2. Paweł też połowił a drugi Paweł – ten z Tarnowa – był przy łowieniu. On specjalizuje się w operowaniu suchą muchą i świetnie mu to wychodziło, ale to nie był dobry ranek. Bez śniadania długo się nie pobiega, dlatego o godz. 13.00 zeszliśmy do Szałasu na popas. Przeważyła opinia, że pstrągi nie powalają i dlatego trzeba zmienić sektor. Jedziemy na dziewiątkę, a tu wędkarze już człapią po wodzie. Wszystkie miejsca znane jako dobre są zajęte. Z konieczności do wieczora obławiam płytką wodę, gdzie nikt nie brodzi. Poćwiczyłem dużo, zarówno nogi jak i ręce, ale wyniku nie zmieniłem. Paweł trener guidował Pawłowi od suchej muchy, ale to nie był dobry dzień. Rozstaliśmy się jeszcze w sektorze, bo Paweł z Tarnowa nie mógł oderwać wzroku od rzeki. Wypatrywał wyjść do suchara i tęsknił.
                Po niedzieli minął tydzień pracy dziadka i zaczęła się wędkarska  sobota. Tym razem ubieramy się poza specjalem, na odcinku ryby konsumpcyjnej. O godz. 7.15 zaczynamy czesać odcinek głębokiej wody, gdzie w ubiegłym roku o tej porze mieliśmy sukcesy. Tym razem nie są skuteczne nimfy, które w ubiegłym roku były kilerami. Nawet jest gorzej, bo żadna nimfa nie jest łowna. Mój dzienny urobek ogranicza się do jednego klenika, który – oczywiście, że został wypuszczony do wody. Wracamy do domu ze świadomością, że jutro będzie lepiej. W niedzielę scenariusz jest nieco zmieniony. W sektorze nr 22 jesteśmy o godz. 7.30 i jest nas nieco gęsto. Paweł trener przyjechał ze mną, ale umówił się z Jackiem i Andreą z Żywca, którzy przyjechali także z Leszkiem. Super towarzystwo. Pierwszy raz spotkaliśmy się u Pani Marysi w Kłodnem dnia 13 czerwca 2016 r., po dwóch turach mistrzostw Okręgu PZW Kraków. Oglądaliśmy na fotkach efekty udanych połowów na Dunajcu. Dziś Paweł jest pełnowymiarowym guidem. Robi wszystko, żeby koledzy z Żywca sobie połowili. Ja też mam taki cel i dlatego nie czynię tłoku. Oni idą w górę rzeki, bo tak nakazuje stan wiedzy o łowisku, a ja schodzę w dół, poniżej plaży, gdzie woda jest płytsza. Tym razem, zupełnie jak wczoraj, łowię na linkę pływającą AFTM 4 metodą dalekiej nimfy. Wkrótce na skoczka mam pierwszego potokowca malucha. Celebruję następnego, ale bezskutecznie. Dlatego przenoszę się wyżej, na głęboką wodę, którą moi koledzy już opuścili i powędrowali daleko za zakręt, poza pole widzenia. Rzucam metodą dalekiej nimfy i zmieniam na metodę krótkiej nimfy, co przy lince AFTM 4 nie jest takie łatwe, ale udaje się. Gdy nimfa kończy swój bieg i już blisko brzegu wynurza się, zobaczyłem jak z głębokiej wody po skosie wychodzi król i zawiesza się na prowadzącej, po czym opada z pluskiem i za chwilę wyskakuje nad wodę. Utrzymałem go, kijek zapracował, hamulec się sprawdził. Wszystko zagrało, ja też, bo mozolnie wyholowałem potokowca na żyłce 0,12 i umieściłem w podbieraku. Na pewno patrzyłem na niego z podziwem, gdy miarka pokazała całe 38 cm. Potem fotka i król do wody. Ale powtórki z rozrywki nie było. Chcąc być czasami aktywnym wędkarzem zszedłem niżej, poza plażę, gdzie już byłem i zacząłem czesać wodę metodą dalekiej nimfy. Ładnie rzucałem, chyba po raz pierwszy tak daleko. Oczywiście, nie było możliwe zauważenie, że jest branie. Mogłem to czuć tylko na lince. Na dwa pierwsze skubnięcia nie zareagowałem, ale skoncentrowałem się i za chwilę wyjąłem z wody Potoka na co najmniej 25 cm. To już trzeci przed obiadem – tak lubię, lecz kolejnego nie ma. Wtedy stosuję alternatywę w postaci krótkiej nimfy. Mam zaczep, ale to tylko wrażenie, bowiem zaczep się rusza, a za chwilę na powierzchni wody widzę, że holuję lipienia. Odetchnąłem z ulgą, bowiem nie lubię tracić przynęt, zwłaszcza, że sam ich nie produkuję. Lipienia wprowadziłem do podbieraka i dopiero wyzwoliłem myśl, że sobie połowiłem. W takim radosnym nastroju spotkałem kolegów. Wrócili z góry z wnioskiem, że zmieniamy sektor, a po drodze, w Szałasie zaliczamy kawę. Była też minuta ciszy z powodu złamania wędki na wodzie.
                Po południu jesteśmy w sektorze nr 12. Kiedyś, ale w tym roku,  to była rewelska. Koledzy idą w górę rzeki, a ja schodzę powoli w dół. Obławiam prądy metodą dalekiej nimfy. Długo, długo nie mam nic, aż nagle wyjmuję klenika i małego pstrążka. Za chwilę mam kolejnego klenia i kolejnego klenia powyżej 25 cm. Mam już 8 ryb dziennego urobku, ale do wieczora jeszcze daleko. Schodzę z prądem, obławiam głęboką wodę lecz nie ma żadnego śladu, że to jeszcze niedawno był hit. Schodzę poniżej głębokiej bani, wchodzę w prądy, rzucam pięknie, celnie, daleko, tam gdzie chcę, przyznałbym sobie złoty medal olimpijski, ale nie ma żadnego brania. Może trzeba było zmienić nimfę? – z łownej na inną łowną? Koledzy potem powiedzieli, że połowili na Parkinsona. Ja już nie zdążyłem, bowiem przed wieczorem chciałem być po obiedzie i w domu. Ten plan zrealizowałem. A co do oceny dnia, to ilościowo byłem pierwszy. A poza tym zakończyłem szaleństwo wdowca – każda sobota i niedziela z wędką po wodzie. Nikt mi nie broni, nikt nie rozlicza, nikt nie wymaga obecności, nikt nie organizuje mi przebiegu dnia. Ale sam mówię dosyć. Nie wstanę rano. Połowimy dopiero po południu. Bowiem czas mamy tylko do końca sierpnia. Potem pstrągi Idą w związki małżeńskie i religia wędkarska zabrania je poławiać.
 

 


4.7
Oceń
(12 głosów)

 

Szaleństwo wdowca - opinie i komentarze

grisza-78grisza-78
0
Coś pięknego. Co za wpis, co za podejście. Jestem pełen szacunku. (2016-08-17 22:37)
rysiek38rysiek38
+2
Pstrągowa rzeczka to dla mnie jak marzenie ściętej głowy w chwili obecnej ale czytając TWÓJ artykuł to tak jakbym tam był, może zabrzmi to głupio ale odebrałem to wszystkimi zmysłami. Co do oceny nie ma przebacz- piatala musisz przyjąć :-) (2016-08-22 23:23)

skomentuj ten artykuł